Na Turnieju Czterech Skoczni był dla Ma³ysza wszystkim: ochroniarzem, tłumaczem, opiekunem, doradcą. To m.in. dzięki jego metodom pracy polscy skoczkowie zaliczani są obecnie do czołówki światowej.
Jerzy Żołądź: Niespełna dwa lata temu do krakowskiej AWF przyszedł trener Tajner i szef wyszkolenia PZN Marek Siderek. Zaproponowali mi współpracę. Zgodziłem się, ale postawiłem warunek - idziemy na całość. Nie interesuje nas awans z piątej dziesiątki do trzeciej. Chcemy być najlepsi. Celem zespołu, który wspólnie zawiązaliśmy, było wygrywanie. I tak, krok po kroku, doszliśmy do zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni.
- Totalnie zdemolowany, w rozsypce. Wszyscy wiedzą, gdzie znajdowały się polskie skoki dwa lata temu. Chłopcy rzadko kiedy zdobywali punkty PŚ. O miejscach w pierwszej dziesiątce można było tylko marzyć. Byli nieprzygotowani fizycznie i psychicznie. Panowała atmosfera niechęci, załamania, pesymizmu. Jedynym pocieszeniem było to, że gorzej już być nie może.
- Na początku postawiliśmy diagnozę - dlaczego jest tak źle. Przejrzałem plany treningowe, zobaczyłem, co robiono do tej pory. I kiedy opracowałem nową metodę treningową skoczków, Piotrek Fijas, wybitny przecież kiedyś skoczek, a teraz drugi trener kadry, złapał się za głowę. On zresztą do tej pory czasem chodzi i mruczy pod nosem, że trenujemy dokładnie odwrotnie niż on, kiedy startował.
- Zawodnikom brakowało struktury treningowej pozwalającej na uzyskanie właściwych parametrów mięśni. A te parametry to podstawa techniki, a z kolei technika ma bezpośredni wpływ na długość skoku. Na podstawie swoje wiedzy o fizjologii człowieka opracowałem nowy, nie oparty na żadnej szkole, system treningowy polegający na wprowadzeniu maksymalnej jakości treningu.
- O szybkości skurczu mięśnia decyduje typ miozyny (białko) transferującej siłę w mięśniu. Poprzez trening modyfikuje się typ miozyny, której są trzy rodzaje: 1, 2a i 2x. Badania laboratoryjne wykazały, że daną czynność mięśniową determinuje miozyna 2a i 2x. Zaplanowałem więc taki trening, aby obie te miozyny doprowadzić do jak największej ekspresji. A to warunkuje sukcesy w skokach. Był to trening mocy ukierunkowany na skuteczność odbicia. I Adam uzyskał najlepszy stosunek mocy mięśni do masy ciała. Udało nam się zwiększyć moc mięśni bez zwiększania masy ciała. Do tego trenerzy popracowali nad techniką skoków i teraz Małysz jest tam, gdzie jest.
- Nie ma naukowych metod badań pozwalających stwierdzić, jak długo zawodnik będzie w tej samej równowadze. Są jednak sposoby, by tę dyspozycję podtrzymywać. Do końca sezonu na pewno jest możliwe, by Adam prezentował się tak jak w Turnieju Czterech Skoczni. Będziemy ćwiczyć tak jak do tej pory, czyli na siłowni, skoczni, w lesie, na trenażerach.
- Nie. Oni zaczęli robić coś zupełnie innego i byli ciekawi, jaki będzie tego efekt. Chwała trenerom, że potrafili zaakceptować zmiany w systemie treningowym. Już nie technika była najważniejsza. W skokach wszystko zależy od odbicia, wyjścia z progu. Niektórzy próbują lecieć, ale jak się nie odbiją, to nigdzie nie polecą. My poprawiliśmy moc Adama przy wyjściu z progu, trenerzy dołożyli do tego technikę, psycholog Jan Blecharz popracował nad głowami zawodników i mamy to, co mamy.
- To prawda. Ale ja, przychodząc do tej roboty, powiedziałem, że pracujemy, by wrócić do światowej czołówki. Nie mam czasu bawić się w półprodukty.
- Oczywiście. Na efekty naszej współpracy dawaliśmy sobie dwa-trzy lata. I wszystko wypaliło. Układ biologiczny człowieka różnie reaguje na zmiany w reżimie treningowym. Adama zareagował najlepiej, najszybciej. Przyczyna tego leży w ekspresji genów. Małysz zresztą już kiedyś wygrywał PŚ. Ale to była eksplozja jego naturalnego talentu. Teraz widać u niego dojrzały proces dochodzenia do mistrzostwa. Adam jest przygotowany mentalnie do walki z tymi, których kiedyś się obawiał, miał kompleks. Wydawało mu się, że Schmitt, Ahonen, Kasai są poza jego zasięgiem, na ich widok drżały mu nogi. Teraz jest odwrotnie.
- Co to znaczy? Że na skoczniach K-120 będzie skakał po 140 m?
- Adam to już dojrzały zawodnik. Zna smak porażki i sukcesu. Przecierpiał straszne upokorzenia, chciał rzucić skoki i zająć się układaniem dachówek, bo taki jest jego wyuczony zawód. Teraz już wie, co lepsze - wygrywanie czy przegrywanie.
- Jeśli ktoś ze Związku zwróci się do mnie z taką prośbą, to proszę bardzo.
Kończył wydział trenerski AWF w Krakowie. Potem wyjechał na dwuletni staż do Maastricht, gdzie przygotowywał się do obrony pracy doktorskiej. Uczynił to w 1990 roku w Krakowie. Zaraz potem wyjechał, jako stypendysta Unii Europejskiej, do Zakładu Fizjologii i Mięśni w Amsterdamie. Tam przez trzy lata pracował w grupie angielskiego profesora Sargeanta.
W tym czasie dokonał odkryć w dziedzinie fizjologii mięśni i fizjologii wysiłku. - Najbardziej dumny jestem z pierwszego odkrycia - mówi doktor Żołądź. - Odkryłem nieliniową zależność między konsumpcją tlenu a mocą produkcji przez mięśnie. To zmieniło ponad 70-letni kanon fizjologii, powstało nowe spojrzenie na sprawność mechaniczną mięśni.
Drugie odkrycie to opracowanie metody wyznaczania wydolności fizycznej człowieka. Trzecie to praca o rezerwach mocy w mięśniach.
W ub. roku został doktorem habilitowanym, w listopadzie uzyskał tytuł profesora nadzwyczajnego w Zakładzie Fizjologii i Biochemii Instytutu Fizjologii Człowieka w Krakowie. A 14 grudnia obronił doktorat na Uniwersytecie Vrije w Holandii.
Rozmawiali Robert Błoński i Michał Pol