W sztabie szkoleniowym polskich biegaczek narciarskich doszło do dużych zmian. Aleksander Wierietielny zrezygnował z funkcji trenera kadry. Legendarny szkoleniowiec odchodzi na emeryturę po kilkudziesięciu latach pracy w Polsce, podczas których udało mu się stworzyć gwiazdy sportów zimowych, Tomasza Sikorę i Justynę Kowalczyk. Pod koniec kariery szkolił zawodniczki, które ze swoim potencjałem mogą zostać ich następczyniami. Polska musi jednak znaleźć nowego Wierietielnego.
Wierietielny jest z pochodzenia Białorusinem. Jego rodzice w okresie międzywojennym mieszkali w Hrubieszowie, mieście wielokulturowym i wielonarodowościowym. Akcja “Wisła” i masowe przesiedlenia rodzin spowodowały, że rodzina trafiła do Finlandii. Tam też, w miejscowości Parkkala-Udd, przyszedł na świat mały Aleksander.
"Moi rodzice natychmiast po rozpoczęciu hitlerowskiej agresji znaleźli się w niewoli i po pokonaniu długiej drogi trafili jako jeńcy na północ Finlandii. Była ona wówczas sojusznikiem Niemiec, toczyła wojnę z ZSRR, i mój ojciec, jako specjalista budowlany, okazał się tam potrzebny. Przyszedł rok 1947, nastąpiła wymiana jeńców fińskich i radzieckich, a ja już wówczas byłem na świecie" - wspominał trener w wypowiedzi dla Kroniki Sportu.
Nie był to koniec podróży przyszłego trenera. Rozpoczął on swoją edukację na terenie dzisiejszego Kazachstanu. W ośrodku narciarskim w Szczuczyńsku (istniejącym do dziś, odbywają się tam zawody rangi FIS w narciarstwie klasycznym) trenował biegi i biathlon.
"Progi reprezentacji ZSRR były dla mnie zbyt wysokie, nawet drużyny republiki, w której mieszkałem, ale do jej szerokiej czołówki zaliczałem się zarówno w biegach, jak i w biathlonie. Odsłużyłem wojsko w Czycie, mieście za Bajkałem, a po powrocie do Kazachstanu ukończyłem Instytut Kultury Fizycznej w Ałma-Acie. To była dobra uczelnia" - kontynuował trener.
Punktem zwrotnym w jego życiu, oraz przyczyną, dla której zakotwiczył na nowo w Polsce, okazała się… miłość.
Barbara Piątkowska, studentka poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego pod koniec 1979 roku mieszkała w Moskwie. Swojego przyszłego męża poznała w polskiej ambasadzie.
"Od początku troskliwie się mną zaopiekował i był moim przewodnikiem po Moskwie. Szybko “zaiskrzyło” między nami, doskonale się rozumieliśmy. Był rycerski i szarmancki, często zapraszał mnie na szampana i kawior. Na uczelni był prymusem i tym także mi imponował. 19 marca 1981 roku wzięliśmy w Moskwie ślub" - tak w wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej swoje początki małżeństwa wspomina żona szkoleniowca Barbara.
To na jej prośbę młoda para pozostała w Polsce, w Gorzowie. Z kolei miejscem pracy Wierietielnego stał się Wałbrzych i tamtejsza sekcja biathlonowa KS Górnik. Paradoksalnie, z uwagi na ówczesne przepisy, momentalnie stanowiło to przesłankę do chwilowego objęcia stanowiska trenera kadry. Musiał doprowadzić do tego, żeby w wewnątrzkrajowej rywalizacji biathloniści z Wałbrzycha zajęli jak najwięcej wolnych miejsc w kadrze A. I Wierietielnemu się udało. Zbliżał się rok 1988 i Igrzyska Olimpijskie w kanadyjskim Calgary.
Pion sportowy, który w latach 80. decydował o wysyłaniu sportowców na największą zimową imprezę czterolecia, żądał wypełnienia wymagającego jak na tamte czasy minimum kwalifikacyjnego. Ósme miejsce w sztafecie podczas Mistrzostw Świata dałoby im bilet do Kanady. Polacy zameldowali się na mecie na dziewiątym miejscu. Wierietielnemu dano jednak jeszcze jedną szansę, rezygnując z dotychczasowej metody wyłaniania trenerów. W latach 90. Białorusin nie obawiał się już o posadę.
Stabilność stanowiska spowodowała, że Aleksander Wierietielny coraz śmielej wprowadzał własne metody treningowe. Stereotyp niezwykle charakternych i wymagających szkoleniowców z byłych republik radzieckich i w tym przypadku okazał się trafny. Najlepszy polski biathlonista, Tomasz Sikora, w rozmowie z Łukaszem Jachimiakiem dla Sport.pl wspominał, że podczas wysokogórskich zgrupowań pod okiem szkoleniowca ze Wschodu miał siłę jedynie na kąpiel, sen i jedzenie.
- Trener Wierietielny dziurawił naboje, robił niewypały - zdradził Sikora. - Wysypywał z nich proch, później przez kilka godzin gotował te naboje w gorącej wodzie, żeby na pewno nie wystrzeliły. Jak już miał pewne niewypały, to wkładał je w magazynek pomiędzy normalne naboje. Jak się taki trafił, to po naciśnięciu na spust można było idealnie zaobserwować ruch, jaki zawodnik wykonuje. Sam czułem i widziałem, jak mną szarpało. Trener doprowadził nas do takiej psychozy, że spodziewaliśmy się, że następny strzał na pewno będzie tym oszukanym i bardzo się pilnowaliśmy. Tak bardzo uważałem, żebym nie zrobił błędu, że świetnie kodowałem sobie idealną postawę i najwyższą koncentrację - opowiadał.
Krążyły również anegdoty o tym, że z powodu wyczerpania sportowcy nie mogli nawet zjeść obiadu. Liczy się jednak efekt. Wysiłek został nagrodzony niezwykle szybko – w 1995 roku, we włoskiej Anterselvie, Sikora zdobył swój pierwszy i zarazem jedyny złoty medal mistrzostw świata. Była to sensacja, ale tylko sam zawodnik wie, jak wiele efektywnej pracy w to włożył. Biathlon jednak borykał się wówczas z brakami w sztabie szkoleniowym. - To nie te czasy, żebyśmy mogli mieć człowieka od strzelania. Myśmy o masażystę musieli walczyć i o lekarza. Wierietielny wszystko musiał robić sam - mówił Tomasz Sikora. Zmęczony ciągłą walką o podstawowe potrzeby zawodników trener zrezygnował z pracy w roku 1998, po igrzyskach w Nagano.
Już w XXI wieku, po pewnym okresie pozostawania bez pracy, Wierietielnemu zaproponowano objęcie polskiej kadry A w biegach narciarskich. Jej najmocniejszym punktem był wówczas przyzwoity sprinter, Janusz Krężelok, natomiast kadra kobiet dopiero raczkowała. Trener zwrócił jednak uwagę na pewien nieoszlifowany jeszcze talent w gronie kobiet, z którym podjął natychmiastową współpracę. Była nim Justyna Kowalczyk.
Wierietielny łączył nadzór nad grupą biegaczy i biegaczek do roku 2005. Doprowadził Krężeloka do miejsca w “10” podczas Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City (w eliminacjach sprintu zawodnik z Istebnej był nawet trzeci). Justyna Kowalczyk stawała się coraz lepszą juniorką (medale czempionatów juniorskich i młodzieżowców). Jej rozwijającą się karierę przyhamowało nieco zawieszenie przez FIS, jednak trener kontynuował z nią współpracę. Oboje zapowiadali, że wrócą silniejsi.
Aby opisać niezwykłą harmonię, jaka panowała w relacji pomiędzy trenerem a zawodniczką, wystarczy przypomnieć dokonania Kowalczyk. Dwa złote medale olimpijskie, dwukrotne mistrzostwo świata, cztery Kryształowe Kule, cztery zwycięstwa w Tour de Ski, zwycięski Bieg Wazów. To wszystko osiągnięcia jedynie jednej zawodniczki. Polka przystała na katorżnicze treningi serwowane jej przez szkoleniowca. Migawki z letnich i zimowych obozów, jakimi biegaczka z Kasiny dzieliła się z fanami w social mediach, mogły przyprawić o zawrót głowy każdego zawodnika. Oboje wiedzieli jednak, że tylko takie metody doprowadzą duet do historycznych sukcesów.
Niespełna dwa lata temu Kowalczyk podjęła decyzję o rezygnacji ze startów w Pucharze Świata. Nadal jednak współpracowała z Wierietielnym, tym razem w roli jego asystentki przy pracy z kadrą kobiet. Sytuacja, jaką zastali 24 miesiące temu była dość dobra. Talenty, takie jak Izabela Marcisz, Monika Skinder czy Eliza Rucka, trenowały przez ten okres pod okiem autorytetów, a ich wyniki podczas juniorskich zawodów napawały optymizmem. Można powiedzieć, że ostatnim wielkim osiągnięciem Wierietielnego był występ Polek podczas mistrzostw świata juniorów w Oberwiesenthal. Jedynie błąd na trasie pozbawił drużynę medalu w sztafecie, a Marcisz zdobyła aż trzy indywidualne medale.
Czas pokaże, czy dorobek, jaki polskie biegi narciarskie i biathlon zawdzięczają Aleksandrowi Wierietielnemu, zostanie rozwinięty przez jego następcę – ktokolwiek nim zostanie. Pewnym jest stwierdzenie, że trener nie zostawi po sobie spalonej ziemi, a przyszłość rodzimych biegów widzimy w jasnych barwach, kto wie, czy nie w “jaśniejszych” niż przyszłość naszej sztandarowej zimowej dyscypliny – skoków narciarskich. Chcemy doczekać się nowego Wierietielnego. Więcej o sportach zimowych przeczytasz na sportsinwinter.pl.