We wtorek w Kronplatz była 11. Wcześniej, w połowie stycznia zajęła 10. i 11. miejsce w gigantach w Kranjskiej Gorze. A w listopadzie w austriackim Lech była dziewiąta w slalomie równoległym. Maryna Gąsienica-Daniel ustabilizowała się na poziomie, na jakim żadna Polka nie jeździła od lat 80. XX wieku, gdy reprezentowały nas siostry Dorota i Małgorzata Tlałkówny.
Teraz pytamy, ile może znaczyć fakt, że zakopianka potrafi wygrać ze wszystkimi na świecie. Na razie "tylko" jeden przejazd.
Ale przecież Maryna miała też taki przejazd w Courchevel (tam giganty skończyła na miejscach 21. i 11.), w którym uzyskała drugi czas. Czy jest możliwe, że Polka pojedzie dwa świetne przejazdy na mistrzostwach świata? One odbędą się już za chwilę - od 8 do 21 lutego w Cortinie d'Ampezzo.
Maryna Gąsienica-Daniel: Tak, bardzo dużo gratulacji dostałam, a głowa naszego państwa złożyła mi gratulacje już wcześniej, po moich dobrych wynikach w Courchevel. To było bardzo miłe.
- Tak, prezydent zadzwonił.
- Jak najbardziej. Zwłaszcza że prezydent bardzo lubi narciarstwo. Kibicuje, żyje sportem. Super, że znalazł czas, żeby zadzwonić nawet do zwykłego sportowca. Takiego, który nie zdobył olimpijskiego medalu, nie zwyciężył, tylko zajął któreś tam miejsce.
- Mam nadzieję, że kiedyś uda się spotkać z prezydentem na nartach.
- Nie musielibyśmy jeździć na czas.
- Oczywiście!
- Ha, ha! Fajne.
- Nie ma. Różnie się zawody układają, dana trasa dla jednej zawodniczki jest łatwiejsza, a dla innej trudniejsza. A przede wszystkim to, że wyprzedziłam, Petrę miałoby znaczenie, gdybym ja wygrała, a Petra byłaby druga. Ale spokojnie, na razie cieszę się, że wmieszałam się między najlepsze zawodniczki.
- Z Petrą znamy się bardzo długo. Od dziecka. Wszystkie Euroligi i inne starty jeździłyśmy razem. Między nami jest rok różnicy, więc już jako małe dziewczynki się ścigałyśmy. Trudno mówić, że to przyjaźń, ale znamy się dobrze i normalnie ze sobą rozmawiamy. Natomiast z Mikaelą znamy się tylko z widzenia. Nigdy dłużej nie rozmawiałyśmy. Kontakt się nie zmienił.
- Dziewczyny widzą, że jestem. Jak siedzę na pozycji lidera, to każda, która zjeżdża, przychodzi, przybije piątkę, gratuluje. Generalnie nie jestem supermłodą zawodniczką, której one nie znają. Nie jestem jak Alice Robinson, która nagle wystrzeliła. Ja miałam drogę długą i szłam małymi kroczkami do przodu. Gdzieś tam mnie było widać. Może nie koło 10. miejsca, ale z widzenia znamy się długo.
- Mieszkam jednak cały czas w Zakopanem, ha, ha. Ale przez zimę rzeczywiście przebywam w Alpach. Petra też ma bazę we Włoszech, tam ma trenera. Nie ćwiczy u siebie. Słowacy i Czesi też wcale nie mieli wielu zawodników w czołówce. Słowacy przed Petrą mieli jedną Veronikę Velez-Zuzulovą. A Czesi mieli Sarkę Strachovą.
- No tak, ale też jedną.
- Nie wiem, szczerze mówiąc. Te znane słowackie i czeskie zawodniczki wywodzą się z bardzo rodzinnych teamów. Nie było tak, że za sukcesem stały federacje. Wydaje mi się, że u nas dużo zależy od tego czy się jest cierpliwym. W takich krajach jak nasze wyniki trochę później przychodzą, trochę więcej czasu potrzebujemy, żeby dotrzeć na szczyt. A w Polsce wszystkie zawodniczki wcześnie kończyły. Możliwe, że w momencie, w którym dopiero mogły zacząć osiągać dobre wyniki.
- Myślę, że moim najbliższym startem będzie dopiero superkombinacja na MŚ w Cortinie. Chociaż jeszcze po drodze są dwa Puchary Europy w Krvavcu. Jestem zgłoszona, będziemy decydować na bieżąco czy wystartuję, w zależności od treningu, od tego, jak będzie wszystko szło.
- Gigantów tam jeszcze nie startowałam, nigdy tam nie było takich zawodów. Ale jechałam dwa supergiganty. Trasa jest naprawdę super. Wydaje mi się, że będzie fajnie, tak jest zawsze we Włoszech. Bardzo lubię być w tych okolicach.
- Tak, właśnie ten rejon.
- Pewnie, że można. Bardzo dziękuję!