Aleksander Wierietielny. Normalny wyczyn, bo Justyna jest świetna

- Norwegowie mogli tylko pomarzyć o słabszej formie Justysi - mówi w wywiadzie dla Sport.pl trener Aleksander Wierietielny po triumfie Justyny Kowalczyk w Tour de Ski. Nasza biegaczka z ogromną przewagą 367. punktów prowadzi w klasyfikacji Pucharu Świata, a jej największa rywalka Marit Bjoergen traci do niej aż 511 pkt.

Sport.pl na Facebooku! Sprawdź nas ?

Polska biegaczka wygrała prestiżową imprezę drugi rok z rzędu. W niedzielę jako pierwsza wdrapała się na górę Alpe Cermis i nikomu nie zostawiła złudzeń, kto jest najlepszą biegaczką na początku roku. Teraz Polka odpuści sprint PŚ w Libercu - tam pojawi się za to Norweżka Marit Bjorgen, która zdominowała początek sezonu, wygrywając wszystkie biegi. Rezygnując ze startu w TdS, Skandynawka poniosła znaczące straty i w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata spadła z pierwszego na piąte miejsce. Do Kowalczyk traci ponad 500 punktów - wszystko dzięki świetnej postawie Polki w TdS, która wygrała cztery biegi i raz była druga.

Robert Błoński: Był pan spokojny, kiedy w niedzielę obudził się przed ostatnim etapem Touru?

Aleksander Wierietielny: Spokojny byłem już w sobotę po południu, po biegu na 10 km klasykiem, po którym Justysia miała ponad 2 minuty przewagi na rywalkami. Przy jej poziomie to nie do odrobienia. Niedzielna wspinaczka była wyczerpująca, ale cały czas kontrolowała przewagę, byliśmy rozstawieni na trasie i przekazywaliśmy jej wiadomości. Nie zmuszała się więc do maksymalnego wysiłku, ale i tak trudy Touru dały jej się we znaki.

Jaki był tegoroczny Tour w porównaniu z ubiegłym?

- Skończył się tak samo. W tegorocznym pierwszy dzień przerwy mieliśmy dopiero po czterech kolejnych startach. To było wyczerpujące, ale okazało się, że można to przeżyć, a nawet się przyzwyczaić. Tour de Ski znowu potraktowaliśmy jak przygotowanie do głównej imprezy sezonu, czyli mistrzostw świata w Oslo. Trzeba powiedzieć, że to był supertrening. Ja sam, proszę pana, nie tylko lepszego, ale nawet takiego samego bym nie wymyślił.

Nazywa pan treningiem dziesięć dni startów, podczas których zawodniczka przebiega 60 km? Walczy o Puchar Świata, premie, etapy itd.

- Zgadza się, ale to nie Tour był naszym celem, pozostaje nim impreza główna. Chcieliśmy go wygrać, ale starty w Pucharze Świata to dla nas wyłącznie poligon doświadczalny przed mistrzostwami.

Rok temu Justyna była jedną z faworytek Touru. W tym, pod nieobecność Bjorgen i wyników z początku sezonu - każde inne rozwiązanie niż jej zwycięstwo - zostałoby uznane za sensację. Jak pan znosił tę presję, Justyna mówiła, że bardziej męczyła się psychicznie.

- Po czterech biegach powiedziała mi, że jest pięć faworytek. Dziewczyny nie były słabe, zależało im. Norweżki były przygotowane świetnie, na Alpe Cermis trzy miały najlepszy czas, Justyna - czwarty. Niczego nie byłem więc pewien do sobotniego popołudnia. Po dwóch biegach zadzwonili do mnie dziennikarze i pytali, czy wszystko już jest rozstrzygnięte, bo Justyna dwa razy wygrała. Pytanie było nie na miejscu. Nigdy nie rozdajemy medali przed końcem imprezy, za to nasi estońscy serwismeni, jak popatrzyli w program zawodów, to powiedzieli, że Justyna wygra pięć etapów z ośmiu. Mieli rację.

Czyli plan wykonany? Justyna wygrała go drugi raz rzędu, prowadziła od pierwszego do ostatniego startu, w PŚ ma 511 punktów przewagi nad Marit Bjorgen.

- Normalny wyczyn, nic specjalnego. Od paru lat to naprawdę świetna biegaczka. Jeśli chodzi o plan, to na razie wykonaliśmy jego trzecią część czyli wygraliśmy Tour. Zostały mistrzostwa świata i Puchar Świata. Przewaga punktowa jest duża, ale do końca zostało wiele startów i wszystko może się zdarzyć. Powtarzamy do znudzenia, że Justyna nie jest maszyną ani kobietą z żelaza. Realizujemy to, co zapowiadamy. Powiedzieliśmy, że nie startujemy w Düsseldorfie oraz Libercu i nasza noga tam nie postanie. Resztę biegniemy. Bjorgen co innego mówiła, a co innego robi. Miała nie jechać do Liberca - jedzie. Dlatego nie chcę wróżyć, ale walczyć o Puchar Świata będziemy do końca.

Czy za rok Justyna wystartuje w TdS?

- Dziś mówię: nie przyjeżdżamy. Ale co zrobimy w grudniu, nie wiem. W niedzielę zjedliśmy kolację ze wszystkimi reprezentantami Polski biegnącymi w Tourze. Justyna powiedziała: "Wiecie, co? Nawet się nie obejrzymy, a rok minie. Wszystko dzieje się szybko, nie zdążymy się obejrzeć i już trzeba będzie się wspinać na tę górę". Niczego nie przesądzamy. Być może następny TdS znów potraktujemy jak najlepszy sposób przygotowania do głównej imprezy.

Ale za rok nie ma ani mistrzostw świata, ani igrzysk.

- Jest Puchar Świata. Kryształowa Kula jest celem co roku.

Podtrzymuje pan opinię, że wielka forma Justyny przyjdzie dopiero teraz?

- Jeśli dobrze się zregeneruje i złapie fazę superkompensacji, to tak. Forma przyjdzie na mistrzostwa świata.

Jak pan traktował słowa norweskich trenerów po biegu na 15 km "łyżwą". Mówili, że "Justyna spuchła, mięśnie jej zesztywniały i traci formę". Prowokacja?

- To raczej były ich marzenia, aby Justyna miała tragiczną końcówkę Touru. Na 10 km klasykiem skończyło się tragicznie dla innych. W niedzielę w jej biegu też nie widziałem żadnej tragedii. Był bardzo dobry. To, o czym marzyli, się nie spełniło.

Do następnego startu dwa tygodnie przerwy.

- Na pewno Justysia nie położy się na kanapie i nie będzie leżała do góry brzuchem. Zamierzamy spokojnie trenować. Najpierw jednak czas na regenerację, później będzie trenowała długie biegi, ale nie na tempo. Najważniejsze, żeby nie złapała jakiegoś wirusa.

Zostajecie we Włoszech?

- Jedziemy do Zakopanego. To przecież stolica polskich sportów zimowych. Gdzie indziej można się lepiej przygotować?

Kpi pan...

- Ależ skąd. W stolicy polskich sportów zimowych jedyna trasa do biegów liczy aż 1800 m! Jest kręta jak diabli, a że Justyna słabo jeździ na zakrętach, więc będzie miała gdzie poćwiczyć. Wie pan, ile pętli będzie musiała zrobić, żeby przebiec powiedzmy 50 km? A jak kibice będą nam przeszkadzać, to kupimy maski zajączków, założymy na twarz i nikt nas nie pozna. Stolica polskich sportów zasługuje przecież, aby raz na jakiś czas trenowała w niej najlepsza polska biegaczka [w rzeczywistości Kowalczyk zostanie gdzieś we Włoszech, a w przyszłym tygodniu pojedzie do Estonii].

Został wybrany pan na najlepszego polskiego trenera roku 2010. Wreszcie został pan doceniony.

- Cieszę się, bo już straciłem nadzieję. Były lata, kiedy jeszcze liczyłem na jakieś nagrody. Z Sikorą zdobyliśmy mistrzostwo świata w biatlonie, Justysia zdobyła medal olimpijski w Turynie, a w Libercu dwa tytuły mistrzyni świata. Wtedy świtało mi w głowie, że "może się uda". Ale nie było wyróżnień, więc i teraz sobie odpuściłem. Stało się, trudno. Podziękowałem za wybór i jestem zadowolony. Doceniono nasz zespół. Bardzo nam miło.

Klasyfikacja końcowa Tour de Ski:

Klasyfikacja PŚ (po 18 z 31 zawodów):

Justyna Kowalczyk: ? Zdobyć tę górę to jest coś

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.