Hojnisz to brązowa medalistka MŚ z 2013 roku, która w następnych sezonach nie zrobiła kariery, jaką jej wróżono. Jeszcze wiosną 2018 roku była bez formy, sezon Pucharu Świata kończyła na 82. pozycji w klasyfikacji generalnej, mając w dorobku tylko 13 punktów. Teraz – po ośmiu indywidualnych startach sezonu 2018/2019 Hojnisz ma 242 pkt i jest piąta.
Monika Hojnisz: Dla mnie po prostu zaczyna się kolejny trymestr startów. Mam takie samo podejście jak przed rozpoczęciem Pucharu Świata. Też jest ciekawość jak będzie. Była dłuższa przerwa, były święta i teraz jest niewiadoma. Na szczęście nie chorowałam, przepracowałam ten okres tak, jak to było planowane. Jestem po krótkim zgrupowaniu i właśnie tego mi było trzeba, żeby znów się wdrożyć w starty. Trzeba czekać do czwartku, żeby się przekonać, jak będzie.
- Świetnie, że się tak stało, że akurat przyszły święta i była przerwa. Już zmęczenie się kumulowało. Startów miałam sporo, chyba nigdy w karierze nie miałam tylu biegów w grudniu. Teraz kwalifikowałam się do wszystkiego, były też sztafety. A jeszcze po świętach mieliśmy mistrzostwa Polski, choć ja na szczęście wystartowałam tylko w jednym biegu, bo od razu tak to było zaplanowane. Dzięki temu miałam szybszy trening, akcent pracy na śniegu. Poza tym było łapanie świeżości i powrót do treningu.
- Nic nie powiem, bo sama jestem ciekawa jak jest. Od wtorku jesteśmy w Oberhofie, czuję się okej, a zobaczymy, co przyniesie czwartek.
- Mam nadzieję, że to nie była moja forma. Celuję z nią na mistrzostwa świata. Myślę, że to była dobra, równa dyspozycja, którą chcę mieć przez cały sezon, a nie szczyt. I to jest dla mnie najważniejsze w tym sezonie – żeby być równą. Mistrzostwa świata są ważne, są imprezą docelową, ale przez wiele lat marzył mi się równy sezon, a nie tylko jednorazowy wyskok. Jeżeli pojedyncze starty wychodzą, są cały czas na dobrym poziomie, to wyniki są satysfakcjonujące i to się przekłada na klasyfikację generalną, na motywację, na chęci, na wiele rzeczy.
- W każdym były plusy i minusy, ale oczywiście wspaniale wspominam pierwszy start w sezonie, czyli bieg indywidualny, w którym zajęłam drugie miejsce. Był prawie idealny, bo tam mimo jednej kary nie przegrałam dużo ze zwyciężczynią [5,9 s], czyli dobrze biegłam. W biegu indywidualnym jedna kara za błąd na strzelnicy to nie jest katastrofa. Julia Dżima była lepsza, ale swój wynik doceniam. Tamten start był najlepszy, jednak najbardziej w pamięci utkwił mi bieg na dochodzenie z Hochfilzen. Wtedy strzeliłam cztery zera, ale niestety nie czułam się najlepiej biegowo, a tak się wszystko ułożyło, że na ostatnie okrążenie za mną wybiegły praktycznie same najlepsze biegaczki w Pucharze Świata. No i mnie połknęły, byłam czwarta. Końcówki nie przegrałam z byle kim, nie mogę sobie za wiele zarzucać. Niestety, z dnia na dzień samej siebie nie da się przeskoczyć i biec szybciej niż Kaisa Makarainen.
- Niestety, to nie była łatwa sytuacja. Miałam w głowie, że ostatnie okrążenie będzie trudne, bo wiedziałam, kto mnie goni. Nie powiem, że zrezygnowałam ze zwycięstwa, ale byłam przygotowana na to, co się stało.
- No tak, lubię bezpośrednią walkę. W starcie masowym też było bardzo fajnie. Szkoda, że tylko biegowo - miałam szósty czas. Ale, niestety, były aż cztery „pudła” i dlatego zajęłam tylko 12. miejsce.
- Rzeczywiście moje strzelania nie są najszybsze, ale wolę zrobić wszystko dokładniej, postawić na celność. Wiem, że w porównaniu do Dorothei Wierer tracę na każdym strzelaniu, ale tak dobrze jak ona jeszcze nie jestem wytrenowana.
- Pod koniec sezonu mamy podsumowanie, ile strzałów oddaliśmy. Liczy się wszystkie naboje zużyte od maja do maja. Nie pamiętam swojej liczby, a nie mam przy sobie dzienniczka, żeby sprawdzić.
- Sporo, ale też nie podam liczb, bo tego nie policzyłam.
- Nie zawsze strzelamy. Czasami mamy treningi tylko biegowe, a czasami tylko na siłowni i nie wychodzimy ani na narty, ani na strzelanie. Czasami jest natomiast tzw. kompleks., czyli poruszamy się po stadionie na nartach i oddamy sporo strzałów.
- Tak, to są tak zwane treningi tempowe.
- Tak, cały czas muszę nad nią pracować. Moje samopoczucie w tym strzelaniu nie jest pewne. Ale na przestrzeni okresu przygotowawczego do sezonu dużo się poprawiłam. Jak zaczął się sezon, to byłam trochę zdziwiona, bo nawet na treningu czasami nie wychodziło mi tak dobrze, jak w zawodach. Cieszę się, że mi idzie. Na treningu na pewno nie ma takiej dokładności, działa się szybciej, różne rzeczy się sprawdza. A zawody to nie jest czas, żeby eksperymentować.
- Okropnie jest!
- Nic na razie nie trafiałam! Śmieję się, ale jest trudno. W środę był trening oficjalny i oddałam może ze 20 strzałów, po czym tak mi zasypało przyrządy, że nawet trenerka nie była w stanie tego wytrzepać, wyczyścić. No i mój trening musiał się skończyć. Na czwartek zapowiadają mniejszy wiatr i dzień bez opadów, ale pogoda – jak kobieta – zmienną jest, więc nie wiadomo jak będzie.
- Zdarzyły się kary, bo podmuchy bardzo utrudniają zadanie. Jest loteryjnie. Ale w Oberhofie to norma. Wiatr, śnieg, mgła, deszcz – tu jest wszystko.
- Lepiej, żeby naszej rozmowy nie czytali Kamil Stoch albo Dawid Kubacki, bo muszę powiedzieć prawdę – skoki nie są moją ulubioną dyscypliną. Nie siedzę przy telewizorze, kiedy są transmisje. Ale wyniki znam, bo chciałam wiedzieć, jak sobie chłopaki poczynają.
- Oglądam biegi narciarskie, lubię oglądać siatkówkę, lekkoatletykę, sporty letnie.
- Nie było mnie w kraju, więc nie mogłam śledzić transmisji z gali. Ale wiem, że wygrał Bartosz Kurek.
- Myślę, że chyba każdy jest zaskoczony. Ale ja się cieszę z takich wyników. Cieszę się, że na szczycie jest coś innego, coś nowego.
- Może, zobaczymy. Oby dopisywało mi zdrowie, a wtedy postaram się kontynuować dobrą passę.