Afera dotyczy zażycia trimetazydyny, nazywanej czasami polskim meldonium. Wpadka miała miejsce w 2017 roku, a kara półtorarocznej dyskwalifikacji dla Marceliny Marcisz - najstarszej z trzech biegających wyczynowo na nartach sióstr Marcisz - zdążyła już dobiec końca. Ale sprawa, o której jako pierwszy napisał „Przegląd Sportowy”, jeszcze długo się nie skończy. I już jest w polskim światku dopingowym precedensem. A może się stać jeszcze głośniejsza.
Pierwszy raz w polskim sporcie za doping został zdyskwalifikowany nie tylko sportowiec, lecz także osoba podająca mu doping. Marcelina Marcisz o podanie trimetazydyny oskarżyła klubowego trenera z MKS Halicz Ustrzyki Dolne. Miał on przekonać zawodniczkę, że to tylko lek na przeziębienie. A panel dyscyplinarny polskiej agencji antydopingowej (POLADA) uznał tę wersję wydarzeń za wiarygodną. I Marcelinie Marcisz (startowała w przeszłości kilka razy w Pucharze Świata, w chwili wpadki nie była objęta szkoleniem centralnym, a teraz jest już właściwie byłą biegaczką narciarską) dał tylko półtoraroczną dyskwalifikację, choć za trimetazydynę mógł zdyskwalifikować na cztery lata. A na cztery lata wykluczenia ze sportu skazał osobę, która miała podać doping. Polada nie ujawniła personaliów tej osoby, nie wskazała nawet, że rzeczywiście chodzi właśnie o trenera, bo postępowanie w jego sprawie jeszcze trwa.
Bayern Monachium. Niko Kovac nie znalazł się w kalendarzu adwentowym
Z naszych informacji wynika, że oskarżonym jest trener, i że nie przyznaje się do winy. Odwołał się od werdyktu i to m.in. dlatego POLADA zdecydowała wcześniej, że nie poda informacji o karze dla Marcisz do publicznej wiadomości. – Ja mogę tylko potwierdzić, że mamy przypadki dopingowe, w których zawodnik broni się, że został oszukany przez podającego substancję i że sprawy jeszcze się toczą – mówi Sport.pl szef POLADA Michał Rynkowski. Mówi o przypadkach, a nie o jednym przypadku, ponieważ jest jeszcze wpadka dopingowa z pływania, w której złapany oskarżył o podanie dopingu trenera. Co ciekawe, chodzi o trenera pracującego na co dzień nie z pływakami, a z rugbistami.
Ale przypadek Marceliny Marcisz i jej trenera może stać się jeszcze bardziej znaczącym przełomem w polskim ściganiu dopingu: śledztwo w tej sprawie prowadzi już prokuratura w Cieszynie. Podawanie dopingu bez wiedzy zawodnika już od 2010 roku jest w Polsce przestępstwem, grożą za to obecnie nawet trzy lata więzienia (wcześniej maksymalną karą było dwuletnie więzienie). Prowadzący postępowania dyscyplinarne powinni zgłaszać do prokuratury każdy przypadek sportowca, który tłumaczy, że nie wie, skąd w jego organizmie wzięła się zabroniona substancja. Trafiały do prokuratury doniesienia w sprawie m.in. piłkarza Dawida Nowaka, ciężarowca Adriana Zielińskiego i mniej znane przypadki, np. nastolatka z toruńskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego, który nie umiał się wytłumaczyć z wpadki na testosteronie. Ale postępowania były umarzane. I jeszcze nigdy nie było procesu z tego paragrafu. Nazywanego czasem złośliwie Lex Kornelia, ponieważ uchwalono ten przepis niedługo po dopingowej wpadce biegaczki narciarskiej Kornelii Marek w igrzyskach w Vancouver. Marek nie potrafiła wyjaśnić, skąd wzięło się w jej organizmie EPO i odmawiała jakiejkolwiek współpracy w dochodzeniu. Nowy przepis dający prokuraturze podstawę do zajęcia się taką sprawą miał m.in. zdyscyplinować zawodników przy składaniu wyjaśnień. Ale nigdy jeszcze nie doprowadził do procesu.
Robert Kubica mógłby być kierowcą testowym Ferrari?
Czy przypadek Marceliny Marcisz i jej trenera może się tak skończyć? Zawodniczka, inaczej niż we wspomnianych wyżej sprawach, wyraźnie wskazała winnego. Z naszych informacji wynika, że na każdym etapie postępowania była ostrzegana, że takie oskarżenie może doprowadzić nie tylko do dyskwalifikacji trenera, lecz także do zarzutów prokuratorskich dla niego. A jednak podtrzymała swoją linię obrony. I do prokuratury trafiła sprawa bardzo dobrze udokumentowana. Wcześniej bywało z tym różnie, najczęściej – źle, ponieważ postępowania dyscyplinarne prowadził związek sportowy, w którym doszło do wpadki. Działacze nie mieli odpowiednich narzędzi do takich postępowań, a czasem nie mieli też odpowiedniej determinacji, bo uznawali, że dopingowe pranie brudów zaszkodziłby ich sportowi. Teraz natomiast wszystkie postępowania prowadzi utworzona w 2017 roku POLADA, która ma swój pion śledczy i panel dyscyplinarny. Są protokoły z rozpraw, z przesłuchań nie tylko zawodniczki i trenera, ale też świadków, konfrontacje zeznań, POLADA badała, czy trimetazydyna była kupiona na receptę, czy zdobyta w inny sposób. Trener oskarżony przez zawodniczkę długo nie chciał stanąć przed POLADA, zmienił zdanie dopiero, gdy agencja postawiła mu zarzuty. Wkrótce jego odwołanie zostanie rozpatrzone przez panel POLADA w drugiej instancji (w całkowicie innym składzie niż w pierwszej). Prokuratura nie zdradza, na jakim etapie jest obecnie jej postępowanie i czy jest prowadzone w sprawie, czy przeciw konkretnej osobie.