MŚ w biathlonie. Nowakowska-Ziemniak: Słyszę w kółko dwa teksty: "nareszcie" i "należało ci się"

Już dwa medale MŚ zdobyła w Kontiolahti Weronika Nowakowak-Ziemniak, która nigdy nie była na podium ważnych zawodów, mimo ośmiu lat startów w elicie. - Już myślałam, żeby to wszystko rzucić w cholerę - mówi w rozmowie ze Sport.pl. W środę o 17.15 bieg indywidualny. Relacja na żywo na Sport.pl, transmisja w Eurosporcie

Na poprzednich mistrzostwach świata medale zdobywały Krystyna Guzik i Monika Hojnisz, a Magdalena Gwizdoń wygrywała zawody Pucharu Świata. Tylko Nowakowskieja-Ziemniak zawsze czegoś brakowało, by stanąć na podium, często jednego celnego strzału więcej. Tak było i na igrzyskach w Vancouver i w Soczi.

Teraz wreszcie przełamała to fatum. W sobotę zdobyła srebro w sprincie, a w niedzielę brąz w biegu pościgowym. O tym, czemu sukces przyszedł właśnie teraz, mówi w rozmowie ze Sporrt.pl.

Tadeusz Kądziela: Dociera do pani, co się stało przez ten weekend?

Weronika Nowakowska-Ziemniak: Nie za bardzo tak naprawdę. O tym, że coś się wydarzyło, świadczą moje zapchane skrzynki, mailowa i na Facebooku. No i to, że nie mogłam spać w nocy.

Po sprincie, który kosztował mnie strasznie dużo sił, byłam przekonana, że jak tylko przyłożę głowę do poduszki, to od razu będę spać, ale tak nie było. Nie stresowałam się w związku z kolejnym startem, tylko cały czas przerabiałam w głowie to, co się stało. Chyba pierwszy raz od dawna musiałam wziąć tabletkę na sen, połóweczkę, i pomogło. Spałam dobrze, na tyle dobrze, żeby wypocząć. Po niedzieli było jeszcze trudniej zasnąć, położyłam się dość późno, ale mogłam też dłużej pospać.

W piątek powiedziała pani trenerowi, że to pani ostatnie mistrzostwa, dlaczego?

- Byłam w bardzo kiepskim stanie psychicznym przed startem. Nie ukrywam, że bardzo nie leży mi ta trasa. Na wyniki oczywiście nie narzekam, ale jeśli chodzi o odczucia z biegu, to strasznie dostałam w kość.

Przed tymi mistrzostwami były takie momenty rezygnacji, że lepiej zostawić to w cholerę, zająć się czymś innym. Bo trenować tylko po to, żeby trenować i zdobywać jakieś punktowane miejsca, to nie dla mnie. W ostatnim momencie przyszła mi z pomocą pani Kasia i uciszyła te negatywne emocje.

Pani Kasia, czyli kto?

- Katarzyna Grzybowska-Tomaszek z firmy "Human to Business", moja trenerka mentalna. Ona pracuje z ludźmi biznesu, jestem jedynym sportowcem którego prowadzi, ale problemy, z jakimi borykają się ludzie grający o wysokie stawki, są bardzo podobne do tego, co dzieje się w głowie sportowca.

Współpraca zaczęła się w zeszłym roku, kiedy Eurosport jako sponsor kadry zaproponował, że mógłby zatrudnić takiego człowieka. To było wtedy, kiedy zmarł mój tato, więc zaczęło się bardzo niewinnie, żebym mogła w ogóle wrócić do treningu i przygotowywać się do igrzysk olimpijskich.

Czasami spotykamy się częściej, raz w tygodniu, czasami są miesiące, kiedy się nie widujemy. Nasze sesje niemal zawsze mają miejsce na Skypie. Przed sezonem i teraz przed mistrzostwami miałyśmy spotkanie w cztery oczy, takie są zawsze fajniejsze.

Co usłyszała pani od niej bezpośrednio przed sobotnim sprintem?

- Pozwoliła mi się wygadać, wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne myśli, które miałam odnośnie Kontiolahti, panującej pogody i tak dalej. Później skupiłyśmy się na zadaniach, na tym, co mam robić. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo to nasze sprawy i tajemnice, ale potrafiła wykreować w mojej głowie postać, która była osobna od ciała, bo nie czułam się najlepiej fizycznie. W dniu sprintu rozmawiałyśmy jeszcze rano przed zawodami i potrafiła kilkoma zgrabnymi zdaniami sprawić, że nie myślałam o tym, że się źle czuję, o pogodzie, tylko byłam bardzo sfokusowana na tym , co mam robić.

Co jeszcze pomogło przed startem?

- W dzień sprintu rano szłam na rozruch. Zwykle robię go sama ze słuchawkami na uszach, ale poszłam do Tomka Sikory i poprosiłam, czyby nie poszedł ze mną, bo nie chciałam za bardzo myśleć, chciałam biec i z kimś pogadać. Zgodził się i biegnąc, spytałam: "Jak myślisz, kto dzisiaj wygra" a on na to: "Nie powiem ci" i tak się uśmiechnął, że ja wiedziałam, że on coś tam ma w tej głowie, a ja myślę: "Głupi, nie wiesz, jak ja się źle czuję?!" (śmiech).

Tomek jest dobrym duchem tej ekipy, także nasz masażysta. Jak nam siada humor, narasta stres, to oni potrafią to rozwalić i to jest super.

Jak się spisał serwis, bo różnie było w tym sezonie?

- Serwismeni mieli bardzo twardy orzech do zgryzienia, bo pogoda tutaj jest bardzo zmienna. Na 20 minut przed sprintem, gdy nasze narty były już gotowe do startu, w jednej sekundzie podjęli decyzję, że zmieniają smarowanie. Bez testów, bo nie było na to czasu, posmarowali jakiś wariant, jeden z wielu, o którym wiedzieli, że jest na świeży śnieg. To było wielkie ryzyko. Chapeau bas za to, że podjęli odważną decyzję, po tak trzeba działać, by osiągać wielkie sukcesy. Cieszę się, że akurat tym razem była trafna. Nasi chłopcy się urobili po pachy, żeby narty nam jechały, i faktycznie jechały.

Ale kluczowe w sobotę było strzelanie. Pamięta pani swoje myśli?

- Pamiętam, że byłam bardzo, bardzo skupiona. W pozycji leżącej ten wiatr wiał cały czas, ale nie był równy. Zmieniał się ze strzału na strzał, więc nie było możliwości robienia korekty. Ja ten wiatr wyczuwałam. Gdy troszeczkę zelżał, oddawałam strzał.

Potem wiedziałam, że jadę na wysokiej pozycji i walczę o medal, miałam informacje na trasie. W momencie gdy drugi raz wjeżdżałam na strzelnicę, wypowiedziałam sobie w głowie komendy, które przywróciły stan koncentracji. Bardzo mocno wiało, więc celowo nie spieszyłam się z przyjęciem pozycji. Później bardzo dokładnie mierzyłam przed każdym strzałem. Normalnie biathlonista, jak ma dobre warunki, to strzela w rytmie. Ruch karabinu góra-dół, góra-dół i moment naciśnięcia spustu. Tutaj było inaczej, karabin nie chodził w takiej linii i trzeba było każdy strzał traktować osobno, wyczuwając wiatr.

Zawsze staram się strzelać w rytmie, ale trzeba się było dostosować do warunków. Tego się nie dało zaplanować, to była kwestia inteligencji na strzelnicy w tamtym momencie.

W tym sezonie strzela pani lepiej. Czy duża w tym zasługa Krzysztofa Rymskiego, trenera strzelectwa, który był konsultantem kadry?

- Sama zdecydowałam, że chcę kontynuować z nim współpracę. Technika strzelecka jest bardzo ważna i tutaj też otrzymałam od niego kilka ważnych i bardzo cennych wskazówek, ale mi najbardziej pomaga, jeżeli się rozmawia o problemie i o tym, co siedzi w głowie zawodnika. Czasami nie trzeba wyciągać karabinu i z nim trenować, wystarczy, że odbędziesz dobrą rozmowę o tym, co w głowie, jak postępować, o czym myśleć, o czym nie i jak myśleć - to też jest trening dla strzelca.

Zdradzi pani jakieś szczegóły?

- Nie, jasne, że nie (śmiech).

Medale to też zasługa trenera Kołodziejczyka?

- Jest środek ważnej imprezy i na podsumowania moje i całej ekipy przyjdzie czas po sezonie. To dobry szkoleniowiec i potrafi dobrze przygotować formę, teraz widzimy tego efekt.

Współpraca układa się różnie, nie zawsze jest kolorowo, nie zawsze się zgadzamy co do treningu, z opiniami, analizami czy wnioskami trenera. Czasem chciałabym, żebyśmy więcej rozmawiali, częściej się komunikowali, bo kondycja naszej głowy jest równie ważna co kondycja naszego ciała.

W niedzielę w biegu pościgowym w końcówce miała pani szczęście, bo Rosjanka Szumiłowa wywróciła się w końcówce.

- Nie do końca. Ja ją przegoniłam, bo ona bardzo słabo pojechała na zjeździe. Zaraz za nim był ostry zakręt w lewo i ona zaczęła płużyć, a ja się zdecydowałam iść na całość i przekładanką objechałam ją po zewnętrznej stronie. Ona się zorientowała, co się dzieje, mówiła, że chciała zacząć łyżwować i przyspieszyć. Uderzyła nartą o nartę i przewróciła się sama, ja z nią nie miałam żadnego kontaktu. Myślę, że mimo to i tak z Katią bym sobie poradziła. Taka była moja taktyka, żeby dobiec ją jak najszybciej, powieźć się za nią i zaatakować 400 metrów przed metą. Tak chciałam to zrobić, ale problem rozwiązał się sam.

Jakie są dalsze plany? Przed mistrzostwami napisała pani, że najbardziej liczy na środowy bieg na 15 km.

- Jeszcze nie rozmawiałam z trenerem, bo ostatecznie to on decyduje o tym, czy będę biegła we wszystkich startach, czy może mam oszczędzać siły na sztafetę i bieg masowy. Ja upatrywałam swoich szans przede wszystkim na strzelnicy i dlatego napisałam, że liczę na bieg indywidualny. Czułam wielką niepewność nie tyle jeżeli chodzi o moje przygotowanie do zawodów, co profil trasy. Powtarzałam, że jest jedno miejsce na trasie, gdzie tracę, tak też się stało, przede wszystkim w biegu sprinterskim, gdzie bardzo dużo traciłam na stromym odcinku. Stąd też moja wiara, że to bieg indywidualny, a nie sprinterski, jak zazwyczaj będzie moją mocną stroną.

W tej chwili sytuacja diametralnie się zmieniła, mam na swoim koncie dwa medale. Wiem, że do kolekcji brakuje mi złota, ale nie będę zapowiadać kolejnych (śmiech). Najszczęśliwsza bym była, gdyby się udało zdobyć medal w sztafecie. To jest moje największe marzenie, żeby każda z dziewczyn wyjechała stąd szczęśliwa, usatysfakcjonowana i z medalem.

Czuje pani bardziej spełnienie czy głód?

- Nie mam myśli, że ten sezon mógłby się skończyć, wręcz przeciwnie. Dziś się cieszę, że to wszystko się wydarzyło, choć całe to miłe zamieszanie wokół mnie też odbiera mi trochę energii. Marzy mi się luźny dzień i odpoczynek, ale od wtorku będę się przygotowywać do kolejnego startu. Na pewno Makarainen, Domraczewa i inne niespełnione faworytki będą gryzły śnieg, żeby te medale zdobyć. Mam tego świadomość.

Ten medal to jest sukces pani, ale i całego środowiska.

- Tym bardziej się cieszę. Już po biegu sprinterskim, gdzie poza moim medalem były bardzo dobre miejsca, byłyśmy najszczęśliwszą ekipą na stadionie. Ten sezon był niezbyt udany. Dla mnie może nawet nie taki najgorszy, ale dla Krysi i Magdy był bardzo słaby. I wszystkich nas to stawiało w niekorzystnej sytuacji, jeżeli chodzi o finansowanie na przyszły rok. Pieniądze są rozdawane w zależności od wyników, a my byłyśmy daleko w tyle za biegaczami, skoczkami czy panczenistami. Pani prezes nie bardzo wiedziała, co ma odpowiadać sponsorom, bo wszyscy się starali zrobić wszystko jak najlepiej, a wyników nie było. Cieszę się, że dobrze prezentujemy się na najważniejszej imprezie.

W tym sezonie podium kilka razy było blisko. Który moment był najgorszy?

- Dosyć nieźle się trzymałam w całym sezonie, nie poddawałam się myślom, że znów zabrakło jednego strzału lub kilku sekund. Kryzysowy moment przeżyłam w Oslo. Wiedziałam, że z powodu przeziębienia uciekł mi PŚ w Novym Mestie. Przyjechałam do Oslo i znów się otarłam o dobry wynik, znowu byłam blisko. Nagle sobie zdajesz sprawę, że jest końcówka sezonu, został jeden Puchar Świata i mistrzostwa świata, w miejscu którego nie lubisz. Miałam poczucie, że chyba kolejny sezon mi przeciekł przez palce.

Wielokrotnie była pani blisko podium. Co mówią koleżanki, rywalki po tych dwóch medalach?

- Właściwie słyszę w kółko tylko dwa teksty: "nareszcie" i "należało ci się". Widziałam dużą radość wokół tego, że te medale przypadły akurat mnie.

W Dusznikach po medalu z mistrzostw Europy zawisł baner nad wejściem na rynek, to teraz chyba stanie tam pomnik?

- Nie, pomnika bym nie chciała, nie jestem fanką stawiania pomników. Cieszę się, że dałam dużo radości i duszniczanie są ze mnie dumni. Może będzie czekał kolejny baner; już się śmieją, że wystarczy przemalować wicemistrzynię Europy na wicemistrzynię świata.

Narty Karabiny Dziewczyny - polskie biathlonistki jak od Tarantina [ZDJĘCIA]

źródło: Okazje.info

Więcej o: