- Dlaczego Justyna Kowalczyk przegrała z czterema Norweżkami w biegu łączonym na mistrzostwach świata? Słyszałem, że walcząc z nimi, Polka zaraziła się astmą, a skoro nie przyjmuje leków na tę chorobę, to nie miała szans z nimi wygrać - gorzko żartował Józef Łuszczek kilkanaście dni temu. - Bardzo trudno jest pokonać rywalki, które biegną zespołowo i na zmianę robią zrywy, żeby zmęczyć Justynę - tłumaczył już całkiem serio.
To samo wiele razy podkreślała Kowalczyk, wyjaśniając, że Norweżki zmieniają się na prowadzeniu, oszczędzając na finisz liderkę, że na zjazdach biorą na siebie opór powietrza i przecierają trasę, dając solidnie odpocząć wybranej zawodniczce.
Właśnie taką taktykę realizowały Bjoergen i jej koleżanki we wspomnianym starcie w Val di Fiemme. - To były mistrzostwa Norwegii z Polką na ogonie. Rozegrały to wspólnie, wygrałam z całym światem, ale z nimi przegrałam - mówiła wtedy sama Kowalczyk.
23 lutego podopieczna Aleksandra Wierietielnego przegrała z Bjoergen, Johaug, Weng i Kristin Stoermer Steirą. Na mistrzostwach Polka nie potrafiła wyjść z cienia Norweżek. Zdobyła tylko jeden srebrny medal. Bjoergen indywidualnie wywalczyła trzy złota i srebro, Johaug - złoto, srebro i brąz. - Jestem w formie, a formy nie gubi się szybko. To nie koniec sezonu. Do zdobycia mam jeszcze kilka skalpów i je zdobędę - zapowiadała później Justyna. I w Lahti zaczęła skalpować.
W niedzielnym biegu na 10 km stylem klasycznym, a więc w swojej koronnej konkurencji, Polka pokazała, że w jej królestwie fantastycznie wytrenowane Norweżki mogą występować tylko w roli statystek. Drugą Bjoergen Kowalczyk wyprzedziła o 23,1 s, od trzeciej Weng była szybsza o 25,5 s, od czwartej Johaug o 28,2 s, a Steirę minęła na trasie, choć startowała dwie minuty po niej! Kowalczyk wygrała w stylu, który już dobrze znamy choćby z poprzedniego sezonu, gdy w Otepie pokonała Bjoergen o 21,9, a w Szklarskiej Porębie - aż o 36,1 s.
Szkoda, że za bieg w Lahti nie rozdawano medali, ale za rok w Soczi po rywalizacji właśnie w tej specjalności najlepsze zawodniczki będą nagradzane krążkami olimpijskimi. Kowalczyk będzie murowaną faworytką do złota, bo swego mistrzostwa w "klasyku" dowodzi regularnie. Kolejną okazję do pokonania Norweżek Polka będzie miała już w środę 13 marca. Wtedy w norweskim Drammen Kowalczyk będzie walczyć z gospodyniami w sprincie. W Lahti Kowalczyk odniosła swoje 26. w karierze zwycięstwo w Pucharze Świata. Żadnego z nich nie wywalczyła w Norwegii. Czy teraz wreszcie zwycięży w jaskini lwa, a właściwie lwic?
Sprint w wykonaniu Kowalczyk nie jest oczywiście tak znakomity jak "dziesiątka", ale i tu Polka nie powinna mieć kompleksów. - Na mistrzostwach świata w Val di Fiemme mogłaby tę konkurencję wygrać, gdyby nie upadła w finale [była szósta]. Poza tym w klasycznym sprincie jest wicemistrzynią olimpijską z Vancouver. Na pewno możemy liczyć na jej dobre występy w takich biegach i ona sama też na to liczy - mówi były trener kadry prof. Szymon Krasicki.
Teoretycznie w sprincie Norweżki będą mogły współpracować na trasie, ale w praktyce będzie o to trudno. - Tam każdy biegnie dla siebie i każdy musi uważać, żeby się nie przewrócić, nie zgubić kijka, nie zahaczyć nartą o czyjąś nartę - mówi Łuszczek.
Norweską pracę zespołową na pewno zobaczymy 17 marca w Oslo w biegu na 30 km "łyżwą". Tam Polce o zwycięstwo będzie trudniej, choć na pewno nie podda się bez walki. A nawet jeśli nie wygra, w ostatnich dniach sezonu okazję do rewanżu będzie miała w klasycznym sprincie w Sztokholmie i w biegu na 10 km stylem klasycznym w Falun.