- Nie jestem pewien formy po wirusowej grypie żołądkowej. Mam nadzieję, że uda mi się pobiec dobrze - mówił przed mistrzostwami Bjoerndalen.
Już w sprincie pokazał, że jest w formie. Z jednym pudłem zajął czwarte miejsce, medal przegrywając o niespełna 9 sekund. Potem było gorzej - w biegu pościgowym był 10., w indywidualnym 25. W sobotniej sztafecie nie zawiódł jednak ani on, ani żaden z jego kolegów i Bjoerndalen mógł cieszyć się z 25. złota na imprezie rangi mistrzowskiej.
39-letni Norweg pobiegł na pierwszej zmianie. Trzykrotnie musiał dobierać naboje, ale kończąc zmianę, miał jedynie 4,1 sekundy straty do prowadzącego Niemca Simona Schemppa. Pozostali trzej Norwegowie: Henrik L'Abee-Lund, Tarjei Boe i Emil Hegle Svendsen spudłowali w sumie tylko dwa strzały i wyprzedzili drugich na mecie Francuzów o minutę i 12 sekund. Trzecie miejsce zajęli Niemcy. Wydawało się, że nic nie odbierze im srebra, ale Erik Lesser po ostatnim strzelaniu musiał pokonać dwie karne rundy i dał się dogonić Francuzowi Martinowi Fourcade'owi.
Złoto dla Bjoerndalena oznacza też przedłużenie jeszcze jednej niesamowitej serii. Norweg zdobywał co najmniej jeden medal w swych ostatnich 17 startach w mistrzostwach świata. Seria trwa od 1997 roku. Od tego czasu Norweg nie miał medalu tylko w 1998 roku, gdy w mistrzostwach nie wystartował.
Ostatnim celem w karierze legendarnego biathlonisty są igrzyska w Soczi. Startować w nich będzie już jako 40-latek. - Nie mówię, że będzie to łatwe, ale mam nadal wielką motywację do treningów - zapewnia pochodzący z Drammen zawodnik.
Ekipa polska w składzie: Łukasz Szczurek, Adam Kwak, Krzysztof Pływaczyk i Łukasz Słonina uplasowała się na 28. miejscu. Za nią uplasowała się jedynie reprezentacja Hiszpanii.