Bieg po złoto MŚ Polak zaczął w gumiakach. "Przewracałem się, rzuciłbym to w cholerę"

- Pucharów mam ze dwieście, ale ten jeden medal jest najważniejszy - mówi Józef Łuszczek. Równo 43 lata temu Polak został mistrzem świata w biegach narciarskich. - 22 lata miałem i niedużo wcześniej było mi jeszcze żal, że nikt ze mnie nie chciał zrobić skoczka. Dopiero co uczyłem się stać w gumiakach na biegówkach i byłem wyśmiewany - opowiada mistrz.

Trzeci na 30 kilometrów. Pierwszy na 15. I siódmy na 50. Za całokształt tytuł najlepszego zawodnika imprezy. Tak Łuszczek debiutował w mistrzostwach świata. W 1974 roku trener Edward Budny doprowadził Jana Staszela do brązowego medalu MŚ w Falun (w biegu na 30 km). Cztery lata później z Łuszczkiem osiągnął jeszcze więcej. Choć kiedy Staszel osiągał swój życiowy sukces, Łuszczek jeszcze żałował, że nie poszedł drogą Wojciecha Fortuny i nie został mistrzem skoków.

Zobacz wideo Justyna Kowalczyk w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem

Rekord: 28 metrów. Zaczynał jak Stoch

- Byłem jednym z najmłodszych mistrzów świata. W lutym 1978 roku to ja miałem jeszcze 22 lata, dopiero w maju skończyłem 23. Wcześnie wbiegłem na szczyt, chociaż późno zacząłem treningi. A przecież w tym sporcie trzeba swoje kilometry wybiegać. To nie skoki, gdzie można zdobyć złoto, mając 17 czy 18 lat - mówi Łuszczek.

Józek urodził się we wsi Zubsuche, znanej dziś jako Ząb. Tej samej, z której pochodzi też Kamil Stoch. Dorastał w Zakopanem. I przed biegami się bronił. - Uciekałem z treningów. Nie chciałem być biegaczem. Miałem 14, a może już nawet 15 lat, jak zaczynałem - mówi. - W skokach miałem wtedy rekord 28 metrów i marzyłem, żeby ktoś mnie dalej uczył, żeby mnie wziął na większą skocznię niż ta najmniejsza z zakopiańskich - dodaje.

"Silny byłem. No to się przestali śmiać"

Łuszczkowi zamarzyło się, że będzie skoczkiem, odkąd WKS Zakopane zapisał go do swojej kadry na zawody międzyszkolne. - Ale chłopaków tak dużo skakało, że nie miał kto się mną zająć. Za to trener Tosiek Marmol z biegów bardzo mnie chciał. No i jak na skoczni dwa razy w krótkim czasie mnie sponiewierało, bo ja wyskoczyłem, a narta się odpięła i została na górze, to w końcu uznałem, że tych biegówek jednak spróbuję - mówi były mistrz.

Początki miał trudne. - Narty wydawały mi się za wąskie. Nie umiałem ustać na tych patykach. Jakoś je sobie do gumiaków poprzyczepiałem i próbowałem. Prawdę mówiąc, rzuciłbym to w cholerę, bo ciągle się przewracałem, ale koledzy mi na ambicję weszli. Śmiali się, że gdzie tam ja się do biegów nadaję, jak ja na nartach nie umiem ustać. A ja silny byłem i chociaż techniki nie miałem, to swoje wypracowałem. Na pierwsze zawody poszedłem z tymi chłopakami, którzy po cztery lata już trenowali, i od razu z nimi wygrałem. No to się przestali śmiać. A ja tak zostałem biegaczem - opowiada Łuszczek.

Biegówki łamał na skoczni. "Mówiłem, że wpadłem w dziurę i trach!"

To był rok 1970. Dwa lata później Fortuna sensacyjnie został mistrzem olimpijskim w skokach. - Od lat się z Wojtkiem przyjaźnimy. Ja teraz leżę w domu w gipsie, bo wywróciłem się na lodzie, bark uszkodziłem i żebra mi popękały, ale Wojtek i tak dzwoni i pyta, czy skoki oglądałem. O Marynie Gąsienicy-Daniel też sobie ostatnio pogadaliśmy. My tak od lat na łączach jesteśmy i kibicujemy razem naszym wszystkim narciarzom - mówi Łuszczek.

Wtedy, gdy Fortuna zdobył olimpijskie złoto, 16-letni Łuszczek mu zazdrościł. - Ja naprawdę skoki kochałem. Pierwszej zimy w biegach jak z treningów wracałem, to nie było dnia, żebym sobie nie poszedł poskakać. No i siedem par nart w jedną zimę połamałem. Latałem sobie, jak najdalej mogłem i po lądowaniu na twardym szpice nart odpadały. Dobrze, że w klubie sprzętu nie brakowało. Zawsze mi dawali kolejne narty. Może dlatego, że się nie przyznawałem, jak je niszczę. Mówiłem, że szybki zjazd był, wpadłem w dziurę i trach! - opowiada niespełniony skoczek.

"Eto normalno"

W 1978 roku w Lahti Łuszczek był wdzięczny wszystkim, którzy zrobili z niego biegacza. - Do Lahti pojechałem z już dużą wiarą. To był luty, a w grudniu byłem drugi na Pucharze Świata w Davos. Wtedy sobie pomyślałem, że z mistrzostw przywiozę medal - mówi.

To wtedy Łuszczek powiedział trenerowi Budnemu, że muszą sobie sprawić garnitury. - Ale nie szykowałem się, że będzie grany "Mazurek Dąbrowskiego". O złocie nie marzyłem. A przynajmniej aż do tego dnia, gdy zdobyłem brąz - wyjaśnia mistrz.

19 lutego 1978 roku, w pierwszym starcie na MŚ w Lahti, Łuszczek wywalczył brązowy medal w biegu na 30 km. Przegrał tylko z dwoma zawodnikami ze Związku Radzieckiego - mistrzem olimpijskim Siergiejem Sawieliewem i Nikołajem Zimiatowem. - Jak im poszedłem pogratulować, to zobaczyłem, że są pewni, że wszystko w Lahti powygrywają. "Eto normalno" - powiedzieli na moje gratulacje. No to pomyślałem sobie, że na 15 kilometrów jednak pasowałoby się poprawić - mówi Łuszczek.

22 lutego, już z medalem i z podrażnioną ambicją, młody Polak walczył fantastycznie w drugim starcie. Zdobył złoto dzięki piorunującej końcówce biegu. Kolejnego z wielkich zawodników radzieckich - wicemistrza olimpijskiego Jewgienija Bieliajewa - wyprzedził o 2 sekundy. Nad brązowym medalistą Juhą Mieto z Finlandii, miał 5 sekund przewagi. - Jeszcze na 10. kilometrze miałem 15 sekund straty do lidera. W końcówce szedłem na maksa, ryzykowałem, mogłem się przewrócić. Ale warto było, bo Ruscy przyszli mi pogratulować, a ja im wtedy powiedziałem: "Eto normalno!" - wspomina Łuszczek.

Nie wygrał, bo nie posmarował

Brązowy i złoty medalista nie chciał na tym kończyć. Wierzył, że polski hymn zagrają mu w Lahti jeszcze raz, po maratonie na 50 km. - Wygrałbym to! I to nawet ze stanem podgorączkowym, który miałem. Termometr pokazał, że mam 37,6 stopnia, ale to by była pestka. Tylko że pogoda się bardzo zmieniła, z ponad 20 stopni mrozu na 0 stopni. No i rywale mieli smary na temperaturę +1/-1, a o mnie Swix nie zadbał. Nałożyliśmy więc z trenerem taki żółty klistr na narty, ale ani to nie trzymało, ani nie jechało. Siódmy byłem, szkoda - mówi Łuszczek.

Mistrz 15 kilometrów jest przekonany, że wygrałby w Lahti i 50 km, bo - jak relacjonuje - zaraz po mistrzostwach wygrywał wszystkie dystanse na pokazowym tournee po Finlandii, Szwecji i Norwegii. - Wtedy ten nowy smar dostałem i na równych warunkach mogłem się ścigać ze wszystkimi. Pamiętam, że w Kirunie na 18 km wygrałem o minutę i 50 sekund z drugim Juhą Mieto, na 30 km wygrałem półtorej minuty z drugim zawodnikiem i na 15 km o pół minuty. Zdeklasowałem ich, za każdym razem miałem dużą przewagę. Niektórzy aż kiwali głowami i pytali, czym smarowałem narty, bo myśleli, że mam coś nowego. Pokazałem im i słyszałem: "No to ja też tym smarowałem!". Gratulowali mi. Mówili: "Jozef, ale ty jesteś mocny!".

Dolary od Polski i skutery od króla Szwecji

Łuszczek chętnie wspomina tournee po Skandynawii, bo tam wiodło mu się jeszcze lepiej niż na MŚ również pod względem finansowym. - Nagrody dostałem bardzo fajne. Szczególnie w Kirunie. Skuter Yamaha za 30 km, a bodajże za 15 km skuter Suzuki. Król Szwecji mi wręczał kluczyki - mówi. - To były dużo lepsze nagrody niż za to złoto i brąz z Lahti. Za dwa medale mistrzostw świata i za późniejszy tytuł sportowca roku od Polski dostałem w sumie 150 dolarów. Ze sprzedaży wygranych skuterów miałem nieporównywalnie większe pieniądze - mówi.

On maluch, oni porszaki. "No i weź z takimi wygraj!"

Ale ani pieniędzy Łuszczek dobrze nie zainwestował, ani nie miał później świetnej kariery. Tak jak Fortunę, szybko i na długo wciągnęło go życie towarzyskie. Z biegiem lat okazało się, że i zdrowie mistrzowi nie dopisuje. Jeszcze w 1980 roku, na igrzyskach w Lake Placid, był mocny - zajął piąte miejsce na 30 km i szóste na 15 km. Ale później światowa czołówka uciekała mu coraz szybciej.

- Szansy z igrzysk w Lake Placid mi bardzo żal. Myśmy wtedy byli naprawdę biedni, sprzętowo nikt nam nie pomagał. Na 15 km powinienem mieć medal i wtedy inaczej by się wszystko mogło potoczyć. Przecież ja tam do 12. kilometra byłem trzeci, ale przyszły zjazdy i to był mój koniec. Często tak było, że w górę narty mi trzymały, ale na zjazdach ja jechałem maluchem, a oni "porszakami". No i weź z takimi wygraj! Dobrze, że chociaż raz dałem im wszystkim radę - kończy mistrz świata.

Medale Łuszczka z MŚ Lahti 1978 były ostatnimi dla polskiego narciarstwa aż do roku 2001. Wtedy srebro i złoto na MŚ w narciarstwie klasycznym wyskakał Adam Małysz. Wówczas mistrzostwa znów odbywały się w Lahti. Natomiast na sukcesy w biegach narciarskich czekaliśmy jeszcze dłużej. W 2006 roku Justyna Kowalczyk zdobyła brąz na igrzyskach olimpijskich w Turynie, a w 2009 roku nawiązała do złota Łuszczka, wygrywając biegi na 15 i 30 km na MŚ w Libercu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.