Marit Bjoergen: Prosta dziewczyna. W tym sensie, że łatwo się z nią porozumieć. Opiekuję się innymi dziewczynami z drużyny. Staram się być miła. Zwyczajna.
- Tak, ciągle to robię. Psycholog zapytała: gdy myślisz o sobie, to jakie zwierzę przychodzi ci do głowy? Pomyślałam o tygrysie, bo jednak jestem silną kobietą i jestem twarda. Więc gdy się ścigam, chcę być właśnie tygrysem.
- Nie chodzi o Justynę, mogą przecież być i inne dziewczyny. Chodzi o mnie. Przed biegiem oglądam różne tygrysy. Zmieniają się. Czasem tygrys relaksujący się, czasem gotów do ataku.
- Tak. Mam bardzo szczęśliwe życie, fajną rodzinę, która daje mi wsparcie, miłego partnera. Robię to, co lubię najbardziej - narty, trening. Sama decyduję o sobie. Miałam szczęście, że mogłam to robić przez wiele lat z powodzeniem, że teraz mam już 34 lata i wciąż to lubię. To jest dobre życie. Najbardziej mnie cieszą chwile z rodziną. Z rodzicami, siostrą, bratem, ich dziećmi, moim chłopakiem. Z nimi jestem najszczęśliwsza, czasem trudno ich opuszczać, ale ten sport wymaga rozłąki. Z dziewczynami z kadry też lubię być, a gdy jest smutno z powodu rozstań, to mówię sobie, że mam sport, który mogę uprawiać tylko teraz, i muszę ten czas wykorzystać. Jak skończę karierę, będę robić, co zechcę.
- Jestem i taka, i taka. Długo nie ma mnie w domu, więc potem nadrabiam zaległości i oczywiście, że je psuję. Ale też biorę je na narty, biegam z nimi. Siostra ma dwóch synów, brat dwie córki. Ale ich największą faworytką jest Therese Johaug, ja nie mam szans.
- Syn mojej siostry zadurzył się w Therese i zawsze, jak przychodziła, był bardzo nieśmiały. Ma siedem lat, więc Therese raczej nie bierze go pod uwagę.
- Raczej w normie. Jasne, jestem dla siebie twarda. Ale to chyba raczej mężczyźni częściej doprowadzają się na skraj, bo kobiety zawsze mają z tyłu głowy myśl o czymś innym, o bliskich. Mężczyznom chyba łatwiej o tym zapomnieć, a mnie, gdy siedzę przy rodzinnym obiedzie i wiem, że muszę wstać, zostawić ich wszystkich, bo przyszła pora na trening, jest tak strasznie głupio.
- Tu nie chodzi o medale.
- Też. Ale to przede wszystkim jest praca, którą kocham. Nie samo zdobywanie medali, tylko dochodzenie do nich. Motywuje mnie to, żeby każdego dnia być jeszcze trochę lepszą, zmusić ciało i sprawdzić, gdzie jest granica. To mnie napędza, a nie medale. Choć oczywiście mam swoje cele i cieszę się, gdy je osiągnę. Wiem, że jest jeszcze wiele wspaniałych i ważnych rzeczy w życiu poza sportem, ale z szacunku do mojej pracy się nie rozdrabniam. Teraz biegi, jak długo się da, a potem swoboda.
- Nie. Kochałam je zawsze, cieszą mnie cały czas, nie przeszkadzały mi. Justyna wiele podróżuje, ja trasy treningowe mam blisko i często jestem w domu, mogę to wszystko połączyć. Do tego mamy wielki zespół, aż jedenaście dziewczyn. W moim wieku już nie jest tak łatwo wytrzymywać treningi. Ale to, że są inne dziewczyny, mnie motywuje. Z nimi jest mi łatwiej.
- Fred Borre [Lundberg] uprawiał sport, był mistrzem olimpijskim z Lillehammer w kombinacji norweskiej i chce, żebym zrobiła w sporcie wszystko, na co mnie stać, zanim zdecyduję, że kończę. Zanim ja zdecyduję, bo on wie, że wywieranie presji nie jest tu w porządku. Gdyby to zrobił i zakończyłabym karierę w taki sposób, to mogłabym być potem trochę kłopotliwa w domu. Tak, wspiera mnie. Mam robić to, na co mam ochotę.
- Na razie myślę o mistrzostwach świata w Falun, o najbliższym sezonie, a potem zobaczymy. Póki mam motywację, będę biegać. Mam dużo lat, ale myślę, że mogę mieć jeszcze cztery dobre sezony przed sobą, więc igrzyska w 2018 r. też są możliwe. Ale wszystko zależy od motywacji. Nie zostanę po to, żeby trenować na 80 procent.
- Oczywiście, że mi Touru brakuje. Przez ostatnie lata bardziej się skupiałam na mistrzostwach świata i igrzyskach albo chorowałam. Ja uważam, że to jest wyścig stworzony dla mnie, i chcę to kiedyś pokazać. Gdy wszystko zrobię jak należy przed ostatnim podbiegiem, mogę wygrać.
- Plan jest taki, żeby wystartować we wszystkich zawodach do Bożego Narodzenia. Potem Tour de Ski, Östersund i już mistrzostwa świata w Falun. Czyli opuściłabym Otepää i Rybińsk.
- Tak. A że w Norwegii jest wielu Polaków, często ich spotykam. Proszą o autograf, są dla mnie mili, choć na pewno kibicują Justynie. Cieszę się, że Justyna zmieniła zdanie, nie skończyła kariery, że wspomina nawet o igrzyskach w 2018 r.
- Nie, to część gry. Dziennikarzom też zależało, żeby była między nami walka. Mam dla Justyny dużo szacunku. Nie znam jej dobrze, nie tak jak na przykład Charlotte Kallę. Ale Justyna jest po prostu bardzo ważna dla naszego sportu.