Szef FIS: Czekamy na Norwegów. Będziemy się odwoływać, jeśli ukarzą Johaug zbyt łagodnie

- Normalnie są za coś takiego cztery lata dyskwalifikacji, potem odwołanie i skrócenie do trzech, dwóch i pół. Ale na razie to czyste spekulacje, bo tylko Norwegowie mają akta sprawy - mówi o przypadku Therese Johaug szef Międzynarodowej Federancji Narciarskiej Gianfranco Kasper

- Byłem na konferencji prasowej w Lahti, mówiłem o dopingu, sala pełna dziennikarzy i nagle jeden podnosi rękę i krzyczy, że Johaug miała pozytywny wynik - tak szef FIS wspomina w rozmowie z norweskim "Dagbladet" jak dowiedział się o wykryciu sterydu anabolicznego clostebol u Therese Johaug, najlepszej biegaczki ostatnich sezonów. Kasper był wtedy na inspekcji obiektów mistrzostw świata 2017 w Lahti. Reporter "Dagbladet" umówił się z nim na rozmowę o przypadku Johaug w Soelden, gdzie się zaczyna sezon alpejskiego Pucharu Świata. PŚ w biegach zacznie się 26 listopada w Kuusamo, bez broniącej Kryształowej Kuli Johaug.

Szef FIS poirytowany?

Norweżka została zawieszona przez norweską komisję antydopingową. Na razie tymczasowo, na maksimum dwa miesiące, do wydania werdyktu w jej sprawie. Jej wpadką zajmują się na razie Norwegowie, bo to oni przeprowadzili kontrolę 16 września. Ich agencja antydopingowa zakończyła już wstępne dochodzenie i przekazała sprawę komisji dyscyplinarnej, działającej w tej agencji. To ta komisja wyda werdykt, i z chwilą przekazania jej dokumentów Johaug została zawieszona: nie może trenować z kadrą ani w żadnej innej zorganizowanej grupie, nie może też oczywiście startować.

- Teraz to jest sprawa krajowa, to Norwegowie muszą znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Ale od kary mogą się potem odwoływać zarówno FIS jak i Światowa Agencja Antydopingowa. I odwołamy się, jeśli Norwegowie nie ukarzą Johaug, albo ukarzą ją nie dość surowo - zapowiada Kasper. "Dagbladet" opisuje go jako poirytowanego tą sprawą.

- Przede wszystkim, musimy dostać akta tej sprawy. Oficjalne dowiedzieliśmy się o sprawie kilka dni temu, ale oczywiście śledziliśmy ją już wcześniej (media dowiedziały się o wpadce Norweżki 14 października, a Johaug ponad tydzień wcześniej). Nie mam przed sobą dowodów, bo na razie sprawę prowadzą Norwegowie, ale w normalnych okolicznościach, jeśli jest winna, to wyrok za to jest jasny: cztery lata dyskwalifikacji. Bez wątpliwości. Tak jak nie ma wątpliwości że mogłaby się odwoływać i mieć karę skróconą do dwóch i pół, trzech lat. Ale na razie to są czyste spekulacje - mówi Kasper.

"Nie widziałem dowodów, ale mam wątpliwości"

Johaug tłumaczy, że wykryty u niej clostebol, steryd anaboliczny o dość lekkim jak na tę grupę substancji działaniu, pochodzi z maści Trofodermin, której użyła do leczenia oparzonych słońcem ust. Do oparzenia doszło podczas wysokogórskiego zgrupowania norweskiej kadry w Livigno, na przełomie sierpnia i września. Włoscy lekarze nie wierzą w tę wersję wydarzeń.

Kasper unika tak kategorycznych sądów. - Powtórzę, nie widziałem dowodów. To ocenią eksperci od medycyny. Ale mam pewne wątpliwości. Ten rok był pełen przypadków dopingu w różnych krajach. To już drugi norweski przypadek w 2016 (latem wyszło na jaw, że w 2015 przedawkował lekarstwo na astmę Martin Johnsrud Sundby, najlepszy biegacz ostatnich sezonów - red.). Mam nadzieję że to zbieg okoliczności, bo Norwegia zawsze była przykładem w sprawach walki z dopingiem. Więc może po prostu mieli pecha. Ale już nie ufam w sprawach dopingowych nikomu. Nigdy nie wiesz co się dzieje za zamkniętymi drzwiami - mówi Kasper. I jeszcze raz ostrzega: - Na razie do postępowania Norwegów w sprawie Johaug nie mam uwag, ale wszystko zależy od tego co zrobią w najbliższych dwóch miesiącach (werdyktu norweskiej agencji antydopingowej należy się spodziewać do połowy grudnia - red.). Jeśli uznają, że biedną dziewczynę trzeba oczyścić z zarzutów, to oczywiście że wkroczymy do akcji. Być może rzeczywiście będą potrafili udowodnić, że jest niewinna. Ale my to sprawdzimy.

Zobacz wideo
Copyright © Agora SA