Wszystko o mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w specjalnym serwisie Sport.pl
Justyna Kowalczyk: Dzień ciężki, bieg ciężki, warunki też. Na początku było jednak bardzo fajnie. Biegłyśmy w dużej grupie, wszystko się z przodu zmieniało. Nie było wypadków, szło jak trzeba. Ale od początku narty Norweżek jechały lepiej. Myślałam, że po ostatniej zmianie coś się zmieni, bo moi serwismeni mieli informację ode mnie z trasy, ale może nie mieli czasu na wytestowanie, bo jest ich tylko dwóch. U reszty jest więcej. Próbowałam atakować na ostatnich 15 km jak tylko się dało. Gdzie tylko poczułam, że jest taka możliwość, starałam się odjechać. Łatwo nie było. Pod górę było OK, w dół i na prostych już gorzej. W torach robiła się taka wata, którą liderka musiała zebrać i przecierała w ten sposób trasę. Dlatego nikt nie chciał biec z przodu, było widać, jak się zatrzymywałyśmy, która pójdzie pierwsza. Pięć-sześć kilometrów przed metą wiedziałam, że jak dowiozę dziewczyny na finisz, to będzie mi ciężko. Starałam się, starałam, ale dowiozłam jedną.
- Nie chodzi o to, że było źle. W porównaniu z całą resztą świata miałam znakomicie posmarowane narty. Ale tylko z nimi.
- Nie rozmawiałam z trenerem po biegu, muszę mu trochę poopowiadać i wtedy na pewno zrozumie, dlaczego było tak, a nie inaczej.
- Tak, wywalczyłam srebrny medal mistrzostw świata. Kolejny. Jestem jedyną zawodniczką, którą od MŚ w Libercu w 2009 roku zdobywa medale w biegach indywidualnych na wielkich imprezach. Dlatego się cieszę. Jasne, że chciałam wygrać. Byłam na to gotowa. Ale taki jest sport, takie życie. Obroniłam się tutaj srebrnym medalem.
- Nie należą się za nie oklaski dla Justyny Kowalczyk. Może nie powiem, że jestem strasznie rozczarowana. Za długo jestem w tym sporcie, by spodziewać się gruszek na wierzbie. Sprint wiele popsuł. Nie wiem, czy był kluczowy dla całych mistrzostw, ale być może po nim wszystko się posypało jak domino. Sprint kosztował mnie mnóstwo zdrowia, odchorowała go fizycznie. Nieudanych mistrzostw świata z jednym medalem życzę wszystkim.
- Trochę tak. Chcieliśmy lepiej niż było, byliśmy przygotowani na więcej. A było gorzej. Zaraz, zaraz panowie, czemu macie takie smutne miny? Nie wiem, czy w biegach narciarskich tak często zdobywamy medale MŚ.
- Może ma większe ambicje, ale on nie był na nartach, nie wie za dobrze, jak to wyglądało. Ja jestem zadowolona z biegu.
- Tak. Najpierw chciałam się do nich dobrze przygotować i to zrobiłam. Chciałam biec jak najlepiej, ale gdzieś się tam przewróciłam. W łączonym nie miałam szans z Norweżkami. Nie wystartowałam na 10 km łyżwą, żeby jak najlepiej pobiec na 30 km. Dziś zdobyłam medal. Tak się poukładało. Gdybym trzy lata temu powiedziała: startuję tylko w klasyku, to pojawiałabym się na co drugiej wielkiej imprezie, która kończy się 30 km właśnie stylem klasycznym. I wszyscy musieliby to przyjąć do wiadomości, że nie jestem uniwersalna, ale postanowiłam biegać wszystko. Robiłam wszystko, by się udało. To pierwszy rok po ciężkiej kontuzji i operacji kolana, więc musiałam zrezygnować z przygotowań do łyżwy. Mam srebro z klasyka. Nie zawsze zostaje się multimedalistką.
- No właśnie. To są paradoksy. Czasem bywa, że jest się w życiowej formie, a ja w takiej byłam czy właściwie jestem w stylu klasycznym, ale coś się nie poskładało. Wyjadę stąd zadowolona, bo mam medal i jadę na dwa dni do domu. Ostatni raz byłam w czasie świąt Bożego Narodzenia.
- Tak. Plan i marzenie było takie, by nie jechać do Oslo na 30 km klasykiem. Ale wszystko popsuł bieg łączony w Soczi, w którym nie zdobyłam nawet punktu. Dlatego 17 marca muszę stanąć na starcie w Oslo i walczyć wszędzie. W tym sezonie mam jeszcze kilka skalpów do zdobycia i je zdobędę.