- Trzeba to wszystko łączyć. Czasem rzeczywiście czuję się jak ojciec. Może lepiej - jako ten drugi ojciec każdej z nich. Staram się rozmawiać z każdą z nich. O wszystkim. Dbać o całość, ale też nikogo nie zaniedbać indywidualnie. Bardzo trudno jest zbudować grupę i tak nią kierować, żeby szła w jednym kierunku. I trzeba tego doglądać codziennie. Jeśli to zaniedbasz, to zespół ci się rozejdzie w rękach. Szybciej, niż to sobie wyobrażasz. Dziewczyny muszą widzieć i wierzyć, że razem są silniejsze. Inaczej będzie po sprawie.
- Ważne, żeby mówić językiem, który one zrozumieją. Czasem każdej z osobna trzeba to samo powiedzieć inaczej. Trzeba bardzo uważać na słowa. I trzeba słuchać. A potem umieć podjąć decyzję. Ja zawsze wysłuchuję racji wszystkich stron, ale przychodzi taki moment, gdy trzeba postanowić. A nawet uderzyć pięścią w stół. One proponują różne rozwiązania, ale ja tu jestem przywódcą i moim obowiązkiem jest powiedzieć: dobrze, to wybieram tę drogę. I od tej pory koniec dyskusji na ten temat.
- Musiałem na to zaufanie zapracować. Przejąłem bardzo dobrą grupę, ale z problemami. Jednym z nich było np. to, że niektóre dziewczyny miały swoich trenerów. Akceptowałem to przez rok, dwa. A potem powiedziałem, że jeśli mam pozostać trenerem kadry, to koniec z tym. Tutaj rządzę tylko ja. To jest bardzo ważne.
- To prawda. Trochę tych konfliktów miałem, ale nie za dużo. Oczywiście, media uznawały to za bardzo zabawne, że mogą te konflikty ze szczegółami opisywać.
- Nie. Myślę, że nawet tego nie rozważały. Chociaż miały propozycje z niektórych zespołów założonych przez chłopaków. Ale one wiedzą, że nigdzie im nie będzie lepiej. Mamy znakomity zespół dziewczyn, ale też równie dobry zespół wokół dziewczyn. Staramy się, by były otoczone ludźmi, którym ufają na sto procent. I to w tej grupie powinny szukać rozwiązania swoich problemów. Problemów każdego rodzaju. Staramy się, żeby tak było. Mamy swój system wczesnego reagowania, staramy się brać byka za rogi, nie odkładać żadnego problemu na później. Jeśli któraś z dziewczyn nie chce zwierzyć się mnie, to może porozmawiać z fizjoterapeutą. Ważne, by mówiły.
- Myślę, że prawie wszystko. A cały czas są jakieś problemy do rozwiązania. Nigdy nie było lepiej być biegaczką i biegaczem narciarskim. Płyną pieniądze wcześniej niewyobrażalne, zawodnicy są rozchwytywani przez sponsorów i media. Ale to też jest wyzwanie: gdzie postawić tamę? A to tylko początek listy problemów do rozwiązania. Ktoś ma kontuzję, ktoś ma kryzys. To może nie są załamania tak poważne jak to, które przeżywała Justyna Kowalczyk, ale zdarzają się. Mieliśmy też niedawno tragedię w zespole, gdy podczas igrzysk w Soczi zginął brat Astrid Jacobsen. Był naszym sparingpartnerem, kolegą. To były moje najtrudniejsze chwile jako trenera. Wiadomość dotarła do nas w piątek, w sobotę był bieg łączony. Wróciłem ze spotkania zespołów, a cała drużyna siedziała w pokoju Astrid, na jej łóżku, i płakała razem z nią. Nie wiedziałem, jak mam to wszystko pozbierać, żeby dziewczyny pobiegły na drugi dzień. Wtedy rodzice Astrid powiedzieli jej, że ona też powinna pobiec. I Astrid uznała, że tak zrobi. Powiedzieliśmy sobie: mamy bieg, zajmijmy się nim najlepiej, jak potrafimy, a po nim znów usiądziemy i będziemy płakać.
- My wtedy o sporcie nie myśleliśmy. Po prostu każdy starał się wykonać swój obowiązek.
- Dramat Astrid był ogromnym wyzwaniem. Ale smarowanie też było problemem.
- Zdobyliśmy cztery złote medale. Był sukces. Ale igrzyska były dla nas bardzo trudne.
- Nie, to nie jest problem. Dziewczyny się cały czas nawzajem podciągają w górę. Weźmy Marit. Ona nie znosi przegrywać. Opiekuje się dziewczynami, jest bardzo serdeczna i uśmiechnięta. Ale ja wiem, jak ona nienawidzi przegrywać. Nieważne, czy na treningu czy w zawodach. Nawet gdy gramy w karty, Marit musi wygrać. Gdy zbliża się start, jest nerwowa. Po tylu latach i tylu zwycięstwach! Jeśli zbliża się bieg i Marit się nie denerwuje, to znaczy, że będzie źle. Ona nigdy nie jest wygrywaniem ani zmęczona, ani nasycona. Mogłaby już odpuścić, liczyć medale, pieniądze, sponsorów, ale chce być coraz lepszą narciarką.
- Oczywiście. Każdego dnia. Zwłaszcza jeśli chodzi o technikę. Tego trzeba cały czas pilnować, bo inaczej zawodniczka się cofa. Do starych nawyków. Do tego, co łatwiejsze dla ciała. Każda, Marit też.
- W stylu klasycznym ma tak wielkie umiejętności, że jestem pewien: dalej będzie bardzo mocna. I trenowaliśmy bardzo ostro, żeby z nią rywalizować. Stylu łyżwowego Justyny nie jestem pewny. Były z nim problemy. Wiem, że w pracy doktorskiej zajmowała się między innymi stylem łyżwowym. Ale może jest mocniejsza w teorii niż w praktyce.
- Nie muszę się podpisywać, bo się na tym nie znam, to jest sprawa między Marit i lekarzami. Ja nie uważam, żeby ta wypowiedź była warta jakiegoś wielkiego zamieszania. Marit mówiła o swoim leku już nieraz.
- Tak.
- Nie, nazwisk nie mogę podawać, bo to nie jest moja sprawa, tylko lekarzy. Marit mówi o tym otwarcie, tłumaczy, po co jej był ten lek, dlaczego jest tak ważny. Ale każda zawodniczka ma prawo podchodzić do tego inaczej.
- Chodzi znów o astmę? Może pan jednak powinien o tym raczej porozmawiać z lekarzami, nie ze mną. Ja naprawdę się na tym nie znam. I nie sądzę, że to astma była wcześniej głównym powodem nieudanych startów Marit, np. na mistrzostwach świata w Sapporo i Libercu (w 2007 i 2009 roku - red.). Były inne przyczyny. Marit trenowała wtedy inaczej, nie była w dobrej formie. Częścią problemu był jej poprzedni trener, Svein Tore Samdal.
- Naprawdę nie wiem.
- Ona jest na tak wysokim poziomie, że wystarczy, że go utrzyma, a zawsze będzie wśród najlepszych. Ale jeśli przyjdzie taki czas, że nie będzie już w stanie skupić całej uwagi na sporcie, odejdzie bez zwłoki. Jestem tego pewien.
- Na pewno wystartuje w tym sezonie w Tourze. To jedyne trofeum, którego jej brakuje, a wiem, że stać ją na zwycięstwo, jeśli wyciśnie wszystko z tych etapów przed finałową wspinaczką. Gdy ostatni raz przegrała na Alpe Cermis z Justyną, to przyczyną były właśnie straty na pierwszych etapach. Marit musi ruszać na wspinaczkę z przewagą, bo jest kilka dziewczyn, które wspinają się lepiej od niej. Choć ona też to potrafi, tylko musi mieć dobry dzień.
- Będą tłumy na trybunach, Charlotte Kalla będzie bardzo mocna. A my, mam nadzieję, będziemy mieli drużynę na tyle mocną, że znajdą się w niej dziewczyny na złoto.
- Być może. Bliżej mistrzostw ocenimy, czy trzeba coś wykreślić z planów, czy wystartować w każdym biegu. Decyzja jeszcze nie zapadła. To będą bardzo trudne mistrzostwa. Chcemy zdobyć trochę złotych medali dla Norwegii. Ale chcę też, żeby walka moich dziewczyn z Justyną i Charlotte była wielka. Bo to jest w końcu w sporcie najważniejsze.
Egil Kristiansen (rocznik 1966) jest w biegach narciarskich najbardziej utytułowanym trenerem ostatnich lat. Kiedyś biegacz, olimpijczyk z Lillehammer z 1994 roku, ale bez indywidualnych sukcesów. W norweskiej kadrze kobiet pracuje od 2006 roku. Wyprowadził Marit Bjoergen z kryzysu formy, zbudował najlepszy zespół w biegach, w ostatnich dwóch igrzyskach jego zawodniczki zdobyły siedem złotych medali. O kulisach kariery Justyny Kowalczyk i historii biegów narciarskich przeczytaj w książce >>