Łukasz Jachimiak: Celem na sprint drużynowy był awans do finału. Cel zrealizowany, czyli jest dobrze?
Justyna Kowalczyk: Tak, to był bardzo udany dzień. Monia miała szansę pobiec w finale i zobaczyć od innej strony, od tej zasadniczej strony, jak wygląda wielki stres. On był u Moni bardzo duży między biegami. Zobaczyła, jak wygląda wielki sport. Zobaczyła, że to nie jest aż tak daleko, że naprawdę może biec razem z najlepszymi. Jestem dumna z tej dziewczynki. Naprawdę. Wiele jeszcze trzeba poprawić, łącznie z zachowaniem, koncentracją itd. Ale jestem dumna z tej dziewczynki, bo stanęła na starcie, nie pękła. Ma 17 lat, przed nią jest naprawdę duża przyszłość.
Z siebie też jest Pani dumna?
- Tak, przede mną też bardzo duża przyszłość, ha, ha. No pewnie, że jestem z siebie zadowolona. Eliminacje były dla nas bardzo ważne, nie było taktyki trzymania sił na finał, bo finału mogłoby nie być. I ja w tym półfinale miałam na swoich zmianach pierwszy, trzeci i pierwszy czas. Kiedy mijała mnie Jelena Wialbe, to zapytała: „Justyna, ty nawet jak będziesz miała 80 lat, to też wystartujesz i będziesz dziewczyny prała?”. Jestem może nie superfantastycznie szczęśliwa, ale szczęśliwa. Nie można być trenerem, logistykiem, zawodnikiem, wszystkim naraz. Ja już nie jestem zawodniczką, nie nazywajcie mnie już tak. Zawodnik musi się poświęcić, a ja się nie poświęciłam. Oczywiście, ciężko trenowałam, ciężej niż dziewczyny, bo mam zdecydowanie większe obciążenia treningowe. Ale nie miałam czasu na regenerację, często się zatrzymywałam, tłumaczyłam, bla, bla, bla. To nie jest zawodnictwo. Ale jestem bardzo zadowolona, że błysk w oku został, że idę jak gdyby nigdy nic na start mistrzostw świata i po prostu wyprzedzam dziewczyny. Fajnie, no.
Juniorka i jej trenerka zajmują razem 10. miejsce w seniorskich mistrzostwach świata – rzeczywiście fajnie.
- Jakbym się dobrze uwijała w życiu, to z córką bym mogła wystartować.
Na mecie pomyślała sobie Pani: „Brakowało mi tego”?
- Nie, po prostu pobiegłam swoje. Chociaż trener mi mówił, że pobiegłam zdecydowanie szybciej niż się spodziewał. Ale gdybym chciała startować, to biegałabym w Pucharze Świata od początku sezonu i byłabym w pierwszej „20” nie raz, nie dwa, nie trzy. Ale to się już skończyło. Ja tu biegam, żebym pomóc dziewczynom. I koniec, do widzenia.
Czyli start na 10 km „klasykiem” Pani nie interesuje?
- Mnie nie, ale trenera trochę tak.
To znaczy, że będzie Pani biegła czy nie?
- Nie wiem. Mówię szczerze. Trener powiedział, że po sprincie drużynowym zdecyduje.
Co to znaczy, że trzeba trochę poprawić zachowanie Moniki Skinder?
- To jest tak, że jak Monia idzie na start, to jest fajnie skoncentrowana, wszystko jest super. Na całych mistrzostwach świata juniorów zachowywała się jak największa profesjonalistka na świecie, ale tym razem, niestety, nie udało mi się odizolować damskiej i męskiej grupy. Na to będę bardzo nalegała w przyszłości. Robią się zupełnie niepotrzebne śmichy-chichy, a trzeba się koncentrować. Wczoraj w polskim teamie najważniejszym tematem stały się warkoczyki zamiast na przykład lapingu [Kamil Bury został zdublowany w biegu łączonym na 30 km].
Co się stało najważniejszym tematem?
- Warkoczyki. Dokładnie męskie warkoczyki, na głowie. Chłopak został zdjęty z trasy, ale nikt się tym nie przejmował. Później mu wiązali warkoczyki na głowie i słychać było hi, hi, ha, ha na korytarzach. My bardzo ciężko pracujemy nad koncentracją dziewczyn, a tutaj nam to psują. Ale powtarzam: Monia stanęła na wysokości zadania. Jestem z niej bardzo dumna.
Potwierdza Pani to, co mówiła wcześniej – że to materiał na medale igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata?
- Gdybym tu stała z prezesem Tajnerem i prezes powiedziałby mi: „Justyna, robimy porządny serwis”, czyli do tego, który mamy dokładamy jeszcze dwóch-trzech serwismenów, to powiedziałabym, że tak.
Czyli trzeba porozmawiać z prezesem.
- Prezes mieszka obok mnie w hotelu! Naprawdę. Mieszkamy sobie drzwi w drzwi. Ale to wy będziecie go widzieli dzisiaj wcześniej, bo przecież będzie na skokach. Powiedzcie mu, że potrzebujemy serwismenów.