To będzie przełomowy sezon polskiego biathlonu? Polka "Noriakim Kasaim biathlonu"

- Nie chcę mówić o ofercie, której nie przyjęłam - podkreśla Dagmara Gerasimuk, która niedawno zastanawiała się czy zostać ministrem sportu. Postanowiła dalej szefować Polskiemu Związkowi Biathlonu i obserwować czy trzykrotny mistrz olimpijski i trzykrotny mistrz świata Michael Greis poprowadzi naszą kadrę kobiet do takich sukcesów, jakie sam osiągał. Pierwszy sezon pod wodzą Niemca Polki rozpoczną w sobotę.

Biathlonowa zima 2019/2020 w zacznie się w Szwecji, w Oestersundzie. W sobotę, w pierwszym starcie nowej edycji Pucharu Świata, będą rywalizowały sztafety mieszane. Na niedzielę 1 grudnia zaplanowane zostały sprinty kobiet i mężczyzn, a w kolejnych dniach odbędą się: bieg indywidualny mężczyzn (4 grudnia), bieg indywidualny kobiet (5 grudnia), oraz sztafety: mężczyzn (7 grudnia) i kobiet (8 grudnia).

Łukasz Jachimiak: Monika Hojnisz 10. w generalce Pucharu Świata, Kamila Żuk i Kinga Zbylut z pojedynczymi miejscami w Top 10 - po niezłym poprzednim sezonie mamy prawo liczyć, że trener Michael Greis poprowadzi kadrę polskich biathlonistek do jeszcze lepszych wyników niż te osiągane z Nadią Biełową?

Dagmara Gerasimuk: Biathlon ma to do siebie, że dzięki strzelaniu i wielu innym czynnikom wpływającym na wynik nie jest przewidywalny. To jest zaleta, ale i wada naszego sportu. Ale oczywiście stawiamy sobie wymagania i chcemy, żeby wyniki były co najmniej na poziomie z ubiegłego sezonu. Włożyliśmy mnóstwo starań w przygotowania, w to, żeby je przepracować jak najlepiej. Wszyscy byli zdrowi, nie mieliśmy żadnych problemów, więc życzę sobie chociaż takich wyników jak ubiegłej zimy.

Podobne wyniki Moniki Hojnisz-Staręgi oznaczałby dla niej naprawdę udaną zimę, ale już Kamila Żuk chyba powinna się znacznie poprawić? Przecież półtora roku temu na mistrzostwach świata juniorów wygrywała z Marketą Davidovą, a teraz Czeszka ma już zwycięstwo i miejsca na podium Pucharu Świata, a Polka dopiero dwa razy weszła do "10" pojedynczych biegów.

- Powinna, nie powinna - to się łatwo mówi. Ja uważam, że ma godną przeciwniczkę w swoim roczniku i cieszę się, że jest taka rywalizacja.

Kamila też się cieszy, w rozmowie z oficjalną stroną Polskiego Związku Biathlonu mówi, że porównywanie jej z Davidovą traktuje jako dowód, że ludzie w nią wierzą, że sporo od niej oczekują.

- To prawda. Ale musimy pamiętać, że różnie przebiega rozwój zawodników. Jedni juniorzy wskakują w kategorię seniora i od razu mają wspaniałe wyniki, a drudzy muszą się przyzwyczaić, nabrać doświadczenia, pozbyć się pewnych obaw. Ale nie mówię, że tak jest u Kamili, nie twierdzę, że ona dopiero po kilku sezonach zacznie wykorzystywać swój potencjał. A ten potencjał ma olbrzymi. Ale nie chcę nakładać na nią wielkiej presji. Na pewno ona ma otwarty umysł, ma wszystkie atrybuty na wspaniałą zawodniczkę, ale ja jej nie będę zestawiać z Davidovą i patrzeć, czy ich kariery toczą się podobnie, bo to nie ma znaczenia.

Na pewno Żuk ma o tyle dobrze, że większa presja jest na Monice Hojnisz.

- Jasne. Monika ma bardzo duże doświadczenie. Pamiętajmy, że już w 2013 roku zdobyła medal mistrzostw świata [brąz w Novym Meście w biegu masowym]. Ona ma takie doświadczenie, że w jej przypadku kwestią najważniejszą jest dobre przygotowanie motoryczne. Jeśli Monika będzie się czuła dobrze, to biorąc pod uwagę fakt, że jest świetnym strzelcem, liczę na jej znakomite wyniki. Co ważne, ona w przedsezonowych rozmowach podkreśla, że lubi startować w Anterselvie, gdzie odbędą się mistrzostwa świata.

A nie jest tak, że Monika trochę się obawia o swoje przygotowanie po zmianie trenera? Biełowa zrezygnowała nagle i Greisa zakontraktowaliście dopiero w połowie maja, a podobno Niemiec wprowadził do treningu bardzo dużo zmian.

- Odpowiedź da nam przebieg sezonu. Oczywiście trener ma swoją filozofię i ja w rozmowach z dziewczynami podkreślam, że ich mądrością będzie wyciągnięcie od każdego szkoleniowca z którym pracowały i pracują tego, co dla nich jest najlepsze. Pewnie, że praca z różnymi trenerami, a przez to korzystanie z różnych metod i środków treningowych, to jest bardzo duże wyzwanie. Ale popatrzmy też na tę sytuację tak, że Monika, czyli zawodniczka z już kilkunastoletnim doświadczeniem, dostaje nowe bodźce treningowe. To powinno dobrze na nią podziałać.

Obserwując pracę Greisa przed sezonem myślała Pani sobie "Podjęłam świetną decyzję"?

- Jeszcze bym z takimi ocenami poczekała. Jeżeli chodzi o sposób pracy, o przebieg okresu przygotowawczego, oceniam go pozytywnie. Ale na pewno rzetelnie będę go oceniała dopiero po wynikach. I to nie tych z początku sezonu. Poczekam do wyników najważniejszych imprez, czyli mistrzostw świata, mistrzostw Europy i mistrzostw świata juniorów. Pamiętajmy, że Joanna Jakieła prowadzona przez Michaela swój najważniejszy start będzie miała właśnie na mistrzostwach świata juniorów. Chcąc oceniać trenera będziemy musieli patrzeć na wyniki jego wszystkich zawodniczek. A w ogóle to uważam, że w sportach wytrzymałościowych, gdzie zawodnicy potrzebują pracy dłuższej niż jednosezonowa, trenerowi też powinno się dawać popracować dłużej. Jeżeli w zespole nie ma konfliktów, nie ma złej atmosfery, to warto zaczekać i nie oceniać już po jednym sezonie.

Kontrakt z Greisem podpisaliście do igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2022 roku?

- Nie, kontrakt mamy do końca sezonu z założeniem przedłużenia go. Założenie jest takie, że trener po każdym sezonie będzie podlegał ocenie i wtedy będziemy decydowali czy wydłużamy czas współpracy.

Jakim człowiekiem jest Greis? Pewnie poznała go Pani, obserwując jak pracuje z zawodniczkami?

- Szczerze mówiąc, nie bywam na zgrupowaniach kadry. Nigdy nie prowadziłam ani kontrolnego, ani obserwacyjnego zarządzania. Jeśli już mam gdzieś pojechać, to na Puchary Świata i tam popatrzę, jak sobie grupa radzi w warunkach startowych, w stresie. Ale oczywiście jestem z trenerem i z zawodniczkami w stałym kontakcie telefonicznym, znam na bieżąco wszystkie plany. Na pewno "Michi" jest osobą wymagającą. Od siebie i od zawodników. Jest zdyscyplinowany. I od siebie, i od nas dużo oczekuje.

Polskiego się pewnie nie uczy?

- Komunikujemy się po angielsku. Mamy też w zespole osobę biegle mówiącą po niemiecku. To fizjoterapeuta Tomasz Szpunar. W przypadku złożonych komunikatów on służy fantastyczną pomocą. Ale język angielski jest u nas wiodący, dziewczyny już mają praktykę w posługiwaniu się nim z czasów współpracy z Tobiasem Torgersenem.

W maju żartowaliśmy, że pracę w Polsce Greis będzie musiał zacząć od przeproszenia Tomasza Sikory za to, że zabrał mu olimpijskie złoto w ostatniej chwili biegu masowego na igrzyskach w Turynie w 2006 roku. Panowie mieli okazję powspominać i pożartować?

- Nie było takiego spotkania, ale może do niego dojdzie. Chociaż Tomasz będzie teraz zajęty [przez cały sezon ma komentować biathlon w Eurosporcie]. Generalnie myślę, że tamten bieg bardziej tkwi w naszych głowach niż w relacji Tomka i Michaela. Dla nas to jedyny olimpijski medal w biathlonie w historii, dlatego wciąż go świetnie pamiętamy. A Michael skupia się na przyszłości. Chociaż na pierwszym spotkaniu chętnie z nami powspominał tamten start.

Wspomniała Pani Jakiełę, więc proszę powiedzieć, dlaczego nie ma jej w kadrze na inaugurację sezonu. Do Oestersund pojechała 40-letnia Magdalena Gwizdoń, bo ciągle jeszcze jest lepsza od 20-letniej Jakieły, czy decydowały jakieś inne względy?

- Przypomnijmy, że Joanna jeszcze w tamtym roku była juniorką młodszą. Ona jest bardzo silną zawodniczką i świetnie przepracowała okres przygotowawczy, praktycznie na poziomie koleżanek z pierwszej reprezentacji. Jednak jeszcze potrzebuje nabrać doświadczenia w Pucharach IBU i innych zawodach niższej rangi. Jeżeli tam będzie prezentowała poziom kwalifikujący ją do Pucharów Świata, to czemu nie. Ale osobiście nie uważam, żeby otwarcie sezonu było dobrym momentem na sprawdzenie się dla najmłodszej zawodniczki reprezentacji. Przypomnę, że w Oestersund odbędzie się między innymi bieg sztafetowy, dlatego tym chętniej skorzystamy z doświadczenia Magdy Gwizdoń.

Jak ona teraz wygląda? Pytam, bo widząc 40-latkę na liście startowej Pucharu Świata z jednej strony czuje się do niej ogromny szacunek, ale z drugiej strony naturalne jest, że przychodzą wątpliwości czy ona jeszcze da radę dobrze walczyć na tym poziomie.

- Magda wygląda kwitnąco. Powiem w ten sposób: dla mnie jako teoretyka sportu na co dzień wykładającego teorię treningu Magdalena Gwizdoń jest studium przypadku zawodniczki, która we współczesnym sporcie może prowadzić karierę przez bardzo długi czas. To przykład szczególny, bo jeżeli chodzi o kobiety, to przez różne uwarunkowania one szybciej kończą ze sportem. Magda pod względem fizjologicznym ma wciąż bardzo dobre parametry, chętnie poddaje się treningowi i wykorzystuje w nim swoje wielkie doświadczenie. Wiadomo, że obciążenia są dostosowywane do jej wieku i tempa regeneracji. Generalnie ona jest tak prowadzona, że może wykorzystać swoje ogromne doświadczenie. Ma wciąż zapał i motywację. Dopóki nie przegrywa z młodszymi zawodniczkami i jest chętna do pracy, my chcemy z niej korzystać. Świetnie, że mamy taką możliwość, bo przykład Magdy pokazuje młodym zawodnikom, że sport nie kończy się po pierwszych porażkach, tylko że jest walką, którą warto podjąć i poczekać na sukces. Oczywiście nie mówię, że trzeba czekać aż 25 sezonów. Właśnie 25. sezon w Pucharze Świata Magda za chwilę zacznie.

Jest prawie jak Noriaki Kasai, który właśnie zaczął swój 31. sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich.

- To są wyjątkowe osoby. Nie każdy może osiągnąć taki poziom w takim wieku w sporcie wyczynowym.

Doceniam jak polski biathlon rozwija się pod Pani rządami, ale trochę nie rozumiem, dlaczego nie przyjęła Pani propozycji bycia ministrem sportu. Mam poczucie, że z tym dużym wyzwaniem Pani by sobie poradziła.

- Dziękuję bardzo. I na tym zamknijmy temat.

Czy bycie ministrem sportu przekreśliłoby Pani karierę w Międzynarodowej Unii Biathlonu (IBU), gdzie jest Pani w zarządzie?

- Nie. I nie chcę więcej mówić na temat oferty, której nie przyjęłam.

Więcej o:
Copyright © Agora SA