Biegi narciarskie. Cempa: Biegi to nie konkurs piękności

W zakończonym w niedzielę sezonie Pucharu Świata w biegach narciarskich Justyna Kowalczyk zdobyła 2419 punktów. Jej koleżanki z kadry uzbierały w sumie pięć punktów. Dlaczego pozostałe polskie biegaczki od liderki dzieli przepaść? - Ostatnio znów wziąłem Ewelinę na rozmowę i powiedziałem, że wyczynowy sportowiec musi normalnie jeść, że nie może gardzić mięsem. To jest ostra rywalizacja, a nie konkurs piękności - mówi ich trener Wiesław Cempa.

Profil Sport.pl na Facebooku - 49 tysięcy fanów. Plus jeden? 

Łukasz Jachimiak: Cztery punkty Agnieszki Szymańczak i jeden Sylwii Jaśkowiec - kiepsko wyglądają wyniki pana podopiecznych w zakończonym właśnie sezonie Pucharu Świata.

Wiesław Cempa: Kiepsko? Zależy, jak na to patrzeć. Dziewczyny jakieś punkty jednak zdobyły. Ludzie się do dobrego szybko przyzwyczaili, a trzeba wziąć pod uwagę, że po igrzyskach w Vancouver kadra się zmieniła diametralnie. Praktycznie została tylko Paulina Maciuszek, która wtedy była najsłabszym ogniwem, była dobierana po to, żeby utworzyć sztafetę. Teraz obok niej są Szymańczak i młoda Ewelina Marcisz, która dopiero pierwszy rok startowała jako seniorka. Sylwia Jaśkowiec i Kornelia Marek, które biegały na igrzyskach, pracowały na to, co prezentowały całe lata, a też na początku zajmowały podobne miejsca, jak teraz Marcisz czy Szymańczak. Wiadomo, też chciałbym, żeby było lepiej, ale w tym roku przeprowadziłem pewne eksperymenty, korzystając z tego, że nie było głównej imprezy. W przyszłym roku są mistrzostwa świata, za dwa lata igrzyska olimpijskie i na tym trzeba się będzie skoncentrować. Rzeczy, które nie były dobre, które dziewczynom nie służą, trzeba będzie wyeliminować, a zostawić to, co dobre.

Co konkretnie może pan zrobić, żeby koleżanki Justyny Kowalczyk prezentowały się przynajmniej przyzwoicie?

- Trzeba zmniejszyć trzon kadry do czterech, maksymalnie pięciu osób. Nie można ciągnąć szerokiej grupy, bo kiedy jest impreza główna, ciężko jest wszystkiego dopilnować.

Z eksperymentami koniec? Co i dlaczego panu nie wypaliło?

- Okazało się, że dziewczyny nie znoszą gór. Po okresie letnim testy i sprawdziany wyglądały dużo lepiej niż w ubiegłym roku. Poszliśmy więc w wysokie góry, na lodowce. I, niestety, powtórzył się sezon sprzed czterech lat bodajże, kiedy - jak pamiętam - i dla Sylwii, i dla Koli Marek to był jeden z najgorszych okresów. Teraz wydawało się, że dziewczyny są już na tyle przygotowane w okresie letnim, że zniosą te góry. Nie wypaliło. Teraz wiem, że jesienią trzeba będzie inaczej pracować. Może jechać do Skandynawii, na niższe tereny, tam jeszcze zrobić objętość, wprowadzić pierwsze treningi na nartach i dopiero wtedy ewentualnie iść w góry.

Dobre zawodniczki w góry jeżdżą po to, żeby poprawić wydolność, budować formę. Pańskie biegaczki są tak słabe, że po ciężkim treningu nie odzyskują świeżości przez kilka kolejnych miesięcy?

- Długo rozmawiałem na ten temat z jednym z norweskich trenerów. Mówił, że jeżeli zawodniczka jest dobra, to może sobie odpuścić okres przygotowania motorycznego i iść w góry, żeby łapać czerwone krwinki. A te dziewczyny, które jeszcze powinny pracować nad motoryką, w górach nie dają rady. Człowiek chciałby już pójść dalej, a jednak się nie da. Od Norwegów wiem, że oni sprawdzali, jak reagują juniorki na taki wysokogórski trening. Zbadali to i potwierdziło im się, że dziewczyny, które nie są obdarzone wielkim talentem i dużą wydolnością, nie zniosą tego. I na takim treningu tracą, bo hemoglobina podskoczy im nieznacznie, za to stracą czas, który mogłyby poświęcić na poprawianie cech motorycznych.

Przyznaje się pan do błędu, ale dla niektórych to za mało. Józef Łuszczek mówi wprost, że Polski Związek Narciarski powinien w pana miejsce zatrudnić lepszego trenera, bo pan nie wykorzystuje potencjału zawodniczek.

- To zdanie pana Łuszczka i tyle. Najlepiej zwalić wszystko na trenera i nie patrzeć, na jakim poziomie była Paulina [Maciuszek - córka Łuszczka], kiedy wchodziła do kadry. Pytanie czy ona w ogóle jest w stanie jeszcze się rozwinąć. Kij ma zawsze dwa końce. Paulina jest trudną zawodniczką, w tym sezonie bardzo ciężko się z nią pracowało, wszystko było na "nie". Ona ma wielu podpowiadaczy i efekty widać.

Pańskie podopieczne panu nie ufają?

- Paulina mi nie zaufała. Szkoda, bo przez trzy lata realizowała plan i co roku szła do góry. W ubiegłym roku zaczęła przecież punktować w Pucharze Świata, ale po Tour de Ski, gdzie nieźle startowała [zajęła 26. miejsce], nagle wszystko zaczęło jej przeszkadzać.

Maciuszek w tym sezonie nie punktowała, ale nie ona jedna.

- Agnieszka Szymańczak, która pracowała solidnie, zrobiła spory postęp i zanotowała swój najlepszy sezon w karierze. Jeśli chodzi o Ewelinę Marcisz, to jest młoda [ma 21 lat] i trudno od niej wymagać. Ona też bardzo dużo trenowała i wydawało się, że to zniesie, ale miała problemy z niedowagą. Norwegowie sporo o tym piszą i podkreślają, że BMI nie może być za niskie, bo wtedy zaczynają się problemy miesiączkowe i wiele innych. Z jednej strony buduje się formę, a z drugiej wszystko się rozlatuje. Także trzeba warunek postawić - albo odżywianie normalne i wagowe sprawy w porządku, albo koniec. Mało kto wie, co tak naprawdę dzieje się z zawodniczkami.

Zobacz wideo

A co się dzieje z Sylwią Jaśkowiec? Była mistrzyni świata młodzieżowców wróci do formy po wypadku na nartorolkach?

- Po długim okresie bez treningów obawialiśmy się czy Sylwia w ogóle będzie w stanie wystartować w Pucharze Świata. Ale fajnie zaczęło się to znów rozwijać. Szkoda, że nie pojechaliśmy z nią do Lahti, bo po Szklarskiej Porębie tam mogła jeszcze raz zapunktować. W końcówce sezonu zaczęła dobrze biegać.

Dlaczego nie pojechaliście?

- Sylwia już 9 marca poszła na zabieg, musiała jak najszybciej rękę zrobić, żeby od maja już mogła normalnie pracować z myślą o kolejnym sezonie.

To jej ostatnia operacja?

- Łokieć, który bolał, jest naprawiony, ale wkrótce z jej ramienia będą wyciągane blachy. Agnieszka Szymańczak zaraz po mistrzostwach Polski też idzie na zabieg - ma problem z piętą, dokuczała jej szczególnie w biegach klasykiem. Doktor Szymanik blokady nie chciał dawać, bo bał się, że za chwilę dziewczyna urwie ścięgno i dopiero będą problemy.

Na mistrzostwach Polski, które we wtorek rozpoczną się w Szklarskiej Porębie, zabraknie Justyny Kowalczyk i Sylwii Jaśkowiec, Szymańczak będzie biegała z kontuzją, Maciuszek nie jest w formie - w końcu najlepsza będzie Kornelia Marek.

- Ja nie mam nic przeciwko.

To byłoby jednak dziwne. Przecież zdyskwalifikowana za doping Marek dwa lata była poza kadrą. W tej kadrze jest aż taki bałagan? Proszę powiedzieć, co się dzieje z tym odchudzaniem - nie macie człowieka, który przypilnowałby sprawy? Nad zawodniczkami nie czuwa dietetyk?

- Były spotkania z dietetykiem, bo uznałem, że nie będę nad dziewczynami stał i ich karmił. Przecież to nie są małe dzieci. Myślałem, że jak ściągniemy fachowca, jak ktoś taki powie im do słuchu, to zrozumieją. Niestety, niektóre dziewczyny są, jakie są. Jest ciężko. Ale ostatnio znów wziąłem Ewelinę na rozmowę i powiedziałem, że wyczynowy sportowiec musi normalnie jeść, że nie może gardzić mięsem. Inaczej się nie da. Wszyscy dbają o to, żeby swojemu organizmowi dostarczyć jak najwięcej energii, bo to jest ostra rywalizacja a nie konkurs piękności. Tu się nie wolno odchudzać. W sportach wytrzymałościowych tak się nie da.

Musi pan pilnować zawodniczek, żeby jadły, przekonywać je, że warto panu zaufać, odpowiadać tym, którzy pana krytykują - nie ma pan dość? Nie lepiej byłoby zająć się czymś innym?

- Czasami chciałbym wziąć młode dziewczyny, które bym znał i pokazać, że pracą i zaangażowaniem można wiele osiągnąć. Ludzie myślą, że na wszystkim się znają, wszystko wiedzą. A człowiek już trochę w tym siedzi. Z Sylwią zdobywałem dwa razy mistrzostwo świata do 23 lat, z kadrą też już jakieś wyniki miałem, ale w pewnym momencie wszystko się rozsypało. A żeby to odbudować, trzeba czasu, bo u nas biegające osoby można policzyć na palcach jednej ręki. Ktoś z kadry wypada i nie ma go kim zastąpić. Zawodnicy nie mają nad sobą bata. Na mistrzostwach Norwegii startuje 120 seniorów, a ten, który zajmuje 50. miejsce, prezentuje poziom naszego najlepszego biegacza. Podobnie jest w Finlandii, w Szwecji i w paru innych krajach. Tam po selekcji na Puchar Świata jeżdżą najlepsi, dlatego trudno z nimi rywalizować. Ludziom się chyba wydaje, że da się wziąć byle kogo, potrenować troszkę i zrobić wynik. Puchar Świata to jest wyczyn, naprawdę wysoki poziom nie tylko sportowy, ale i finansowy, w sensie nakładów. Polski Związek Narciarski powstał w 1919 roku i przez tyle lat trafiła mu się tylko jedna Justyna. Trenerów dobrych kilku mieliśmy, zagranicą niezłe wyniki z innymi zawodnikami osiągali, a u nas nie. Trzeba liczyć na rozwój programu "Bieg na Igrzyska". Oby tam startowało jak najwięcej dzieciaków, to za kilka lat może będzie jakiś wybór. Teraz nie mamy nikogo. No bo weźmy taką Urszulę Łętochę. Już z niej zrobiono nie wiadomo kogo, a na mistrzostwach świata juniorów nie weszła do czołowej "30". Jeżeli nie potrafi tego zrobić, to trudno wierzyć, że za dwa-trzy lata będzie w "30" PŚ, gdzie jest zupełnie inny poziom. Na mistrzostwach Polski wystartuje sześciu, może siedmiu seniorów takich, którzy naprawdę regularnie trenują. Frekwencję będą pewnie ratowali serwismeni. To jest śmieszne i straszne.

Serwismeni, np. Justyny Kowalczyk, powalczą o medale?

- Nie wiem czy wystartują, może Rafał Węgrzyn będzie biegał. Od nas chyba szykuje się Paweł Fundanicz. Z zewnątrz wszystko ładnie wygląda, bo Justyna robi wyniki. Ale tak naprawdę trzeba czekać i liczyć na to, że moda na bieganie wśród dzieciaków się utrzyma i za kilka lat z tego skorzystamy.

Wcześniej nic się nie da zrobić? Nie jest pan w stanie przygotować zawodniczek, które wspólnie z Kowalczyk walczyłyby w sztafecie o dobre miejsca na mistrzostwach świata w Val di Fiemme i na igrzyskach w Soczi?

- Jak w 2006 roku obejmowałem kadrę młodzieżową, to kazałem zawodnikom napisać cele na sezon. Kornelia Marek mi napisała, że chce być w "30" mistrzostwach świata do 23 lat. Ja jej wtedy mówię, że nie możemy pracować po to, żeby była tylko w "30", a ona na to: "trenerze, to co ja mam napisać, jak w ubiegłym roku byłam ostatnia i przedostatnia?". Początki były trudne, ale dziewczyny weszły do czołowej "20", Sylwia była chyba dwa razy ósma, za rok było jeszcze lepiej, za dwa lata Sylwia zdobyła dwa złote medale. Wtedy zostałem trenerem pierwszej kadry. Z roku na rok szło coraz lepiej, niestety, w końcu grupa się rozsypała i trzeba było od nowa zaczynać. Z Agnieszką i Eweliną pracuję drugi sezon. Po dwóch latach nie da się osiągać wielkich wyników. A jeszcze teraz chciałem troszkę pójść na skróty i to był błąd. W przyszłym sezonie będzie lepiej. Agnieszka Szymańczak wygrała cykl Slavic Cup, dzięki czemu pierwszy period Pucharu Świata będzie miała w całości opłacany przez FIS. Akurat zawody będą m.in. w Kanadzie, więc dla nas będzie to oszczędność, a dla zawodniczki mobilizacja, żeby się pokazać. Sylwia chce znów wszystko podporządkować sportowej karierze, ma nadzieję, że wreszcie nie będzie musiała brać leków przeciwbólowych, żeby trenować. Jak normalnie zacznie pracować, będzie w stanie biegać na dobrym poziomie, być w czołowej "30".

Do kiedy ma pan ważną umowę?

- Nie mam kontraktu, zawsze w kwietniu, po sezonie, może zebrać się zarząd, może mnie zmienić, przesunąć.

Czyli przed panem kolejna niepewna wiosna?

- Takie życie trenera w narciarstwie biegowym. Tu w każdej kategorii wiekowej nie ma wielkich wyników. Wyjątkiem jest Justyna. Pytanie, co zrobić, żeby było lepiej. Czy to sprawa systemu, czy nie tylko. Może niektóre osoby trzeba poświęcić, skreślić te, które nie wierzą i poświęcić się tym, które naprawdę chcą coś osiągnąć? Bez chęci do pracy i wiary nawet najlepszy plan treningowy nie zagwarantuje dobrego wyniku. A jak ktoś się przykłada, to osiągnie przyzwoity wynik nawet jak plan nie będzie rewelacyjny.

Zobacz wideo

Podzieliły łupy pomiędzy siebie - Kowalczyk i Bjoergen ?

Więcej o: