Biegi narciarskie. Justyna łapała oddech w górach

Po tygodniu ciężkich treningów we włoskim Livigno Justyna Kowalczyk przeniosła się w czwartek do szwajcarskiego Davos, gdzie w sobotę i niedzielę wraca na trasę PŚ. - Ze startu na start będzie mocniejsza - obiecuje trener Aleksander Wierietielny

Ćwiczyć Polka zaczęła już na promie, który w ubiegły poniedziałek przewiózł ją ze Skandynawii - tam zaczął się tegoroczny PŚ - na kontynent. - Wzięliśmy ze sobą trenażer i stacjonarny rowerek, więc nie przeleżała doby na koi, nic nie robiąc. Justysia lubi odpocząć, ale dopiero po ciężkim treningu - mówi Wierietielny.

Zgrupowanie odbyło się we włoskim kurorcie Livigno położonym 1800 m n.p.m. Powietrze tam jest bardziej rozrzedzone niż na nizinie, mniej w nim tlenu. W takich warunkach zawodnik męczy się szybciej niż zwykle, ale to jedyny sposób, by podnieść liczbę czerwonych krwinek. - Hemoglobina dostarcza tlen do mięśni, dlatego jest tak cenna. Każdy biegacz jeździ trenować w góry - mówi Wierietielny. - Mówiąc obrazowo, im więcej hemoglobiny we krwi, tym lepiej dotleniony organizm znosi duże obciążenia i tym szybciej się regeneruje. To największa zaleta pobytu w górach.

Kowalczyk zgodnie z tradycją zrezygnowała w weekend ze startu w sprincie techniką dowolną po płaskich ulicach Düsseldorfu. Słusznie - w telewizyjnych relacjach widać było przepychanki o lepszą pozycję na trasie, które często kończyły się upadkami. To nie jest trasa dla Polki. - W zamian trenowała trzy razy dziennie. Rano półtorej godziny, po południu dwie i pół i wieczorem dwie. Biegała na nartach, chodziła na siłownię i ćwiczyła na naszych specjalnych przyrządach. W sumie nic nowego, ale trzeba było - opowiada Wierietielny.

Kowalczyk marzy o trzeciej z rzędu Kryształowej Kuli za PŚ. Mistrzostwa świata w Oslo na przełomie lutego i marca będą przystankiem, ale ważniejszym od każdego pojedynczego startu. Polka ma bronić dwóch tytułów mistrzowskich z 2009 roku z Liberca. - Jeśli będę dobrze przygotowana do Pucharu Świata, to będę liczyła się też w Oslo - powtarza od tygodni.

W walce o Kryształową Kulę i medale MŚ najgroźniejszą rywalką będzie 30-letnia Norweżka Marit Bjorgen, która również nie startowała w Düsseldorfie. W Davos i francuskim La Clusaz - za tydzień - znowu się spotkają na trasie.

Norweżka była w Skandynawii w fenomenalnej formie, wygrała wszystkie cztery indywidualne biegi, w których startowała, i jest zdecydowaną liderką PŚ. Od początku sezonu powtarza jednak, że za faworytkę uważa Kowalczyk, bo odpuszcza styczniowy start w Tour de Ski, w którym można zdobyć kilkaset punktów. Polka nie odpuszcza. Rok temu wygrała kończący się morderczym podbiegiem na Alpe Cermis, będzie faworytką i teraz.

- W Livigno spędziliśmy osiem dni, teraz przez trzy będziemy w Davos, potem jedziemy na tydzień do La Clusaz, gdzie są ostatnie tegoroczne zawody PŚ. Trzy tygodnie w górach są nam bardzo potrzebne, bo Justyna musi utrzymać formę przez cały sezon, do marcowego finału PŚ w Falun. Przerwa była owocna, będzie dobrze przygotowana do sezonu. Ze startu na start lepsza i lepsza - mówi Wierietielny.

Nie wiadomo, czy na podium Polka wróci już w Davos, gdzie rok temu była dziewiąta na 10 km techniką dowolną i dopiero 26. w sprincie "łyżwą". W weekend czeka ją 10 km techniką klasyczną i sprint łyżwą. - Rok temu miała źle posmarowane narty na sprint. Pod górę jechały świetnie, była pierwsza. Na zjazdach hamowały i była ostatnia - wspomina trener. - Trasa jest tam nudna i nieciekawa. Nie lubimy jej. Pętle mają po 2,5 km. W jedną stronę biegnie się wzdłuż rzeki i jest cały czas pod górę. A potem nawrót i 2,5 km w dół, na metę.

Szkół jest mnóstwo. Którą wybrać?

Więcej o: