Biegi narciarskie. Monika Skinder zdobyła złoty medal. "Całe szczęście, że otrzymała szansę od Justyny Kowalczyk"

- Film, który zrobiłem, pokazuje jak zdecydowanie wygrała - cieszy się Waldemar Kołcun, odkrywca talentu Moniki Skinder. 17-letnia wicemistrzyni świata juniorek w biegach narciarskich teraz zdobyła złoty medal Zimowego Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy. Możliwe, że za dwa tygodnie pobiegnie w sprincie drużynowym na MŚ w Seefeld w parze ze swoją trenerką, Justyną Kowalczyk.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Do brązu Zimowego Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy zdobytego na 7,5 km Monika Skinder dorzuciła złoto w sprincie. To chyba nie jest niespodzianka?

Waldemar Kołcun: Podczas zawodów wykazała się dojrzałością. Bardzo spokojnie rozwiązała ćwierćfinał i półfinał. Były drobne problemy, troszeczkę narzekała na słabość trzymania jeśli chodzi o przygotowanie nart. Przez to poślizgnęła się na starcie w półfinale i wyszła z niego dopiero jako czwarta, więc musiała nadrabiać na trasie. Powiem w ten sposób: dobrze, że jestem w Sarajewie, bo - nie chwaląc się – doradziłem jej sposób startu w finale. Chodziło o wypchnięcie się na kijach. Film, który zamieściłem na Facebooku pokazuje, jak zdecydowanie wygrała rywalizację.

Generalnie jest tak, jak napisała Justyna KowalczykMonika pojechała zdobyć złoto i zdobyła. Podziękowania dla trenerów, którzy tutaj się Moniką opiekują. Są trenerzy z SMS-ów w Zakopanem i Szczyrku, przede wszystkim jest Rafał Węgrzyn z kadry narodowej prowadzonej przez Aleksandra Wierietielnego i Justynę Kowalczyk. On tutaj był odpowiedzialny za przygotowanie nart i bardzo dziękowałem, bo generalnie koncepcja ich przygotowania się potwierdziła. Był moment niepewności po problemach z półfinału, ale dzięki temu z dużymi emocjami podchodziliśmy do finału. Wiedzieliśmy, że Rosjanka, która wygrała kwalifikacje o trzy sekundy przed Moniką, we wszystkich biegach potwierdzała swoją moc, odchodziła od rywalek, finiszowała sama. Ale w finale Monika była wyraźnie lepsza. Doświadczenie pomogło jej nie eksploatować się wcześniej, wejść do walki o medale mniejszym nakładem sił. To pomogło odnieść sukces, który – jak widać – był bardzo spektakularny. No i pierwszy taki, bo medale Moniki, najpierw brąz, a teraz złoto, są pierwszymi dla polskich biegów narciarskich w imprezie tej rangi.

W Sarajewie Skinder zdobyła brąz i złoto, wcześniej wywalczyła srebro na mistrzostwach świata juniorów w Lahti, a w Pucharze Świata zdobyła pierwsze punkty w karierze, zajmując 20. miejsce w sprincie w Dreźnie. Spełnia się to, o czym zaczęliśmy marzyć dwa lata temu? Pan zapewne pamięta najlepiej, że kiedy Monika zdobyła mistrzostwo Polski mając tylko 15 lat, zaczęły o niej pisać i mówić media ogólnopolskie i wszędzie był ten sam refren – że Skinder jest naszą wielką nadzieją, która wkrótce powinna zacząć odnosić międzynarodowe sukcesy.

- Tamta sytuacja była naprawdę wyjątkowa. Jako trener klubowy dwa lata temu podjąłem decyzję o przeniesieniu Moniki kategorię wyżej, do juniorek młodszych. To jej umożliwiło start w mistrzostwach Polski seniorek. A świetne biegi na Kubalonce sprawiły, że zdobyła tytuł mistrzyni kraju jako zawodniczka szkolona w Tomaszowie Lubelskim, poza kadrami, poza całą strukturą Polskiego Związku Narciarskiego.

I jako gimnazjalistka, co do wielu może przemówić jeszcze bardziej.

- Mocno wtedy zaznaczyła swoją obecność w polskich biegach. Po tamtym sezonie wylądowała w kadrze młodzieżowej. Byłem bardzo sceptyczny, patrząc na działania tej kadry, choć jako jej zawodniczka i uczennica Szkoły Mistrzostwa Sportowego Monika też potwierdziła swoje wybitne zdolności sprinterskie, bo wygrała mistrzostwa Polski i wygrała otwarte mistrzostwa Czech. Ale ja wtedy po cichu liczyłem, że dla promocji zawodniczki, dla jej rozwoju PZN zdecyduje się ją wysłać na igrzyska olimpijskie. Przecież w tamtym momencie była najlepszą polską sprinterką. Niestety, igrzyska uciekły, wcześniej nie dano jej możliwości startu w Pucharze Świata w Dreźnie [tydzień po zdobyciu drugiego złota mistrzostw Polski]. Całe szczęście, że na wiosnę otrzymała szansę od Justyny Kowalczyk.

Na czym dokładnie polegała ta szansa?

- Pojechała z Justyną Kowalczyk na trzytygodniowe roztrenowanie. I została dołączona do teamu. Bardzo wysoko oceniam ten team, między dziewczętami jest wielka rywalizacja. Tam jest nie tylko Monika Skinder. Muszę mocno podkreślić, że wyniki innych zawodniczek też robią wrażenie. Poza Moniką wyróżnia się przede wszystkim Izabela Marcisz. Dzisiaj Monika jest nazwiskiem najbardziej medialnym, ale trzeba docenić cały team. A co do Moniki, to myślę, że z czasem powinna biegać dobrze również dystanse. Zresztą, już w Sarajewie udowodniła to brązowym medalem na 7,5 km.

Proszę powiedzieć szczerze - nie bał się Pan czy Monika poradzi sobie u Wierietielnego i Kowalczyk? To przecież duet znany z bardzo ciężkiej pracy, z reżimu treningowego.

- Ale Monika też wykazuje się mocnym charakterem. Nie ukrywam, że drobne problemy były. Ale myślę, że problemy okresu przygotowawczego rozmyły się dzięki sukcesom okresu startowego. Myślę, że teraz wzajemne relacje budzą większe zaufanie. Monika pokazała, że warto z nią pracować, warto w nią inwestować i warto uszanować również jej potrzeby czy nawet jej charakter. Pokazała, że warto zaakceptować, że też jest twarda w tym wszystkim, co robi. W sporcie tego typu charakter i wytrzymałość są bardzo ważne. W biegach są miłe chwile, ale codzienność męczenia się w śniegu, w deszczu, w bardzo trudnych warunkach, jest bardzo trudna. Cóż jedyną drogą jest mierzenie się z tym trudem. Bardzo się cieszę, że Justyna Kowalczyk i trener Wierietielny podkreślają to, co mówię i ja – że Monika to nie jest wyłącznie sprinterka, ale że ma wielkie możliwości również na dystansach. Ale wyniki na nich to kwestia czasu, bo trudno oczekiwać wielkiej wytrzymałości od dziewczyny, która ma 16-17 lat. Zwracam uwagę na jeszcze jedno – Skinder jest ciągle niedoceniana jeśli chodzi o styl dowolny, co mnie dziwi. Monika ma bardzo dobrą „łyżwę”. Największe sukcesy osiąga „klasykiem”, ale „łyżwą” naprawdę biega doskonale, dzięki temu, że była reprezentantką Polski w sportach wrotkarskich. My w Tomaszowie Lubelskim robimy dwie dyscypliny sportowe i Monika wywodzi się właśnie z wrotkarstwa. Dzięki niemu we krwi ma starty wspólne – biegi czwórkami, szóstkami. W takiej stawce czuje się jak ryba w wodzie, od zawsze kocha rywalizację ramię w ramię. Z biegami interwałowymi, w których startuje się w 30-sekundowych odstępach ona jeszcze ma trochę problemów, ich sobie nie umie dobrze ułożyć. Ale jak ma przeciwniczkę obok siebie, to jest bardzo mocna. Na wrotkach była świetna w takiej walce na 200 metrów, na 500 metrów. Umie rozkładać siły, dać co najlepsze w finale, i tak właśnie zrobiła teraz w Sarajewie. Była ambitna, świetnie przygotowana, miała dobry sprzęt – wszystko się ładnie złożyło.

Marzył się Panu start Skinder na igrzyskach w Pjongczangu, ale chyba dwa lata temu nawet Pan nie wymyśliłby, że na mistrzostwach świata w Seefeld Monika pobiegnie z Justyną Kowalczyk w sprincie drużynowym?

- Jeszcze nie znam decyzji trenera Wierietielnego o składzie na ten start, ale być może tak będzie, że Justyna i Monika pobiegną razem. Myślę, że jeśli chodzi o Monikę, to zakres wynikowy już osiągnęła.

Trudno nakręcać jakieś oczekiwania na Seefeld, ale przyznam się, że liczę na ósme miejsce właśnie w team sprincie albo w sztafecie, bo mam nadzieję, że w biegu 4x5 km Monika będzie wystawiona.

Czyli celem jest stypendium?

- Tak, ono dałoby Monice komfort przygotowań do igrzysk olimpijskich w 2022 roku. Już się bardzo cieszę z błyskawicznej decyzji ministerstwa sportu, konkretnie ministra Bańki, by Monikę włączyć do programu wspierania finansowego młodych zawodników [chodzi o program Team 100, w którym specjalne stypendia otrzymują zdolni sportowcy w wieku od 18 do 23 lat uprawiający indywidualne dyscypliny olimpijskie]. Monika jest tak naprawdę za młoda do tego programu [w listopadzie skończyła 17 lat], ale w ciągu kilku dni jej sprawa została definitywnie załatwiona i Monika otrzymała duże środki – do końca roku ma do wydania 30 tysięcy złotych na realizację celów szkoleniowych. Swoją drogą, będzie musiała sobie również opłacić korepetycje, bo za rok będzie zdawała maturę, do której też trzeba będzie się przygotować. Bardzo się cieszę, że minister widzi i docenia to, co robi Monika. I że ona uwiarygadnia nasze tomaszowskie środowisko narciarskie. Choć oczywiście sukcesy Skinder to przede wszystkim zasługa Wierietielnego i Kowalczyk, a my po prostu zrealizowaliśmy cel, bo po to działamy w Tomaszowie Lubelskim, żeby klub znalazł perłę i żeby upowszechnił sport wśród dzieci.

Jak dużo dzieci szkolicie?

- Około stu, w wieku od 10 lat do 18.

Setka dzieciaków trenujących biegi narciarskie w mającym 20 tysięcy mieszkańców mieście położonych nie w górach – to pewnie wynik, z którego jesteście dumni?

- Mieszkańców mamy 19 tysięcy, dzieci jest setka, szkoleniowców siedmiu i mamy swój system, czyli latem są wrotki, a zimą narty.

Macie trasę sztucznie naśnieżaną i oświetloną?

- Tak, jesteśmy organizatorem dużych imprez. I od ośmiu lat jesteśmy najlepszym klubem w kraju w punktacji „Biegu na Igrzyska”, czyli narodowego programu. Właśnie z Sarajewa muszę już wyjeżdżać, bo w sobotę w Ptaszkowej 50 moich zawodników będzie walczyć o kolejne punkty. Proszę sobie wyobrazić, że ja im wszystkim będę musiał przygotować narty. Wrócę w nocy z piątku na sobotę do Zakopanego, gdzie mamy zgrupowanie naszego klubu, a o 6 rano z Zakopanego pojedziemy do Ptaszkowej.

Zakopane oferuje lepsze warunki od tych, jakie macie u siebie? Czy chodzi o to, żeby zmienić dzieciakom otoczenie, oderwać ich od tego, co mają na co dzień?

- Narciarstwo biegowe to żmudny trening wytrzymałościowy bardzo obciążający zarówno fizycznie, jak i psychicznie, więc warto wprowadzać urozmaicenia. A w Zakopanem nie biegamy tylko na jednej trasie, są teraz naprawdę bardzo dobre warunki. Mamy trasy COS-u bardzo fajnie przygotowane, mamy Biały Potok, byliśmy na trasie w Kościelisku i koło wyciągu Ciche. Na pewno tu nie ma monotonii. Ale na warunki u siebie nie narzekamy. Mamy dwukilometrową trasę, która jest naśnieżona tak, że mimo 10 stopni Celjsusza spokojnie możemy pracować. Zawody też się odbywają. Dwa tygodnie temu były mistrzostwa Polski młodzików, był Puchar Grupy Azoty, czyli zawody w ramach „Biegu na Igrzyska”, a wcześniej były też masowe zawody „Bieg Hetmański”.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.