Trener Ammanna dla "Gazety": Czas na gin z tonikiem

- We wtorek pograliśmy z bobsleistami w siatkówkę. Simon był w zwycięskim zespole. Pomyślałem: "nie będzie źle" - mówi "Gazecie" trener Szwajcarii Bernard Schödler.

Trener Ammanna dla "Gazety": Czas na gin z tonikiem

- We wtorek pograliśmy z bobsleistami w siatkówkę. Simon był w zwycięskim zespole. Pomyślałem: "nie będzie źle" - mówi "Gazecie" trener Szwajcarii Bernard Schödler.

Robert Błoński, Radosław Leniarski: To chyba fajnie być trenerem dwukrotnego mistrza olimpijskiego?

Bernard Schödler: Panowie, ja na moment zapomniałem, jak się nazywam. Te dwa złote medale to cud. Czuję się, jakbym był już w niebie. Nie umiem opisać swojego szczęścia i radości.

Jak Pan dzisiaj spał?

- Spałem chyba cztery godziny, to za krótko, by mieć jakieś sny. Jednak wcześniej ani razu nie śniły mi się dwa złote medale dla Simona.

Po wtorkowych skokach w kwalifikacjach trudno było przypuszczać, że Simon będzie tak mocny.

- We wtorek rano był trochę podmęczony, rozkojarzony, ale wieczorem mieliśmy superzabawę. Pograliśmy w siatkówkę z naszymi bobsleistami. Simon był w zwycięskim zespole. Pomyślałem: "Nie będzie źle".

Czy przed konkursem spodziewał się Pan drugiego złota?

- Byłem dobrej myśli, ale drugie złoto? Owszem, gdzieś tam kołatało się po głowie, ale na pewno nie jechaliśmy z nastawieniem: "musi być drugi złoty medal".

Ale jest.

- I bardzo dobrze.

Po pierwszym skoku, kiedy Simon i Sven mieli po tyle samo punktów, było nerwowo...

- Ja się cieszyłem. I to bardzo. Simon bardzo mnie zaskoczył. Powiedział przez krótkofalówkę: "Trenerze, spóźniłem trochę odbicie, w drugim skoku będzie lepiej". Zdziwił mnie, bo choć rzeczywiście skok nie był perfekcyjny, to jednak odległość i noty były imponujące. Ale najbardziej ucieszyłem się z tego, że rzeczywiście drugi skok miał lepszy. To słowny chłopak.

Po drugim skoku Simona na górze był jeszcze Hannawald. Co Pan czuł?

- Napięcie. Cieszyłem się przynajmniej ze srebrnego medalu, ale pomyślałem, że skoro złoto jest już tak blisko, to czemu mamy go nie zdobyć... Bardzo żal mi Hannawalda. Po jego skoku moja radość była trochę mniejsza. Wiem, że skoczył bliżej niż Simon, ale upadek konkurenta, i to najgroźniejszego rywala, nigdy nie jest pocieszający. My jesteśmy rodziną skoczków, przyjaciółmi i nikt nikomu źle nie życzy. Szkoda mi Hannawalda, ale pogratulowałem Finom brązowego medalu.

Po zwycięstwie Simona w Szwajcarii podobno zaczęły bić wszystkie dzwony.

- Ja cieszę się, że nasza telewizja pokazała konkurs na żywo, bo ten ze średniej skoczni był odtwarzany. Powtórzyliśmy więc show, jaki daliśmy w niedzielę. Tym razem na żywo.

Co Pan czuł podczas pierwszej dekoracji, kiedy grali szwajcarski hymn?

- Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego. Ależ to były emocje, dreszcze, wzruszenie. O rany, znowu mnie to czeka... Nie jestem twardzielem, ale w niedzielę opanowałem łzy. Liczę, że teraz też mi się uda.

To teraz idzie Pan na wielkie świętowanie?

- Tak. Tylko muszę zmienić buty (mówiąc to, spojrzał na swoje wielkie, zabłocone śniegowce).

Będzie tak samo hucznie jak po pierwszym medalu?

- Lepiej. Można napić się trochę więcej dobrego czerwonego wina. Szampana niezbyt lubię, ale wino owszem. A potem? No cóż. Mój ulubiony drink to gin z tonikiem. A w czwartek nie trzeba będzie wcześnie wstawać.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.