MŚ Seefeld 2019. Justyna Kowalczyk: Dziewczyny mogą mówić, że jestem heterą, byleby coraz lepiej biegały na nartach

- Monika Skinder pobiegłaby szybciej, gdyby to była wcześniejsza część sezonu. Jej zmęczenia żal, ale nikt nie jest maszyną, a zwłaszcza 17-letnie dziecko - mówi Justyna Kowalczyk po sprincie na mistrzostwach świata w Seefeld. Żadna z czterech Polek prowadzonych przez Kowalczyk i Aleksandra Wierietielnego nie zdołała awansować do finałowej "30". - Chcielibyśmy mieć tu na mistrzostwach fajne promyczki nadziei, ale dziewczyny dały nam już tych promyczków tak dużo od początku sezonu, że jest dobrze. Wiedzieliśmy, że konfrontacja będzie bolesna, ale trzeba się konfrontować, bo innej drogi nie ma - tłumaczy była mistrzyni.
Zobacz wideo

Monika Skinder, 17-letnia wicemistrzyni świata juniorek w sprincie z tego roku z Lahti, nie spełniła swojego marzenia o walce w fazie finałowej sprintu stylem dowolnym na MŚ w Seefeld. Zawodniczką uchodząca za największy talent polskich biegów narciarskich zajęła w eliminacjach 55. miejsce. Tuż za nią, na 56. pozycji uplasowała się Izabela Marcisz, według Justyny Kowalczyk talent równie duży, choć większy do biegów dystansowych niż do sprintu [na dystansach na MŚ juniorów 18-latka była czwarta i piąta]. Niespodziewanie najlepiej z czterech Polek trenowanych przez Wierietielnego i Kowalczyk spisały się Weronika Kaleta i Urszula Łętocha, które zajęły 46. i 47. miejsce w gronie 110 sklasyfikowanych zawodniczek.

Łukasz Jachimiak: Gratulować debiutu podopiecznych na mistrzostwach świata czy nie?

Justyna Kowalczyk: Jest constans. Dziewczyny są pierwszy raz na mistrzostwach. Nie są ani poniżej, ani powyżej swoich możliwości. To są mniej więcej te miejsca, na które dziewczyny zasłużyły. Jedynie Monika Skinder pobiegłaby szybciej, gdyby to była wcześniejsza część sezonu. Teraz dopiero pierwszy raz przegrała w sprincie z którąkolwiek z naszych dziewczyn. Ale to nie jest główna impreza dla Moniki. Dla niej najważniejsze były mistrzostwa świata juniorów [zdobyła tam srebrny medal]. A jeszcze później, po drodze do Seefeld, miała Zimowy Olimpijski Festiwal Młodzieży Europejskiej [wywalczyła na nim złoto i brąz] i to Sarajewo nie było dość dobrze zorganizowane, więc na tym straciła. Ogólnie nie cieszymy się jakoś specjalnie po sprincie, ale dziewczyny startowały z takimi numerami, jakie są ich miejsca. W sprincie idzie się rankingowo oprócz grupy najlepszych, która ma losowane numery. Jeżeli startujesz z 56. numerem i potrafisz coś z tego urwać, to znaczy, że spisałaś się lepiej niż przez cały sezon.

Jak Pani przeżywała pierwszą konkurencję pierwszych mistrzostw, na których będzie Pani startowała mało?

-  Nawet się rozgrzewałam! Ale jeśli chodzi o start, to mnie absolutnie nie korciło. Mam zupełnie inne obowiązki i jest ich bardzo dużo. Od godziny 9 biegałam na nartach [kwalifikacje zaczęły się o godz. 12.00], testowałam, robiłam różne rzeczy. A jeszcze co do dziewczyn, to ja i trener wiemy, jak dużo pracowały, co zrobiły z nami przez kilka miesięcy. To co robiły wcześniej też jest bardzo ważne. I tak po ludzku chce się, żeby dziewczynki pobiegły to, na co je stać.

Wiadomo już czy w niedzielę razem z Panią w sprincie drużynowym pobiegnie Monika Skinder? Mówiła nam, że ciągle jeszcze czeka na decyzję Pani i trenera Wierietielnego.

- Też musiałabym zapytać trenera, bo to nie są wyłącznie moje decyzje. Ale Monika jest przewidziana do startu. Myślę, że gdyby zaraz po sprincie indywidualnym mogła pobiec jeszcze raz, to pobiegłaby już dużo lepiej. Dlatego jeśli tylko któraś z nas się nie rozchoruje albo nie poczuje bardzo słabo w dzień startu, to pobiegniemy razem.

Jak zawodniczki reagowały zaraz po finiszu? Były rozczarowane, że nie udało się zrobić więcej? Skinder mówiła nam, że jest rozczarowana.

- Tak, Monia jest bardzo smutna. Iza próbuje zachować twarz, i bardzo dobrze. Ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Masz 17-18 lat, to nie po to inne dziewczyny trenują po 15 lat, żeby dawać się ogrywać takim młodym rywalkom. Oczywiście są też takie hipertalenty jak Norweżka, która ma 18 czy 19 lat, a weszła do „30”. Są takie osoby, ale my na razie musimy jeszcze pracować, żeby wchodzić dalej. Uczymy się. Werka Kaleta pobiegła dobrze, a na mecie pierwsze co powiedziała, to „Jeju, jakbym to mogła jeszcze raz przebiec, to jeszcze tu bym mogła urwać, tam bym mogła urwać”. Taki jest sport, że człowiek zawsze jest mądry na mecie. Ale dziewczyny pobiegłe swoje i to jest fajne. Iza też pobiegła swoje, bo sprint w Dreźnie jej się fajnie poukładał [była tam 32. W Pucharze Świata], ale ona ogólnie jest w sprincie słabsza od dziewcząt. Tylko tego zmęczenia Moniki żal. Ale nikt nie jest maszyną. A zwłaszcza 17-letnie dziecko. Ona praktycznie od pierwszego startu w sezonie, od listopada, jest na takim poziomie [Kowalczyk sięga ręką ponad głowę], a wyszła z takiego [Kowalczyk opuszcza rękę na wysokość kolan]. Dla głowy jest bardzo ciężkie, żeby ogarnąć to wszystko. Ona sobie i tak radzi bardzo dobrze i dojrzale .

Pisała Pani w „Gazecie Wyborczej”, że początki pracy z kadrą były trudne. W którym momencie zawodniczki zrozumiały, co i jak mają robić, o co chodzi Pani i trenerowi Wierietielnemu?

- To jest tak, że pisząc czy mówiąc zazwyczaj generalizujesz, bo nie chcesz wymieniać nikogo po nazwisku. Część dziewcząt naprawdę bardzo szybko przybiegła z otwartymi sercami, a część z troszkę mniej otwartymi. Dużo też środowisko dziewczyn próbowało zrobić takich rzeczy, na które my się nie godziliśmy. Nie można iść kilkoma drogami naraz. Albo idziesz jedną i w nią wierzysz, albo idź drugą i w nią zacznij wierzyć. Schodzenie się dróg to jest skrzyżowanie, a na skrzyżowaniu nigdy nikt nie czuje się komfortowo. W czasie tego całego procesu wychodziły jakieś głupie, małe rzeczy, które nam się wydawało, że powinny być już, że to oczywiste. Ale oceniając spokojnie, z perspektywy, to skąd one to miały wiedzieć? Dopiero teraz się tego dowiadują. Widzę, jak one obserwują wszystkie gwiazdy, jak otwierają szeroko oczy i dokładnie patrzą na wszystko, co się dzieje. Dobrze, o to chodzi.

Iza Marcisz powiedziała, że komplementem dla Pani będzie jak ona powie, że jest Pani wymagająca.

- Ha, ha, ha. Dobrze, ma rację. Wolę, żeby mówiły o mnie, że jestem wymagająca, że jestem heterą. Mogą wszystko mówić, byleby coraz lepiej biegały na nartach.

Dużo było takich momentów, że traciła Pani cierpliwość?

- Ja często tracę cierpliwość. Ale to nie jest tak, że tracę cierpliwość i się zamykam. Wtedy idę do trenera i on mi tłumaczy. On nie jest spokojny, ale takie rzeczy już tyle razy w życiu przeszedł, przemaglował, że powtarza mi „spokój, spokój, spokój, zaraz wszystko się wyreguluje. Dziewczyny zrozumieją, ty zrozumiesz”. Bo to nie jest tak, że ja jestem fantastyczna. Ja tak samo popełniałam błędy, jak one. Wszyscy je popełniamy. Najważniejsze żeby dojść do najlepszego z możliwych kompromisów i żeby on dał dobre wyniki.

Jakie macie najbliższe plany startowe?

- W sobotę dziewczyny pobiegną duathlon [7,5 km stylem klasycznym + 7,5 km stylem dowolnym]. Będą trzy na starcie – Ula Łętocha, Iza Marcisz i Werka Kaleta. Co prawda Werka zakwalifikowała się tu jako sprinterka, ale skoro jest i może pobiec, to pobiegnie, bo dlaczego nie? Zobaczymy na co je stać. Liczymy po cichu, że fajny wynik jak na juniorkę może wykręcić Iza. Ale z drugiej strony to będzie jej perwszy raz w życiu „przebieraniec” [bieg ze zmianą nart i butów w połowie rywalizacji] i drugi bieg w życiu na 15 km. Dlatego ciężko się spodziewać, że ona będzie biegła za Therese Johaug i że jeszcze będzie się uśmiechała. Chcielibyśmy mieć tu na mistrzostwach fajne promyczki nadziei, ale dziewczyny dały nam już tych promyczków tak dużo od początku sezonu, że jest dobrze. Wiedzieliśmy, że konfrontacja będzie ciężka, będzie bolesna dla wszystkich, ale trzeba się konfrontować, bo innej drogi nie ma.

Największa szansa na promyczki będzie w niedzielę? Do ministerstwa sportu jako cel na sprint drużynowy zgłosiliście z trenerem miejsca 6-10. Bardziej sześć czy bardziej 10?

- Myślę, że między szóstym a 10. miejscem będzie kilka sekund różnicy. Najważniejsze jest, żeby wejść do finału, czyli do „10”. A co się zdarzy dalej? Wszystko się może zdarzyć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.