Jeszcze na 2,2 km przed metą Kowalczyk miała trzeci wynik. W końcówce - jak napisała na Facebooku - "umarła", dlatego ostatecznie przegrała nie tylko z najszybszymi od początku Johaug i Marit Bjoergen, ale też z Kerttu Niskanen, Anną Haag, Sofią Bleckur i Heidi Weng. Do Johaug Polka straciła 1:21,7. To strata podobna do tych, jakie poniosła w biegach na 10 km "klasykiem" w Kuusamo i Lillehammer. W pierwszym zajęła czwarte miejsce, w drugim miała czwarty czas (to był bieg pościgowy, po dwóch wcześniejszych etapach Kowalczyk ruszyła na trasę jako 30., a dobiegła do mety na 10. pozycji).
Wynik z soboty jest gorszy od tych, jakie nasza mistrzyni uzyskała w dwóch poprzednich startach, i najgorszy, jaki zanotowała w swej specjalności od stycznia 2010 roku. Wtedy, w Val di Fiemme, w jednym z etapów Tour de Ski, zajęła dopiero 23. pozycję. Ale faktycznie to tamten rezultat był lepszy, bo Polka do Petry Majdić, która wygrała, straciła tylko 15,5 sekundy, a ze Słowenką walczyłaby o zwycięstwo, gdyby nie uczestniczyła w kraksie w decydującej części rywalizacji (bieg był ze startu wspólnego).
Siódme miejsce Kowalczyk w Davos mniej cierpliwych kibiców zapewne niepokoi, osłabia ich wiarę, że po tym jak mistrzyni wyszła z życiowego zakrętu i wróciła do sportu, będzie jeszcze w stanie wygrywać jak dawniej. Ale ci, którzy Justynie kibicują długo i dużo dzięki niej przeżyli, ufności w jej wielki powrót na szczyt raczej nie tracą.
W sobotę w Szwajcarii Polka po raz 54. w karierze pobiegła na 10 km "klasykiem". Na tę liczbę składają się takie starty w Pucharze Świata, w etapach zawodów rozgrywanych w ramach PŚ oraz na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata. Kowalczyk wygrała aż 17 takich startów, a 25 razy wbiegła na podium. Klasyczna "dycha" dała jej olimpijskie złoto w Soczi i brąz MŚ w Libercu, w 2009 roku. Tylko dwa razy Polka w tej konkurencji nie zmieściła się w czołowej "30": w dwóch pierwszych takich startach w karierze - na MŚ w Val di Fiemme w 2003 roku i na PŚ w Kuusamo również w 2003 roku była 48. i 33. Jednego biegu nie ukończyła - zasłabła na olimpijskiej trasie podczas igrzysk w Turynie w 2006 roku.
Na 10 km "klasykiem" takich osiągnięć nie ma nawet Bjoergen. Ze swoich 51 startów w tej konkurencji wielka Norweżka wygrała "tylko" 12, w Davos wywalczyła 27 podium, a medale - jak Polka - zdobyła dwa: srebro IO 2006 i złoto MŚ 2011.
Właśnie triumf Bjoergen na mistrzostwach w Oslo stał się przełomowym punktem w karierze Kowalczyk. Srebrny medal Polka uznała za swoją porażkę, straty 4,1 s długo nie mogła przeboleć i - jak sama wspomina - właśnie wtedy postanowiła postawić na specjalizację. "Ten bieg z Oslo to moja największa sportowa porażka. Tak naprawdę jedyna, która pozostawiła ślad i w sercu, i w głowie. Pamiętam, że jeszcze leżąc na śniegu tuż za metą, skrajnie wyczerpana, obiecałam sobie, że od teraz dziesiątka klasykiem to będzie mój i tylko mój dystans. Wchodząc na podium po srebro, w głowie miałam już tylko jedno: pieprzę uniwersalność, od dzisiaj będę bezapelacyjnie najlepszą klasyczką na świecie. Słowa sama sobie dotrzymałam" (po Oslo Kowalczyk wygrała siedem biegów z rzędu na 10 km "klasykiem") - pisała niedawno w felietonie dla Sport.pl.
Teraz to chyba nie Bjoergen, ale Johaug ma największą szansę na zdetronizowanie Justyny. 26-letnia Norweżka od pierwszego startu w karierze na 10 km "klasykiem" zdobywa punkty. W Soczi o osiem lat starsza od niej Bjoergen była piąta, a ona sięgnęła po brązowy medal. W Davos Johaug - licząc PŚ, MŚ i IO - pobiegła na tym dystansie po raz 34. i wywalczyła 17. podium. Wygrała po raz trzeci. Co ważne - najlepsza była trzeci raz z rzędu. I choć nigdy wcześniej nie odniosła w tej specjalności zwycięstwa, to teraz jest bezkonkurencyjna. W Kuusamo drugą Bjoergen wyprzedziła o 42,2 s, w Lillehammer, w biegu pościgowym, dogoniła ją, odrabiając pół minuty, w Davos była lepsza aż o 42,5 s.
Krótko mówiąc, wygląda na to, że nową królową dystansów na 10 km "klasykiem" dogonić może tylko królowa właśnie tej specjalności. Justyna nie przestała nią być, ale też - choć sezon już trwa - nie przestała się do niego szykować. Ona, z racji później niż zwykle rozpoczętych przygotowań - cały czas jest w treningu. Zdążyć ma na luty, by królować na mistrzostwach świata. W Falun klasycznej "dychy" co prawda nie będzie, ale "klasykiem" Kowalczyk porządzić będzie w stanie i w sprincie, i na 30 km.