Małysz zdobywa srebrny medal w Salt Lake City - korespondencja

Srebro! Srebro! Srebro! Dwa dalekie skoki Adama Małysza dały mu drugi medal igrzysk w Salt Lake City. Wygrał niesamowity Simon Ammann. Hannawald dopiero czwarty.

Kiedy Małysz wylądował, stadion był bliski wrzenia - 128 metrów i bardzo wysokie noty - trzy 19,5 i dwie 19. Polska! Polska! - krzyczeli kibice biegając z biało-czerwonymi flagami między ludźmi. Ale jeszcze po nim szykował się do skoku genialny Szwajcar Simon Ammann, który trzy dni wcześniej zdobył złoto na K-90. I Sven Hannawald, który w pierwszej kolejce miał taka samą odległość...

I skoczył Szwajcar tak, że stadion podskoczył i oszalał ze szczęścia. Ammann sam nie mógł uwierzyć w to, co się stało - wylądował jeszcze dalej, niż za pierwszym razem - 133 metry. Małysz w czasie, gdy Szwajcar rozpędzał się na rozbiegu, niby wiązał narty, niby był spokojny, ale zerkał co zrobi Simon. Gdy okazało się, że Szwajcar jest poza konkurencją, Małysz uśmiechnął się, podszedł do doktora Żołądzia, przy tym uśmiechu kiwając głową. I Żołądź też się śmiał i tez kiwał głową. Ten Ammann był nie do pokonania i w niedzielę i dziś. Ale jak skoczy Hannawald? Telewizja NBC trąbiła przez ostatnie dwa dni o tym pojedynku, gazeta "USA Today" przygotowała na dziś wielki materiał o obu skoczkach. Jak więc skoczy Hannawald? Wybił się fantastycznie, jak Ammann, jak Małysz. Wylądował. Daleko, bardzo daleko, dalej niż Polak. I nagle narty się rozjechały, nie zdołał ich ściągnąć z powrotem, uda nie wytrzymały i opadł na końce nart. Jeszcze się podniósł, ale noty sędziów za lądowanie musiały być niskie. I były - 12 pkt., 11,5, 11,5, 13,5, 11,5. Hannawald bez medalu! Spadł na czwarte miejsce. Brąz dla Fina Matti Hautamaeki!

Potem wszyscy spotkali się przy zeskoku i zaczęli sobie gratulować zanim nie opadła Ammanna grupa skoczków szwajcarskich, przewrócili go i wytarzali w śniegu.

Takiego konkursu olimpijskiego chyba nie znały igrzyska. Hannawald kręcił głową, ale też się uśmiechał. Dla niego jeszcze te igrzyska się nie skończyły, jeszcze ma konkurs drużynowy, może się śmiać.

Już pierwsza seria zapowiadała zatrzymanie akcji serca u polskich kibiców. Wszyscy od początku skakali daleko, tak, że sędziowie nie mogli zdecydować się, z której belki puścić skoczków. Nie wiedzieliśmy, czy sędziowie dobrze robią: przesuwali belkę startową z niższej na wyższą. A przecież ci najlepsi - w tym oczywiście Małysz - będą z pewnością skakać poza linię jury (na skoczni w Utah Olympic Park wynosi ona 128 metrów). To niebezpieczne.

- To niedobrze dla Adama - mówił prezes Polskiego Związku Narciarskiego Paweł Włodarczyk. - Będzie większa przewaga przeciwników w prędkości na progu.

Deliberacje sędziów trwały po każdym dłuższym skoku, ale konkurs nie został wstrzymany. Czy Małyszowi i innym nic nie grozi? - zastanawialiśmy się.

I rzeczywiście Ammann skoczył w tej serii 132,5 metra. Wspaniały skok, aż zazdrościliśmy. Leciał niewzruszony, wylądował poza wszystkimi sędziowskimi liniami czystym telemarkiem. Potem znów chwila oddechu i Hannawald. I znów piękny skok, bez zachwiania w locie, bez niepotrzebnych ruchów, a lądowanie jeszcze ładniejsze niż Ammanna, choć z tym dwukrotnie miał na skoczni K-120 kłopoty. Obaj dostali najwyższe noty ze wszystkich, obaj po trzy razy 19,5 i dwukrotnie 19.

Stadion długo uspokajał się, przeżywając i te długie skoki, i to że dwaj skoczkowie mają tyle samo punktów na pierwszym miejscu - po 140,5.

Wreszcie Małysz. Zagotowało się na stadionie, zafalowały polskie flagi, zadzwoniły podhalańskie i alpejskie dzwonki pasterskie.

W nowym srebrnym kombinezonie, wybił się wysoko. "Dobrze! Dobrze! Leć Adam, leć!" - krzyczeliśmy. I Adam wylądował, telemark wzorcowy. Ale o półtora metra bliżej. I noty też niższe: trzykrotnie po 19 i dwukrotnie 19,5. Dlaczego? Nie wiemy. Podobnie jak Ammann i Hannawald, Małysz leciał tak czysto, że nie można lepiej. Lądował tak czysto, że nie można lepiej. A jednak tracił do liderów trzy punkty.

- Ja w życiu nie przeżyłem takich emocji. Niech ten Adaś wygra... - ze łzami w oczach mówiła pani Halina z Chicago.

Już pierwsze skoki treningowe mówiły, że konkurs będzie zażarty, jak rzadko. Ammann skoczył aż 130 metrów, lądując bez telemarku. Znów zachwiał się Hannawald. Skoczył 126 metrów. Dziennikarze niemieccy, którzy rozmawiali z nim twierdzą, że nie ma śladu po upadku na treningu. Podobnie Schmitt, który bardzo narzekał na kolano, wznowił treningi i stwierdził, że nic mu nie dolega.

I Małysz. Podobnie jak na wtorkowym treningu, również pierwszy skok wykonał w pomarańczowym, starym kombinezonie. Swobodnie pociągnął skok, aż wylądował na 129 metrze. Tyle, że również na obie nogi, dopiero po wylądowaniu wysuwając jedną przed drugą.

Znakomicie skoczył na treningu Tomisław Tajner, który z 18 belki (czołówka z 19.), osiągnął 121,5 m.

Polska siła na skoczni

Nie tylko prezydent Lech Wałęsa, Wojciech Fortuna i Andrzej Gołota byli na trybunach. Były setki polskich kibiców, którzy zjechali się z całej Ameryki.

Od 7 rano na skocznię ciągnęły tłumy kibiców. Choć Amerykanie za grosz nie znają się na skokach, chcą je bardzo zobaczyć. Mają wspaniałą okazję. Bilety na trybunę główną z 200 dolarów w oficjalnej sprzedaży spadły do 80 dolarów przed bramą.

Kelner w restauracji powiedział nam: - Idziecie na ski jumping? Super! Oni robią takie fantastyczne ewolucje w powietrzu. Te salta, obroty. To imponujące.

- Mike, kto dziś będzie skakał, kobiety czy mężczyźni? - było słychać w tłumie angielskie pytania.

Ale oczywiście polscy kibice byli najgłośniejsi i najbardziej widoczni. Przyjechało ich jeszcze więcej niż na pierwszy konkurs K-90. Wokół zeskoku powiewają dziesiątki polskich flag. I to na długich, plastikowych drążkach od szczotek (drewniane przed konkursem K-90 ochrona kazała skracać do długości 1 m).

- I ten nam chcieli zabrać, albo skrócić. Ale my powiedzieliśmy: Sorry, no English. I nas puścili - mówi Marek, góral z Chicago w pięknym podhalańskim stroju.

Takich jak on jest tu kilkudziesięciu: - My z Montany, Colorado, New Jersey, z Jackowa, z Milłoków. Wszystkich bierzemy pod skrzydła. Część została w autobusie, w bagażniku. Zmęczyliśmy się, jechaliśmy 24 godziny - śmieje się mówiąc góralską gwarą.

Józek Skorupka i Mietek Moskal z Czerwonego pod Zakopanem, teraz z New Jersey dali we wtorek Małyszowi bryłki złota zatopione w krysztale. - Żeby się z tym przespał, na szczęście. Bardzo się cieszył i powiedział, że tak zrobi - mówił pan Józek.

Rodzina z Kolorado pędziła w nocy 12 godzin, zapłaciła dwa mandaty po drodze. - Trudno, musieliśmy zdążyć - powiedzieli.

Mówi Simon Amman:

- To był kolejny najbardziej zwariowany dzień. Nie czas był jednak na świętowanie. Tylko na małe. Wczoraj razem z kolegami jedliśmy kolacje i wiedziałem, że trudno będzie ze mną wygrać.

Nie wiem, co się teraz dzieje w Szwajcarii, pewnie ludzie szaleją. Ja też będę szaleć, ale jak wrócę za 10-12 dni. Szwajcaria słynie z banków, więc zapewne wiecie, co zrobię z pieniędzmi.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.