Justyna Kowalczyk dla "Gazety": Zjem śnieg, żeby było dobrze

Moi serwismeni przygotowują się do sezonu mocniej niż ja. Mówią: "Masz wygrać wszystko, inaczej koniec współpracy" - opowiada mistrzyni olimpijska z Vancouver. Kowalczyk zapowiada też, że nie zaprzestanie mówić o lekach na astmę, które bierze jej największa rywalka Marit Bjoergen. - Będę mówiła o jej astmie i o tym, że leki, które bierze, na trasie naprawdę dają solidnego kopniaka. Pomagają w oddychaniu. Wiem, co mówię, bo sprawdziłam to osobiście - podkreśla.

Robert Błoński: W dwa lata zdobyła pani wszystko w biegach narciarskich. Gdzie jest kres pani możliwości?

Justyna Kowalczyk: Jeśli chodzi o wytrzymałość i wydolność, to jestem już bardzo blisko granicy. Utrzymuję je na bardzo wysokim, stabilnym poziomie od kilku lat. Rezerwy zostały w sile. Dzięki pracy na siłowni w każdym sezonie osiągam lepsze wyniki. Poprawiam też technikę, rezerwy mam w stylu dowolnym. Jeśli utrzymam wydolność i będę robić postępy techniczne, przede mną jeszcze wiele lat biegania łyżwą na wysokim poziomie. Wiem jednak, że nie da się być lepszą każdego roku. Kiedyś muszę się cofnąć albo przynajmniej zatrzymać. Jestem na to gotowa, nie wiem, czy dziennikarze i kibice są. W następnym sezonie nie ma imprezy kluczowej, jeśli trener powie "odpuszczamy", to tak zrobię, ale wyłącznie po to, żeby odpoczywać. Nie interesuje mnie skracanie obozów i treningów dla spotkań, balów, konferencji itd. W 2013 roku znowu są mistrzostwa świata, rok później igrzyska. Do Soczi chcę dobiec na najwyższym poziomie. Będę miała 31 lat. Po nich zastanowię się, co dalej.

Czy trener odetchnął po igrzyskach, gdzie dochodziło między wami do nieporozumień?

- Tak, rzuciliśmy się w wir codziennych, monotonnych zajęć. Zajmujemy się przygotowaniem logistycznym na cały sezon. Znowu jest spokojnie. Trener jest bardzo poukładanym człowiekiem. Wpaja mi, że z tego porządku i organizacji ja także czerpię siłę do zwycięstw. Wiem, kiedy jeść, spać, odpoczywać i trenować. W wiosce olimpijskiej było to niemożliwe. Z posiłku wracałam pół godziny dłużej, bo kogoś spotkałam, ktoś mnie zaczepił i porozmawialiśmy. Nie mogłam powiedzieć "odczep się, idę spać". Z tego wynikały nieporozumienia w Kanadzie. Ale zapomnieliśmy o tym. Trener się wyciszył, powtarza jednak: "Nie dawaj spokoju astmatyczkom". Już pół roku przed igrzyskami mówiliśmy, że najbardziej boimy się tych, którzy znikają na miesiąc w trakcie sezonu, i chorych na astmę. Rosjanie, Włosi, Finowie mówią mi: "Fajnie, że tak powiedziałaś o Bjorgen". Ale oficjalnie odezwać się nie chcą. Będzie jednak w tym sezonie ciąg dalszy afery, która rozpętała się w trakcie igrzysk. Zasialiśmy ziarno, które zbierze plon.

Na mistrzostwa świata do Oslo pojedzie pani jako wróg numer jeden...

- Jestem rogata dusza, lubię takie sytuacje. One mnie nakręcają. Kiedy tylko pojawia się aferka, zaczynam wygrywać. Denerwuje mnie to, że jednym się pozwala na więcej niż innym. Na igrzyskach powiedziałam o astmie Marit Bjorgen po pierwszym biegu na 10 km, w którym zajęłam piąte miejsce. Nie było odzewu. W następnym starcie, w biegu łączonym, popełniłam błąd. Na trasie klasyka przebiegłam dwa kroki stylem dowolnym, zebrało się jury, czy mi nie odebrać medalu. Gdyby mieli choć minimalne podstawy, zostałabym zdyskwalifikowana. W pięcioosobowej komisji było trzech Norwegów. Ale błąd nie miał wpływu na wynik. O odebraniu mi brązowego medalu za niesportowe zachowanie najwięcej mówiła Marit. A przecież to Norweżki jeżdżą nieczysto, najwięcej się rozpychają, walczą na kije, łokcie i ręce. Mnie nigdy nie zarzucono niesportowego zachowania, bo zawsze jeżdżę czysto. Dlatego zapamiętałam tamto zachowanie Bjorgen. I będę mówiła o jej astmie i o tym, że leki, które bierze, na trasie naprawdę dają solidnego kopniaka. Pomagają w oddychaniu. Wiem, co mówię, bo sprawdziłam to osobiście. Biegam tyle samo, co oni, spędzam tyle samo czasu na mrozie, co oni. Tylko że ja jestem zdrowa i ich lekarstw nie mogę przyjmować.

Ciężko pani będzie na trasach w Holmenkollen, w świątyni norweskich biegów.

- Najlepsze moje miejsce tam to czwarta lokata w sprincie. Dwa razy biegłam na 30 km. Raz pomyliłam drogę, raz zeszłam z trasy. Tam jest niebezpiecznie, droga wiedzie przez las. W telewizji wydaje się, że norwescy kibice zawsze mocno i z uśmiechem dopingują każdego biegacza, ale Szwedka Charlotte Kalla wyprowadziła mnie z błędu. Ona trochę rozumie norweski i wie, że ci niby świetni Norwegowie klną na innych sportowców. Będę więc liczyć na wsparcie Polaków. Musi tam być mocna grupa, bo wielu rodaków pracuje w Norwegii. I jest coś takiego, że Norwegowie uważają się za lepszych od nas, bo dla nich pracujemy. Dlatego raz na jakiś czas trzeba im pokazać, że mimo wszystko jesteśmy równi.

To pani metoda motywacji do pracy na najbliższy sezon?

- Tak. Ale, jeśli miałabym wybierać, wolę wywalczyć trzeci z kolei Puchar Świata. W historii udało się to tylko jednej zawodniczce - w latach 80. Marit Bjorgen i Virpi Kuitunen mają po dwie Kryształowe Kule, trzeciej nie zdobyły. To piekielnie ciężka sprawa. Puchar Świata jest kwintesencją sezonu. Zaczyna się w połowie listopada, kończy pod koniec marca. Żeby być najlepszym, przez ponad cztery miesiące trzeba być w formie. Kryształowej Kuli nie zdobywa się przypadkiem. Trzeba walczyć w sprintach i biegach długich w różnych miejscach świata. Pod względem sportowym to większy wysiłek i poświęcenie. Mistrzostwa świata czy igrzyska to prestiż i medale, których nie ma PŚ. Są bardziej niesprawiedliwe, trwają dziesięć dni i czasem o wyniku nie decyduje forma, tylko profil trasy, pogoda czy szczęście. W PŚ można odrobić nieudany start, na mistrzostwach - nie. Ale nie mówię, że jadę do Oslo się pośmiać. Dwa tytuły mistrzyni świata z Liberca zobowiązują. Pojadę walczyć bez względu na to, czy będę w formie i jak będę przygotowana. Zamierzam gryźć ziemię albo śnieg, żeby było jak najlepiej. Po to zmieniłam sposób przygotowań, żeby najwyższa forma przyszła na przełomie lutego i marca. W trakcie sezonu nie zniknę z tras na miesiąc, żeby specjalnie przygotowywać się do mistrzostw. Justyna Kowalczyk ma inną receptę. Nie realizuje jej w aptece, tylko ciężko pracuje. Zabraknie mnie w grudniu w Düsseldorfie, gdzie w ulicznym sprincie nie startuję od lat, i w styczniu w Libercu. W Tour de Ski staję do walki. Rok temu wygrałam ten morderczy podbieg i wtedy powiedzieliśmy: "Raz i starczy". Ale tak sobie tylko mówiliśmy...

Sądzi pani, że Bjorgen będzie znikała z tras PŚ w trakcie sezonu?

- Tak przypuszczam, to jej recepta na sukces. Tak robiła w roku olimpijskim i w Vancouver zdobyła pięć medali.

Za półtora miesiąca początek sezonu. Co zmieniła pani w przygotowaniach?

- Operacja Vancouver się skończyła i więcej tego nie powtórzymy. Tam musieliśmy być gotowi do ścigania się po płaskim, teraz wróciliśmy do mojego ulubionego treningu wysiłkowego. Trzy pierwsze obozy miałam w wysokich górach. Nikt tak nie trenuje. Mówiąc obrazowo: rok temu biegłam na maksa 200 m po płaskim i odpoczywałam dwie minuty. Potem znów 200 m i odpoczynek. W tym roku biegałam po trzy-cztery godziny bez przerwy. Na razie wszystko działa znakomicie, choć nie wiedzieliśmy, jak będzie po zejściu z wysokości na szybki trening na niziny. Zobaczymy, czy przełoży się to na starty zimowe. Jeśli tak - będzie dobrze. Jeśli nie - będzie znaczyło, że popełniliśmy błąd. W tym roku nie miałam urlopu, w kwietniu pojechałam na Kamczatkę i wystartowałam w 60-kilometrowym maratonie. Biegłam 29 kwietnia, kiedy inne zawodniczki były po wczasach w tropiku. Ale ja to lubię. Później pojechałam do sanatorium, tam świetnie leczą kolana i kręgosłup.

Znów na trasach spotka pani Petrę Majdić, która miała koszmarny wypadek na treningu podczas igrzysk, gdzie połamała żebra. Wierzyła pani, że Słowenka skończy karierę?

- Wiosną jej trener opowiadał, że rzuciła narty w kąt, przestała trenować i została gwiazdą mediów. Po dwóch miesiącach stwierdziła jednak, że z narciarskich tras chce zejść w pełni sił, i wzięła się do roboty. To mocna i ambitna dziewczyna.

Czego można się po pani spodziewać na początku sezonu?

- Do końca roku powinno być kiepsko. Ale co to znaczy w moim przypadku? Rok temu od grudnia zaczęłam dobrze biegać sprinty. Byłam podobnie przygotowana siłowo jak teraz. Wiadomo, że szybkość bierze się z siły. W sprintach klasykiem powinnam być w czołówce. Starty na 10 km rozkręcę w Tour de Ski. Jeśli okaże się, że jestem przygotowana na wysokie miejsca w Pucharze Świata, to w mistrzostwach świata w Oslo też będzie dobrze. Moi serwismeni przygotowują się do sezonu chyba mocniej niż ja. Mówią: "Masz wygrać wszystko, inaczej koniec współpracy".

Więcej o: