We wtorek okazała się książka, która może być najgłośniejszą w środowisku sportów zimowych od lat. Wybitna biegaczka narciarska, Marit Bjoergen podsumowała w niej swoją karierę we współpracy z dziennikarką telewizji NRK, Ingvild Marit Stenvold. Norweżka w jednym z rozdziałów przyznała się do stosowania zabronionego środka, który został wykryty w jej organizmie podczas mistrzostw świata w Lahti cztery lata temu.
Chodzi o nandrolon, który miał się pojawić w jej organizmie przez leki pomagające przesunąć okres menstruacyjny, a do tego uwidocznić przez odwodnienie po biegu na 30 kilometrów. Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) uwierzyła w jej wytłumaczenia i nawet nie otworzyła oficjalnego dochodzenia w tej sprawie. I to obecnie wzbudza największe wątpliwości.
- Jestem zszokowana tymi wiadomościami. Zawsze lubiłam Bjoergen i będę ją wspominać jako wspaniałą sportsmenkę, ale mam poważne pytania dla ludzi, którzy decydują, co jest uważane za stosowanie dopingu i jakie kary należy nakładać na sportowców - mówiła dla portalu thedailyskier.com prezes Rosyjskiego Związku Narciarskiego i legenda biegów, Jelena Wialbe.
W Rosji pojawiło się jeszcze więcej zdziwienia decyzją FIS i całą historią - także w gronie samych biegaczy. - Gdyby to dotyczyło rosyjskiego sportowca, FIS zachowałby się inaczej. Jak dotknie to Rosjanina, to zaraz wszyscy o tym wiedzą - mówił rosyjski zawodnik, Aleksander Panżinski.
- Tak działa FIS. Wątpię, że ta historia kiedykolwiek ujrzałaby światło dzienne, gdyby nie to, że Bjoergen postanowiła się nią podzielić w książce. I to jasne, że wszystko przeminęło i stało się historią. Już zostało zapomniane. Nic nie da się z tym zrobić - stwierdził biegacz Gleb Retivyh w rozmowie dla oficjalnej strony telewizji Match TV.