Sport.pl na Facebooku! Sprawdź nas ?
Polska biegaczka wygrała prestiżową imprezę drugi rok z rzędu. W niedzielę jako pierwsza wdrapała się na górę Alpe Cermis i nikomu nie zostawiła złudzeń, kto jest najlepszą biegaczką na początku roku. Teraz Polka odpuści sprint PŚ w Libercu - tam pojawi się za to Norweżka Marit Bjorgen, która zdominowała początek sezonu, wygrywając wszystkie biegi. Rezygnując ze startu w TdS, Skandynawka poniosła znaczące straty i w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata spadła z pierwszego na piąte miejsce. Do Kowalczyk traci ponad 500 punktów - wszystko dzięki świetnej postawie Polki w TdS, która wygrała cztery biegi i raz była druga.
Aleksander Wierietielny: Spokojny byłem już w sobotę po południu, po biegu na 10 km klasykiem, po którym Justysia miała ponad 2 minuty przewagi na rywalkami. Przy jej poziomie to nie do odrobienia. Niedzielna wspinaczka była wyczerpująca, ale cały czas kontrolowała przewagę, byliśmy rozstawieni na trasie i przekazywaliśmy jej wiadomości. Nie zmuszała się więc do maksymalnego wysiłku, ale i tak trudy Touru dały jej się we znaki.
- Skończył się tak samo. W tegorocznym pierwszy dzień przerwy mieliśmy dopiero po czterech kolejnych startach. To było wyczerpujące, ale okazało się, że można to przeżyć, a nawet się przyzwyczaić. Tour de Ski znowu potraktowaliśmy jak przygotowanie do głównej imprezy sezonu, czyli mistrzostw świata w Oslo. Trzeba powiedzieć, że to był supertrening. Ja sam, proszę pana, nie tylko lepszego, ale nawet takiego samego bym nie wymyślił.
- Zgadza się, ale to nie Tour był naszym celem, pozostaje nim impreza główna. Chcieliśmy go wygrać, ale starty w Pucharze Świata to dla nas wyłącznie poligon doświadczalny przed mistrzostwami.
- Po czterech biegach powiedziała mi, że jest pięć faworytek. Dziewczyny nie były słabe, zależało im. Norweżki były przygotowane świetnie, na Alpe Cermis trzy miały najlepszy czas, Justyna - czwarty. Niczego nie byłem więc pewien do sobotniego popołudnia. Po dwóch biegach zadzwonili do mnie dziennikarze i pytali, czy wszystko już jest rozstrzygnięte, bo Justyna dwa razy wygrała. Pytanie było nie na miejscu. Nigdy nie rozdajemy medali przed końcem imprezy, za to nasi estońscy serwismeni, jak popatrzyli w program zawodów, to powiedzieli, że Justyna wygra pięć etapów z ośmiu. Mieli rację.
- Normalny wyczyn, nic specjalnego. Od paru lat to naprawdę świetna biegaczka. Jeśli chodzi o plan, to na razie wykonaliśmy jego trzecią część czyli wygraliśmy Tour. Zostały mistrzostwa świata i Puchar Świata. Przewaga punktowa jest duża, ale do końca zostało wiele startów i wszystko może się zdarzyć. Powtarzamy do znudzenia, że Justyna nie jest maszyną ani kobietą z żelaza. Realizujemy to, co zapowiadamy. Powiedzieliśmy, że nie startujemy w Düsseldorfie oraz Libercu i nasza noga tam nie postanie. Resztę biegniemy. Bjorgen co innego mówiła, a co innego robi. Miała nie jechać do Liberca - jedzie. Dlatego nie chcę wróżyć, ale walczyć o Puchar Świata będziemy do końca.
- Dziś mówię: nie przyjeżdżamy. Ale co zrobimy w grudniu, nie wiem. W niedzielę zjedliśmy kolację ze wszystkimi reprezentantami Polski biegnącymi w Tourze. Justyna powiedziała: "Wiecie, co? Nawet się nie obejrzymy, a rok minie. Wszystko dzieje się szybko, nie zdążymy się obejrzeć i już trzeba będzie się wspinać na tę górę". Niczego nie przesądzamy. Być może następny TdS znów potraktujemy jak najlepszy sposób przygotowania do głównej imprezy.
- Jest Puchar Świata. Kryształowa Kula jest celem co roku.
- Jeśli dobrze się zregeneruje i złapie fazę superkompensacji, to tak. Forma przyjdzie na mistrzostwa świata.
- To raczej były ich marzenia, aby Justyna miała tragiczną końcówkę Touru. Na 10 km klasykiem skończyło się tragicznie dla innych. W niedzielę w jej biegu też nie widziałem żadnej tragedii. Był bardzo dobry. To, o czym marzyli, się nie spełniło.
- Na pewno Justysia nie położy się na kanapie i nie będzie leżała do góry brzuchem. Zamierzamy spokojnie trenować. Najpierw jednak czas na regenerację, później będzie trenowała długie biegi, ale nie na tempo. Najważniejsze, żeby nie złapała jakiegoś wirusa.
- Jedziemy do Zakopanego. To przecież stolica polskich sportów zimowych. Gdzie indziej można się lepiej przygotować?
- Ależ skąd. W stolicy polskich sportów zimowych jedyna trasa do biegów liczy aż 1800 m! Jest kręta jak diabli, a że Justyna słabo jeździ na zakrętach, więc będzie miała gdzie poćwiczyć. Wie pan, ile pętli będzie musiała zrobić, żeby przebiec powiedzmy 50 km? A jak kibice będą nam przeszkadzać, to kupimy maski zajączków, założymy na twarz i nikt nas nie pozna. Stolica polskich sportów zasługuje przecież, aby raz na jakiś czas trenowała w niej najlepsza polska biegaczka [w rzeczywistości Kowalczyk zostanie gdzieś we Włoszech, a w przyszłym tygodniu pojedzie do Estonii].
- Cieszę się, bo już straciłem nadzieję. Były lata, kiedy jeszcze liczyłem na jakieś nagrody. Z Sikorą zdobyliśmy mistrzostwo świata w biatlonie, Justysia zdobyła medal olimpijski w Turynie, a w Libercu dwa tytuły mistrzyni świata. Wtedy świtało mi w głowie, że "może się uda". Ale nie było wyróżnień, więc i teraz sobie odpuściłem. Stało się, trudno. Podziękowałem za wybór i jestem zadowolony. Doceniono nasz zespół. Bardzo nam miło.
Justyna Kowalczyk: ? Zdobyć tę górę to jest coś