Liderka polskiej kadry biegaczek ma za sobą udane igrzyska. Debiutując w imprezie tej rangi w każdym biegu dystansowym plasowała się w czołowej dwudziestce, a najwyżej na 16. lokacie w skiathlonie. Najlepsze miejsce to jednak 9. pozycja w sprincie drużynowym, w którym młodzieżowa mistrzyni świata sprzed roku startowała razem z Moniką Skinder. I właśnie wokół tej rywalizacji zrobiło się sporo zamieszania. Marcisz nie chciała w niej wystartować. Naciskali na nią kadrowy trener Martin Bajciciak, a także prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner.
- Szkoda, że trener nie słucha tego, co mówię. Mam nadzieję, że nie zapłacę za to dużej ceny, bo trzy dni do "trzydziestki" to mało - mówiła największa nadzieja polskich biegów od czasów Justyny Kowalczyk w rozmowie z TVP Sport. Obawiała się, że startów będzie dla niej zbyt wiele.
Izabela Marcisz: Obóz posezonowy był w Finlandii. Tam byliśmy na takim porządnym rozbieganiu. Tutaj przyjechałam, żeby wykorzystać jeszcze ten śnieg, bo panują świetne warunki w Polsce. A mam tutaj możliwość pobiegania z chłopakami, więc czemu nie skorzystać z takiej okazji? To są moje ostatnie narty. Później regeneracja, chwila w domu i trzeba będzie na nowo rozpocząć przygotowania.
Oj tak. Ten sezon był bardzo ciężki. Skończył się chorobą, ale mimo wszystko nie żałuję, bo dał mi bardzo dużo doświadczenia. Z tego jestem bardzo zadowolona. Myślę, że te igrzyska bardzo mnie zmieniły. Przelot, starty… to dało mi hartu ducha. Po mistrzostwach świata w Norwegii musiałam odpocząć i wykurować się. Teraz tym bardziej korzystam z tych nart, z przyjemnością, luźną głową, ale wiadomo, że muszę pamiętać o technice i innych ważnych rzeczach. Nie mam natomiast tej presji, która pojawia się przed zawodami, że trzeba się przygotować. To jest urok wiosny.
Myślę, że te igrzyska i liczba startów były dla mnie wyzwaniem. Czuję, że to pozwoliło mi zrobić ogromny krok do przodu. I na pewno nie chcę się już cofać. Patrzę tylko do przodu. Mam w głowie swoje cele i założenia. Wydaje mi się, że rzeczywiście zrobiłam krok w seniorski świat i nie chciałabym się z niego ewakuować.
Na pewno całe igrzyska trochę inaczej sobie wyobrażałam. To były moje pierwsze, więc wyobrażałam je sobie na podstawie opowieści Justyny Kowalczyk, czy też mojej siostry Eweliny. Wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Sam obraz igrzysk i atmosfera były trochę dziwne. Myślę, że to już nie był klimat igrzysk olimpijskich. A co do zamieszania… szkoda, że te sytuacje, nazwijmy to konfliktami czy małymi spięciami, nie wyszły trochę szybciej. Byłoby lepiej niż na tak ważnej imprezie. Wiedziałam jednak, po co tam pojechałam i o co walczę. Szczerze mówiąc, byłam trochę odcięta od tego, bo o różnych rzeczach dowiadywałam się z Polski. Ktoś coś powiedział w telewizji i znajomi mi to przekazywali. Informacje otrzymywałam zatem przefiltrowane. Może trochę szkoda? W każdym razie na ten moment pamiętam tylko te dobre chwile.
Wszystko, co miałam do powiedzenia na ten temat, to już powiedziałam. Teraz tylko mogę to podsumować w ten sposób, że to było trochę nie fair wobec mnie. I tyle. Z drugiej strony wyciągnęłam z tego bardzo wiele doświadczenia. Powiedziałam wtedy, że bardzo cieszę się z tego dnia, kiedy wystartowałam. To był chyba jedyny moment, w którym powiedziałam sobie: "dzisiaj korzystam z tego, że jestem na igrzyskach olimpijskich". Także mimo tych wszystkich konfliktów bardzo dobrze wspominam ten start. Miałam bardzo dobry humor, byłam w świetnej dyspozycji i cieszyłam się, że mogłam konkurować z najlepszymi i trzymać ich tempo.
Trener mówił, że będzie ze mną rozmawiał, ale nie przeprowadził ze mną ani jednej rozmowy. Także poproszę o następne pytanie.
Od samego początku dawałam sygnały. Nie chcę też, aby wyszło, że pojawił się jakiś wielki konflikt. Bardzo szanuję trenera jako człowieka. Na pewno ma bardzo dobre serce. Jednak, jeśli mowa o relacji trener - zawodniczka, to gdzieś tam od początku to się nie układało. Szczególnie ciężki był ten rok. Myślę, że dla mnie, dla trenera i dla całej grupy. Z tego powodu wiem, że następne lata muszą wyglądać zupełnie inaczej. Fajnie by było, aby to wszystko było poukładane i żeby każdy wiedział, na czym stoi.
Ona tak naprawdę nigdy nie zniknęła. Razem z trenerem Aleksandrem Wierietielnym przeszli do biathlonu, ale pomogli. Kiedyś już to powiedziałam, że moim zdaniem każdy, kto zwróciłby się do nich o pomoc, tę pomoc by otrzymał. To są ludzie z ogromnym sercem i zasługują na szacunek. Czuję do nich ogromny respekt.
Trudno powiedzieć, bo każdy człowiek jest inny. To jest tak, jak szukamy sobie partnera. Nie jesteśmy w stanie szukać kogoś według jakiegoś własnego szablonu. To niemożliwe. Ludzie mają różne rzeczy do zaoferowania. Chodzi tylko o kwestię szukania kompromisów i złapania dobrego kontaktu. Ciężko zatem wskazać mi taki wzór, bo nie ma na świecie ludzi idealnych. Na pewno chciałabym czuć respekt i ufać trenerowi. Przede wszystkim wierzyć w to, co powie, żebym nie musiała się nad tym zastanawiać, tylko po prostu przyjąć.
Na pewno jest jakiś plan. A jak ja mam jakieś założenia, to robię wszystko, aby je zrealizować. Wiadomo, że nie po trupach do celu, ale wiem po prostu, czego chcę w tym roku i przede wszystkim, czego będę potrzebowała. Postaramy się to tak poukładać, żeby wszyscy, chociaż w pewnym stopniu byli zadowoleni. Chcę móc po prostu trenować bez zastanawiania się nad tym, jak to będzie dalej.
W tym roku wiele osób mówiło, że będzie chciało ze mną rozmawiać, ale do tych rozmów nie doszło. Zobaczymy. Na razie mamy początek kwietnia, a odpowiedzi na takie pytania będą padały raczej w maju. Wtedy są ustalane kadry i grupy szkoleniowe. Szczerze mówiąc, słyszę takie spekulacje, wiec zobaczymy.
Przede wszystkim nie gryzę. Nigdy nie byłam zamknięta na rozmowy. Jeżeli ktoś przyjdzie i zapyta, zawsze odpowiem. Na pewno nie będę się jednak nikomu narzucała, bo to nie o to chodzi. Jestem od tego, żeby trenować i robić wyniki - taka rola zawodniczki. Nie jestem na pewno od tego, żeby naprawiać pewne konflikty i problemy. Jestem otwarta. Jeśli ktoś chce ze mną rozmawiać, to proszę bardzo. Kiedy ja chcę z kimś porozmawiać, to idę i rozmawiam. To jest bardzo proste. Jesteśmy przecież ludźmi.
Marzenia to bardzo intymna sprawa każdego z nas. Każdy sportowiec marzy o złotych medalach na igrzyskach. Nawet nie tyle o złotych, ile o jakimkolwiek. Przecież po to to wszyscy robimy. Głupio byłoby, gdybyśmy ciężko trenowali, a nie marzyli o byciu najlepszymi. Uważam, że jak już się czemuś tak bardzo poświęciłam, to musi mieć jakiś cel. To musi być coś dużego. Dlatego właśnie staram się walczyć o swoje. Staram się tego nie bać.