Biathlon. Stara kolba i nowe narty, czyli kulisy sukcesów Krystyny Guzik [WYWIAD]

- Chcę dociągnąć do igrzysk, ale nie wiem, jak będzie - mówi Krystyna Guzik, dziewiąta zawodniczka Pucharu Świata w biatlonie.

Tadeusz Kądziela W ostatnim cyklu zawodów przed mistrzostwami świata w Oslo, które rozpoczną się za dwa tygodnie, dwukrotnie stanęła pani na podium PŚ, i to po ponaddwuletniej przerwie.

Krystyna Guzik: Po drugim miejscu w sprincie w Canmore bardzo się cieszyłam, po trzecim w Presque Isle emocje nie były aż tak silne. Dostałam mnóstwo gratulacji, także od zawodniczek i trenerów z innych krajów. Biatlon to jedna wielka rodzina. Wszyscy dobrze się znają, dużo rozmawiamy, chodzimy na kawę.

Nie lubi pani latać samolotem, a właśnie za oceanem przyszła forma. Niespodzianka?

- Od początku sezonu czułam, że stać mnie na podium, tylko nie wychodziło strzelanie, zdarzały się głupie błędy. Często z jednym lub dwoma pudłami byłam około dziesiątego miejsca i wiedziałam, że przy bezbłędnym występie mogę nawet wygrywać. Pierwszy raz udało mi się strzelić na czysto właśnie w Canmore w sprincie i od razu byłam na podium.

Tam akurat mocno wiało. Wychodzi na to, że im gorsze warunki, tym lepiej pani strzela.

- Potrafię dobrze strzelać. Błędy, które popełniam, są zwykle niewielkie i najczęściej wynikają z pośpiechu. Chcę wyczyścić tarczę szybko i dokładnie, ale każdy zerwany lub zbyt szybki strzał to 150-metrowa runda karna, po której przebiegnięciu wypadam z pierwszej dziesiątki.

Kiedy warunki są trudne, to trzeba pilnować każdego strzału, starać się być dokładniejszym. W Canmore próbowałam strzelać pomiędzy podmuchami wiatru, szukałam momentów ciszy i się udało. W Presque Isle też było ciężko, bo od mrozu zgrabiały mi palce. Znów nie popełniłam błędu, choć nie czułam, czy na pewno mam palec na spuście i jak mocno go naciskam. Ale nie ma reguły - czasami w lepszych warunkach też próbuję celować dokładniej, a i tak pudłuję. To wielka loteria, liczy się każdy ułamek sekundy i trzeba ryzykować w każdym starcie.

W poprzednim sezonie miała pani kłopot z karabinem.

- Kilka lat używałam karabinu, z którym wywalczyłam medal MŚ w Novym Meście w 2013 r., ale kolba była wykonana z lekkiego drewna i popękała, bałam się, że nie wytrzyma. Przed poprzednim sezonem poradzono mi, żebym zamówiła nową na Słowacji. Tam zaopatruje się wielu znanych zawodników, mnie jednak słowacka kolba nie podpasowała, straciłam pewność na strzelnicy. Przed MŚ w Kontiolahti wróciłam do poprzedniej, którą specjalnie dla mnie pokleili mąż i teść. Jakoś wytrzymała, używam jej do tej pory. Wybrałam się do Austrii, gdzie jej twórca profesjonalnie ją wyremontował, a oprócz tego przygotował jej dokładną kopię. Póki ta stara będzie cała, będę jej używać, nowa jest w zapasie. Przywiązuję się do rzeczy, które mi służą.

Zmieniła pani za to narty.

- W tym sezonie nie używam ani jednej pary z poprzedniego. Wszystkie są nowe i część z nich jest naprawdę bardzo dobra. Świetnie spisują się też serwismeni. Nie mamy takich możliwości finansowych jak inne kraje, ale w biegu zbliżamy się do rywalek dysponujących znacznie większą ekipą serwisową i zaawansowanym sprzętem. Komu narty jadą, a komu nie, najlepiej widać na zjazdach. W Anterselvie mijałam nawet Niemki - na tak przygotowanych nartach aż chce się walczyć.

Przez większą część poprzedniego sezonu zajmowała pani odległe miejsca. Wcześniej wzięła pani ślub, pojawiły się spekulacje o końcu kariery.

- Wiedziałam, na co mnie stać, że to nie jest mój maks, że mogę zajmować wysokie miejsca w PŚ. Nie chciałam kończyć w tak słabej formie. Czasem trzeba trochę więcej pracy i cierpliwości, by osiągnąć cel. Przez całe lato i jesień dobrze znosiłam ciężkie treningi, wyniki testów wydolnościowych i wewnętrznych sprawdzianów miałam bardzo dobre. Wierzyłam, że wyniki przyjdą.

Po poprzednim sezonie chciała pani mieć bardziej zindywidualizowany trening. Udało się?

- W kadrze wszyscy realizujemy praktycznie ten sam plan. Różnice są tylko w ilości - młodsi zawodnicy wykonują mniej powtórzeń na siłowni czy okrążeń na nartach. Wiem, że potrzebuję trochę innej pracy, że przydałaby mi się większa indywidualizacja treningu. W zeszłym roku brakowało mi ćwiczeń na siłę specjalną, czyli biegu na nartach lub nartorolkach, gdy pracuje się tylko kijkami albo samymi nogami bez kijów. Daje to wzmocnienie poszczególnych partii mięśni. W tym sezonie było więcej tego typu treningów i dużo lepiej mi się dzięki temu biega. Zdaję sobie jednak sprawę, że na osiem osób mamy tylko dwóch trenerów, a oni się nie rozdwoją. Każdy może sobie jakoś uzupełniać treningi.

Przed panią MŚ w Oslo. Jakie są tamtejsze trasy?

- Ciężkie, trzeba być bardzo dobrze przygotowanym siłowo. Dużo będzie zależało od pogody. Warunki w Oslo bywają różne, czasem są bardzo dobre, ale często śnieg na trasie przypomina taką sypką kaszę, w którą zapadają się narty. To utrudnia rywalizację, zwłaszcza zawodnikom z dalszymi numerami startowymi.

W sztafecie zaczęła pani biegać na ostatniej zmianie.

- To duża różnica w porównaniu z pierwszą, na której biegałam najczęściej. Nie lubię tak długo czekać - od próbnego strzelania do startu mam prawie 50 minut. Trzeba wszystko zaplanować: kiedy rozpocząć rozgrzewkę, kiedy ją zakończyć, kiedy przejść kontrolę nart, żeby się nie spóźnić. Na ostatniej zmianie dźwiga się odpowiedzialność za wynik całej sztafety, a w ekipach rywalek są najmocniejsze zawodniczki.

W polskiej to pani jest liderką.

- Biegowo jesteśmy wszystkie cztery na podobnym poziomie. Jeśli trzem dziewczynom przede mną wyjdzie start, to jest trudno, bo muszę utrzymać dobrą pozycję. Na strzelaniu też jest więcej stresu, nie jest tak, że automatycznie jestem w stanie podołać temu zadaniu, ale staram się, jak tylko mogę. Ostatnio byłyśmy czwarte, do podium zabrakło 0,6 s.

Weronika Nowakowska, która rok temu wywalczyła dwa medale MŚ, teraz przeżywa kryzys. Zaskoczyła panią jej decyzja o przerwaniu kariery po tym sezonie?

- Nie. U nas ciężko się pracuje, jest mnóstwo wyjazdów. Weronika ma jeszcze studia, nie dziwię się, że chce zrobić sobie przerwę. Powinna spokojnie odpocząć i wrócić z podwójną mocą na igrzyska w Pjongjangu. Stać ją na to, by za dwa lata walczyć tam o bardzo dobre miejsca. Ja też myślę o tym, by dociągnąć karierę do igrzysk, ale nie wiem, jak będzie. Też miewałam myśli o końcu kariery, takie decyzje często podejmuje się nagle - czuje się, że trzeba skończyć albo zrobić sobie przerwę. Teraz trenuję z sezonu na sezon.

Magdalena Gwizdoń w tym roku skończy 37 lat i punktuje w PŚ w każdym starcie.

- Tak, wiele młodszych dziewczyn ma spore problemy, by nadążyć za Magdą. Widać to też w naszej kadrze, Kinga Mitoraj i Kamila Żuk muszą jeszcze troszeczkę popracować. Magda jest motorem napędowym naszej grupy. Można sobie pomyśleć: skoro ona daje radę, to ja też dam radę.

Pani jest łatwiej dawać radę, odkąd na każdym zgrupowaniu jest pani mąż Grzegorz, członek kadry mężczyzn?

- Tak, mój dom jest ze mną i to bardzo komfortowa sytuacja. Nie tracę czasu na tęsknotę i szukanie kontaktu. Dawniej, gdy były długie zgrupowania, chciało się wracać do domu, odliczałam dni do końca. Teraz pracuję spokojniej, nie spieszy mi się. Poza tym mam odskocznię. Nawet na zawodach jest nie tylko sport, ale i normalne życie.

Narty Karabiny Dziewczyny - polskie biathlonistki jak od Tarantina [ZDJĘCIA]

Który sport zimowy lubisz najbardziej?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.