Justyna Kowalczyk: Na trasach mnie nie wypatrujcie, już skończyłam z Pucharem Świata

- Jestem rozczarowana sobą jako pedagogiem. Może nigdy nie będę się nadawać na głównego trenera i przywódcę grupy. Ale są też w tej trenerskiej pracy chwile, które dodają skrzydeł obu stronom - mówi Sport.pl Justyna Kowalczyk, asystentka trenera Aleksandra Wierietielnego w kadrze kobiet.

Paweł Wilkowicz: W sobotę w Kuusamo inauguracja biegowego Pucharu Świata. Wypatrywać nazwiska Kowalczyk?

Justyna Kowalczyk: Nie.

Z powodu niedawnego urazu żeber?

Nie, nie z powodu żeber. Jeden pan się zapatrzył na ścieżce rowerowej, żebra były pęknięte, ale już z nimi dobrze. Nie wypatrywać nazwiska Kowalczyk dlatego, że już skończyłam z Pucharem Świata. Przecież mówiłam po igrzyskach w Pjongczangu, że już w Pucharach Świata startować nie chcę.

Mówiłaś też kiedyś, że nie zostaniesz nigdy trenerką, bo szkoda tych dzieci. A jednak zostałaś trenerką.

Asystentką trenera. Daję trenerowi Wierietielnemu spojrzenie zawodniczki, podpowiadam, co moje mięśnie wciąż mają w pamięci: gdzie się można bardziej zakwasić, co zaboli, co się może sprawdzić. Bardzo się do tych swoich zadań asystenckich przykładam i dobrze się w nich odnajduję: w przekazywaniu mu swoich spostrzeżeń, robieniu analiz, szukaniu miejsc na zgrupowania, hoteli. Gorzej się czuję w roli trenerki i nauczycielki biegania. A zawodniczką to jestem już nawet nie na pół gwizdka, a na jedną trzecią gwizdka. I nie chcę się ścigać na jedną trzecią gwizdka. Na starcie staje się po to, żeby zebrać to, na co się zapracowało. Ja teraz pracuję na kogo innego. Rano zamiast robić rozruch, obieram trzy kilogramy buraków dla całej grupy naszych dziewczyn z kadry. Nie pamiętam już, kiedy byłam na masażu. Pamiętam, ile razy zwalniałam na treningu, żeby nagrywać i korygować dziewczyny.

Ale startujesz przecież, czasem nawet wygrywasz, jak w Pucharze FIS w Saariselce na 10 km klasykiem.

Biegam, trenuję, również po to, żeby dziewczyny miały na treningach króliczka, za którym trzeba gonić. Ale bieganie na najwyższym poziomie mojego obecnego rytmu pracy nie wybaczy. I dlatego do Kuusamo pojechali Urszula Łętocha, trener Aleksander Wierietielny i dwóch serwismenów. A ja w sobotę z naszymi pozostałymi dziewczynami z kadry rozpoczynam zgrupowanie w Santa Catarina.

A te pozostałe zawodniczki kiedy zobaczymy na starcie?

Ale one już startują, tylko w kategorii juniorek. Chcemy, żeby się pościgały ze Skandynawkami, z rówieśniczkami z innych części świata. Ich główna impreza to juniorskie mistrzostwa świata. Z całej grupy tylko jedna dziewczyna już nie może wystartować wśród juniorek ani młodzieżowców, Ula Łętocha. Jedna dziewczyna jest z kategorii U23, a pozostałe to jeszcze juniorki. Mamy w grupie trzy przyszłoroczne maturzystki, które między zgrupowaniami musiały zajechać do szkoły. My się na razie właściwie w ogóle nie skupiamy na zawodach. Tylko na codziennej pracy, szczegółach, na tym wszystkim, co się składa na profesjonalizm w sporcie.

A Polska ma jeszcze biegi narciarskie? Do kadry kobiet wzięliście z trenerem Wierietielnym same biegaczki na przyszłość, a nie teraźniejszość.

Polska ma jeszcze osoby, które umieją dobrze biegać. Dominik Bury wśród Szwedów w Bruksvallarnie wybiegał ostatnio piąte miejsce, mamy Macieja Staręgę, który w sprintach stylem dowolnym potrafi zdobyć punkty Pucharu Świata. Ale czy Polska ma szkołę biegów narciarskich? Nie ma. Czy ma mocną reprezentację? Nie czarujmy się. Nie ma. Jest za to grupka obiecujących młodych dziewczyn. Jest jeszcze grupka młodych chłopaków, trenujących z Januszem Krężelokiem, ale o nich jeszcze mało wiem, bo w tym sezonie nie startowali. Spotkamy się z nimi w Santa Caterina, to będę wiedzieć więcej. O naszych dziewczynach mogę mówić. One są teraz w najlepszym dla sportowca momencie. Przed nimi lata rozwoju. Jeśli dobrze wybiorą drogę, to będą widzieć efekty z treningu na trening. To jest uczucie, które uskrzydla. Wspominam to z kariery jako cudowny czas. Jeśli zima im pójdzie dobrze, jeśli im się w głowach nie pozmienia, to będzie dobrze. Teraz były z nami, odizolowane. A trochę się boję co będzie, gdy znów przy okazji startów zaczną się spotykać ze swoimi przyjaciółmi, słuchać różnych podszeptów. Ale wierzę w nie, ich rozsądek i ich sukcesy. Są w tej pracy momenty wspaniałe. Jak wtedy gdy Iza Marcisz po drugim miejscu w Pucharze FIS w Saariselce przychodzi podziękować za to co robimy. Albo gdy pyta, kiedy znowu będzie ćwiczenie z oponą, bo widzi, ile to daje. Ale trudne momenty też są. Dlatego mówię, że się lepiej czuję w roli asystentki trenera, niż trenerki. Nawet więcej: utwierdzam się w przekonaniu, że nie powinnam zostawać główną trenerką, przewodzić grupie. Zwłaszcza w grupie juniorek. Bo nie jestem w stanie prowadzić pewnych dyskusji.  Na przykład o tym, czy należy jeść ser żółty przed zawodami, czy lepiej jednak nie obciążać tak ciała. Przy takich dyskusjach się mogę tylko zdenerwować. I naprawdę, szkoda tych dzieci.

Te dzieci waszego reżimu pracy nie miały prawa znać, bo skąd?

Oczywiście, i staramy się brać na to poprawkę. Biorę też pod uwagę to, że w takim wieku zdarzają się okresy buntu. Uczę się. Swoich dzieci nie mam. Ze swojego dzieciństwa pamiętam, że parę szyb w domu stłukłam, trzaskając drzwiami. Ale bunt obecnego pokolenia to dla mnie ciągle znak zapytania i uczę się, jak postępować. Do wszystkiego w życiu trzeba się przygotować i dorosnąć. Mam to szczęście, że się uczę od Aleksandra Wierierielnego. Ale nie dam słowa, że kiedyś będę w stanie wykorzystać jego wiedzę w pracy z młodzieżą. Trener mi mówi, żebym przestała przykładać swoją miarę i pogodziła się z tym, że trzeba niektóre sprawy tłumaczyć wiele razy.

Czyli ty w tej parze trenerskiej jesteś złym policjantem?

Ja jestem najgorsza w całym sztabie, bez dwóch zdań. Trener to aniołek. Ja jestem pedagogicznie nieprzygotowana. Mnie wystarczyło kiedyś, że trener powiedział raz. I nie próbowałam już robić inaczej. Mówił jak się ubierać, jak jeść. Raz i cześć. Ja wykonywałam. Myślałam, że tak to będzie działać teraz w kadrze. A nie że czasem powtórzę coś sto razy i na końcu i tak się odbiję  od muru. Pedagogicznie sama siebie rozczarowałam. Na szczęście trener, jego asystent Rafał Węgrzyn i nasz doktor są tymi dobrymi. Próbują wyegzekwować dobre zachowanie inaczej niż ja. Czyli – nie prawym prostym.

Było już jakieś doniesienie?

No dobra, koniec żartów, bo jeszcze ludzie uwierzą. Każdy kto mnie zna trochę bliżej, wie że ja poza trasami taka bojowa nie jestem. Jeśli ktoś nie reaguje na moje słowa, to ja się w takich sytuacjach po prostu wycofuję. Ale teraz, po kilku pedagogicznych klęskach, jestem już gotowa to jedno zdanie rozwinąć na pięć czy dziesięć zdań. Nawet gdy to dotyczy prostych kwestii. I czasem widzę, że ktoś po początkowych protestach i chowaniu się za swoim murem zaczyna jednak robić to, o co prosiliśmy. Najpierw tak naokoło, żeby się nie przyznać od razu, ale jednak robi. A jeśli prośba się nadal odbija od ściany, to wtedy słucham trenera, który mi powtarza: głową muru nie przebijesz, wyłącz emocje.

Udaje się wyłączyć?

Ja się raczej tym, co robię, emocjonuję. Ale uczę się odpuszczać.

Myślałem, że gdy staniecie z trenerem przed taką grupą młodych dziewczyn i powiecie: byliśmy na Evereście biegów, chcemy wam pokazać drogę, to dziewczyny się po prostu spakują i ruszą.

Osiemdziesiąt procent dziewczyn spakowało się i są gotowe pójść za nami na ten Everest zimą. W klapkach. Ale nie wszystkie.

Które nie?

Ja mówię o zjawiskach, a nie nazwiskach, bo nie tędy droga. Jak ktoś się zna na biegach, to w samej transmisji za jakiś czas na podstawie samej techniki wychwyci, które z naszych dziewczyn spakowały się na Everest, a które wolały zostać na Kasprowym.

Nie chcą sławy, pieniędzy, sukcesów?

Chcą, ale twierdzą, że droga jest inna.

I kto ją zna?

Nie wiem. Wiem tylko, że my z trenerem innej drogi nie wymyślimy, bo znamy taką, która da wyniki. I po to nas zatrudniono, żebyśmy tą drogą szli. Wierzymy w tę drogę, dziewczynom które chcą nią iść pokazujemy każdy kamyczek i każde źdźbło trawy na tej drodze. A tym które nie chcą? No trudno. Trener jest elastyczny. Jak na niego patrzę, to nie poznaję człowieka. Mnie chyba ktoś inny trenował. Teraz jak tylko kogoś coś zaboli, to trener odpuszcza. Ja też, żeby nikogo nie zrazić do ciężkiej pracy. Niech jedzą małymi łyżeczkami, bez wpychania na siłę. Trener wierzy, że te dziewczyny, które idą naszą drogą, pokażą swoimi wynikami, że warto do nich dołączyć. I to naprawdę czasami działa znakomicie. Uskrzydla obie strony. A gdy jest opór, już tak miło nie jest. Ale ja nie będę krzyczeć, że ktoś musi coś zrobić. Nie chce, to nie musi, przyjdą inni i zrobią. Wcześniej czy później. Nie każdy też musi być idealistą, nie każdy musi chcieć się rzucać z motyką na słońce. Ja to wszystko przyjmuję. Po prostu czuję, że wyczynowe biegi mogą tego nie przyjąć.

Pierwsze listopadowe starty wyglądały jednak zachęcająco. Stąd ciekawość, jak by sobie te zawodniczki poradziły w Pucharze Świata.

Ale to jednak były tylko starty przed sezonem głównym. W różnej obsadzie, na różnym etapie przygotowań. Ja jestem właśnie od tego, żeby takie rzeczy analizować dla trenera i pewne rzeczy podpowiadać. Patrzyłam na nazwiska, na różnice czasowe, widzę, że idziemy do przodu. Ale to nie jest taki postęp, żeby dziewczyny wysyłać na Puchary Świata z jakimiś oczekiwaniami. To wymaga lat pracy. Gdyby się te lata pracy dało omijać, każdy by tak robił. Najzdolniejsze polskie narciarki ostatnio w mistrzostwach świata juniorów były bardzo na dalekich miejscach. Wśród Azerek, Chinek, z czterema, pięcioma minutami straty do najlepszych juniorek na świecie. Na 5 km. Naprawdę, w pięć miesięcy nie przerobimy zawodniczki na walczącą w Pucharze Świata. Dziewczyny bardzo się starają, niektóre poprawiły się o minuty. Ale poziom, z którego startowały w maju, był tragiczny. Nie chodzi tylko o poziom sportowy, ale o zachowanie, zwyczaje, dietę. O tę całą otoczkę, którą ja uznawałam podczas swojej kariery za coś normalnego i oczywistego. Dla kilkudziesięciu dziewczyn z Pucharu Świata to też jest coś normalnego. A teraz widzę, że to nie jest norma. To jest coś, czego trzeba dziewczyny nauczyć. I muszę dziewczynom oddać, że czasem to idzie bardziej opornie, czasem mniej, ale się starają. Chcą. Idziemy w dobrym kierunku. Gonimy. Moim zdaniem to nie trening jest największym problemem polskich biegów, a właśnie otoczka. Złe nawyki.

Dietetyka dotarła już do polskiego futbolu, a do biegów jeszcze nie?

No tłumaczymy, że jest czas na węglowodan złożony z węglowodanem prostym, jest czas na białko, że trzeba mocno przypilnować, by po wysiłku wypić odżywkę białkową, węglowodanową, żeby się nawadniać. A i tak na końcu trzeba czasem przyjąć z pokorą, że dalej jest już mur. „Ale ja to lubię”. „To mi smakuje”. To jest dla mnie nowe doświadczenie. Dziewczyny ze sztafety z moich czasów: Ewelina Marcisz, Kola Marek, Paulina Maciuszek, Sylwia Jaśkowiec, akurat te nawyki miały. Jeździły dużo po świecie, dużo wiedziały. A to bardzo młode pokolenie ma w głowie taką wizję biegów narciarskich: na siłowni dopakować na maksa, potem iść się najeść tego, co najbardziej lubisz, a potem na spacer na nartach, albo z kijkami. No trochę nam się czasem filozofie rozchodzą. Tylko dbanie o szczegóły sprawi, że będziesz lepsza od innych. A ponieważ musisz założyć, że ci inni będą mieli lepszy serwis, lepsze narty, to musisz być perfekcyjna przynajmniej w tych sprawach, na które masz wpływ.

Kiedy i która z tych dziewczyn będzie gotowa żeby łowić punkty w Pucharze Świata?

Patrząc na statystykę, regularność dobrych wyników zaczyna się pojawiać około 20-22 roku życia. Były dziewczyny, które robiły to wcześniej, były takie które zaczęły później, ale z reguły to właśnie jest ten wiek, gdy świat mówi: sprawdzam. I wtedy się spodziewam po tych dziewczynach regularności. Ale pojedyncze punkty na trasach, które im pasują, mogą zdobywać już następnej zimy. Najbliższej zimy nie będą miały zbyt wielu szans, by spróbować. Ale jeśli mam widzieć sens mojej pracy, to za rok już powinny coś zdobywać w PŚ. Mamy cztery takie dziewczyny które w sprzyjających okolicznościach mogą to robić.

Które cztery?

Nie po nazwisku. Te dziewczyny, które mają predyspozycje szybkościowe. Bo w sprintach można szybciej dostać się do punktowanych miejsc. Na osiągnięcia na długich dystansach trzeba dłużej popracować. Ale wiele zależy od zachowania. I ta najbliższa zima już dużo pokaże.

Monika Skinder po awansie do finału sprintu Pucharu FIS w Muonio nie przyszła poprosić, żeby dać jej szybko szansę w sprintach PŚ?

Ale jak to miało wyglądać? Szesnastolatka miała przyjść do trenera i powiedzieć: może bym chciała wystartować w Pucharze Świata?

Znam dziesięciolatki które bez problemu by to zrobiły, więc czemu nie?

To tak nie działa. Dziewczyny wiedzą, że główną imprezą są juniorskie mistrzostwa, a jeśli będą w dobrej formie, to wystąpią w Pucharze Świata w Davos. Jest jeszcze sprint w Dreźnie, pod warunki Moniki.  Zresztą i Ula Łętocha po Kuusamo wróci do Pucharu Świata dopiero w Davos. Myślę, że Monika Skinder wie, że na dziś lepiej dla niej startować w takich sprintach, w których ma szansę przebiec cztery biegi jednego dnia i kształtować wytrzymałość szybkościową, z którą ma jeszcze problem. Pojechać na Puchar Świata i pobiec raz, góra dwa – nie tędy droga. My nie chcemy, żeby te dziewczyny chodziły na skróty. One nie muszą tak chodzić. Ja jeździłam na Puchary Świata po piąte miejsca od końca, bo musiałam. Nikt mnie nie chciał zabierać na zawody juniorskie. A to naprawdę nie jest nic przyjemnego, patrzeć na listę startową i szukać, z kim tu mogę wygrać, żeby nie zająć ostatniego miejsca.

Jaki na dziś byłby skład sztafety w mistrzostwach świata w Seefeld?

W styczniu, kiedy trener będzie z Ulą Łętochą na Tour de Ski, ja pojadę z dziewczynami do Seefeld. Będziemy tam na zgrupowaniu, sprawdzimy trasę mistrzostw świata, zobaczymy komu pasuje. Nie ma jeszcze potrzeby wskazywania składu. Bo to co się dzieje w listopadzie w Muonio czasem nie ma przełożenia na to, co się stanie w styczniu. Dziewczyny mają drogę otwartą:  i do sztafety 4 razy 3 km w juniorskich MŚ i 4 razy 5 w seniorskich.

A ciebie w sztafecie zobaczymy?

Zapewne na drugiej zmianie klasykiem. Muszę sobie to miejsce wywalczyć. W pierwszej w sezonie piątce klasykiem byłam najlepsza z naszej grupy, więc na razie miejsce mam.

A na 10 km klasykiem w mistrzostwach w Seefeld nie będziesz chciała się przebiec?

Ja się codziennie przebiegam, nawet całkiem dużo.

Ale dla ciebie pobiec 10 klasykiem w mistrzostwach świata to jak święto.

Wszystko zależy od poziomu. Jeśli będę widzieć, że jestem w formie na tylne rzędy, to nie ma sensu. To byłaby pycha z mojej strony: hej, to ja, trenuję sobie ulgowo, ale się dziś przebiegnę i spróbuję powalczyć. Nie. Tak nie lubię.

Jeśli nie będziesz w przyszłości trenerem głównym, to kim będziesz? Masz już jakiś konkurencyjny pomysł?

Konkurencyjne oferty bycia asystentką w innych krajach już miałam, dwie. W Polsce bez Aleksandra Wierietielnego bym sobie w tej pracy nie poradziła. W zagranicznej kadrze być może już tak. A konkurencyjny pomysł na życie? Życie się zmienia, jest piękne i ja się dostosowuję.

To będzie sezon Therese Johaug?

Wszystko na to wskazuje. Jest głodna sukcesów po dyskwalifikacji, w idealnym wieku, wyszczuplona jeszcze bardziej niż była. Na dziś wydaje się, że będziemy na początku sezonu emocjonować się tym, z jaką przewagą wygrywa. Ale może podczas sezonu ktoś ją doścignie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA