Komisja zajmująca się dopingiem biegaczki Kornelii Marek zakończyła prace, ale nic konkretnego nie ustaliła. - Możemy tylko domniemywać, sprawą powinna zająć się prokuratura - przekonywali jej członkowie.
Komisja zebrała się drugi i ostatni raz, ale raport przedstawi zarządowi Polskiego Związku Narciarskiego do środy. W ciągu jednego dnia przesłuchano zarówno fizjoterapeutę Witalija Trypolskiego i zawodników, którymi zajmował się przez ostatnie lata. Narciarze przyjechali na rozmowy osobno, ale wyszli wszyscy razem. Nie chcieli komentować sprawy, a w zeznaniach trzymali stronę lekarza.
- Nie było przełomu. Zawodnicy chwalili Trypolskiego jako człowieka i lekarza, przychylali się do teorii, że to zawodniczka mogła sobie zaaplikować doping. Doktor, jeśli już podawał leki, to informował o ich zastosowaniu, pokazywał zawodnikom nawet ulotki. Podczas przesłuchań wypadł jako postać pozytywna, zawodniczka mniej - stwierdził Zbigniew Waśkiewicz, przewodniczący komisji.
Ukraiński fizjoterapeuta przyznał jednak, że podał zastrzyk - z dozwolonymi substancjami - w pokoju, a nie w laboratorium - jak wskazują przepisy. - Pierwszy raz słyszę, że jakieś - nazywając to wprost - manipulacje są wykonywane w pokoju zawodniczki. Można domniemywać, że nie ma świadków tego zdarzenia. Pytanie też, czy pozostała po tym zastrzyku jakaś dokumentacja - przekonuje dr. Stanisław Szymanik, szef medyczny PZN.
Trypolski zasłaniał się tajemnicą lekarską i odmówił wydania dokumentacji medycznej bez zgody Marek.- To jej prywatna sprawa - argumentował.
Ukrainiec był bardzo spokojny, a na pytania dziennikarzy odpowiadał lakonicznie. - Nie podawałem Kornelii żadnych niedozwolonych substancji. W mojej karierze nie spotkałem się z sytuacją, by zawodnik sam podał sobie EPO. Nie czuję się winny, ale jest mi przykro. Związek nie przedłużył ze mną umowy, ale na miejscu prezesa Apoloniusza Tajnera pewnie wielu zrobiłoby podobnie. Co dalej? Muszę szukać pracy, choć wiem, że może być z tym trudno.- podkreślił Ukrainiec.
Wątpliwości Szymanika budzi fakt, że fizjoterapeuta podawał zastrzyki domięśniowe, choć nie był lekarzem kadry. - Trypolski ma jednak dyplom lekarski. Będziemy analizować z prawnikiem umowę i zakres obowiązków. Związek chce się dowiedzieć, kto jeszcze jest winny i co możemy zrobić, by taka skandaliczna sytuacja się już nie powtórzyła - dodaje szef medyczny PZN.
Zdaniem Waśkiewicza głównym problemem komisji jest brak procedur, z których mogłaby korzystać. - Opieramy się na domysłach, brak nam narzędzi, możemy tylko słuchać opinii. W przypadku Marek możemy sobie wybrać: czy kłamią obydwoje podejrzani, czy może któreś z nich - dodał.
- W polskim prawie powinien znaleźć się zapis, że każdy udokumentowany doping podlega prokuraturze. Gdyby tak było, obyłoby się bez wielu znaków zapytania - uważa Szymon Krasicki, członek komisji i szef katedry sportów zimowych AWF Kraków.
Badanie antydopingowe Kornelii Marek, które przeprowadzono podczas igrzysk w Vancouver po biegu sztafetowym 4x5 km - dało wynik pozytywny. 12 marca, na żądanie zawodniczki, w laboratorium w Richmond rozpoczęła się analiza próbki B. 16 marca MKOl potwierdził obecność niedozwolonej substancji - erytropoetyny (EPO) - w organizmie Polki. To jedyny przypadek stosowania dopingu wykryty na tegorocznej olimpiadzie. Zawodniczka uparcie twierdzi, że nie wie skąd się ta substancja wzięła w jej organizmie. Przyznała jednak, że dostawała środki regenerujące i witaminy od Trypolskiego. Był on jedyną osobą, która robiła jej zastrzyki.
"Kłamie fizjoterapeuta albo Kornelia Marek. Albo oboje"
Sportowcy bardziej wierzą lekarzowi niż Kornelii Marek >