We wtorek w Norwegii ukazała się autobiografia Marit Bjoergen "Vinnerhjerte" napisana wraz z dziennikarką telewizji NRK, Ingvild Marit Stenvold. Książka wywołała spore zamieszanie - w tamtejszych mediach pojawił się temat negatywnych komentarzy i reakcji na ciało biegaczki, ale także historia z czasów mistrzostw świata w Lahti (2017 rok) związana z jedną z kontroli antydopingowych.
Justyna Kowalczyk w czasie igrzysk olimpijskich w Vancouver ostro skomentowała fakt, że Bjoergen zażywa leki na astmę. - A cóż ja mogę powiedzieć o Marit? Przyjechała tu się nawdychać, a potem biegać, i niech się tym zajmie zamiast podważać decyzję jury. Od tego są inni ludzie, od decydowania o błędach na trasie lub ich braku. Marit czuje się widocznie zagrożona, bo dobrze wie, że bez tych swoich "pomagaczy", nie bardzo miałaby tu co robić ze mną i innymi dziewczynami - mówiła przed biegiem na 30 kilometrów stylem klasycznym, w którym złoto zdobyła właśnie Kowalczyk.
W biografii Bjoergen do tych słów odniosła się Stenvold. - Początkowo Marit była zszokowana. Ranna. Obrażona. To było takie niesprawiedliwe! Zrobiła wszystko dobrze, przeszła wszystkie testy i wszystkie wnioski zostały zatwierdzone, zarówno przez FIS, jak i WADA. Nic nie było tajemnicą. Po prostu pracowała nieskończenie ciężko i w końcu wszystko działało tak, jak powinno. Nigdy nie była tak dobra. Potem przyszło to - napisała Stenvold.
Marit Bjoergen była zdania, że tak ostre słowa Kowalczyk wynikały z jej wpadki dopingowej. Polka została zawieszona po uzyskaniu pozytywnego wyniku testu na obecność deksametazonu. - Doświadczyła, jak to jest zostać nazwanym oszustem i być może dlatego poczuła potrzebę mówienia wyjątkowo głośno i wyraźnie, że sprzeciwia się dopingowi w późniejszej karierze - napisano w książce.