Adam Małysz dla Gazety: Niech się to wszystko zacznie!

Zaufałem w pełni ludziom, z którymi współpracuję. I wierzę, że to da efekt. Forma się zbliża - mówi ?Gazecie? Adam Małysz.

Adam Małysz dla Gazety: Niech się to wszystko zacznie!

Zaufałem w pełni ludziom, z którymi współpracuję. I wierzę, że to da efekt. Forma się zbliża - mówi "Gazecie" Adam Małysz.

Robert Błoński: Czuje się Pan faworytem w tym sezonie?

Adam Małysz: Wiem, że oczekiwania są większe, ale przecież po to trenuję, przykładam do skoków, poświęcam im tak wiele, by podjąć wyzwanie. Znam swoją wartość. Widzę, że forma się zbliża. Wygrałem Puchar Świata zimą, później latem... To powody do optymizmu.

Jak Pan zamierza radzić sobie z presją?

- To pytanie bardziej do doktora Blecharza. Powiem szczerze, że staram się jak najmniej myśleć o tym, co będzie, o presji, odpowiedzialności. Zaufałem w pełni ludziom, z którymi współpracuję. Wykonuję ich polecenia. I wierzę, że to da efekt. Widzę zresztą po sobie, że jestem spokojniejszy niż kiedyś.

Co Panu dało zwycięstwo w letnim Grand Prix?

- Wiem, że styl i odległości nie były najlepsze, ale nie lubię skakać latem, na progu mam mniejsze prędkości niż inni. Jeśli jednak letnie skoki potraktowałem luźniej niż zimowe, a mimo wszystko wygrałem, to dobra pozycja wyjściowa przed zimą. Choć letnie wyniki nie są w żadnym wypadku wykładnikiem tego, co będzie zimą. Rok temu latem Janne Ahonen odskakiwał wszystkim na 5 m. Uważałem, że to będzie jego sezon. A nie był. Zimą gdzieś się pogubił.

Czy ten sezon znowu będzie rywalizacją Adama Małysza i Martina Schmitta?

- Droga na szczyt jest otwarta dla wszystkich. Ja i Martin walczyliśmy w poprzednim sezonie. Teraz może być zupełnie ktoś inny. Każdy sezon niesie ze sobą coś nowego. Może do wielkiej formy wróci któryś ze starszych zawodników, a może "wyskoczy" ktoś młody? Nie wiem, ale nie ma co spekulować. Niech to się wszystko zacznie.

W sezonie olimpijskim zawsze jest sporo niespodzianek. Kto może być czarnym koniem?

- Każdy. Powtarzam, niech to się zacznie.

Małyszomania - jakie uczucia wywołuje w Panu to stwierdzenie?

- Nie do końca to wszystko rozumiem. Koncentruję się na skokach.

Jakie refleksje na temat poprzedniego sezonu przychodzą Panu teraz, u progu nowego?

- Zdarzyło się tak wiele, że czasem trudno to wszystko ogarnąć. Niełatwo w kilku zdaniach powiedzieć wszystko, co by się chciało...

Który z listów otrzymanych od kibiców był najbardziej wzruszający?

- Ludzi pisali niezwykłe rzeczy. Dostałem listy ciepłe, przyjazne... Ludzie dzielili się troskami, problemami. Starsze panie pisały do mnie jak do wnuczka, młodsze - jak do syna. Były listy od niepełnosprawnych o tym, że dałem im trochę radości. Ludzie się za mnie modlili i życzyli jak najlepiej. Wszystkie listy były niesamowite.

Co Pan sądzi o takim stwierdzeniu: w 2001 roku Adam Małysz dał swoimi zwycięstwami przykład innym sportowcom. Medale MŚ zdobywali lekkoatleci, do finałów MŚ awansowali piłkarze.

- Bardzo mnie cieszy, że ktoś w ogóle mógł tak pomyśleć. Schlebia mi powiedzenie, że to ja zapoczątkowałem sukcesy polskich sportowców w 2001 roku. Może rzeczywiście dodałem innym wiary? Cieszę się ze wszystkich sukcesów, choćby dlatego, że sam wiem, jak ciężko jest coś osiągnąć. Niestety, większości tych sukcesów nie oglądałem. Byłem poza domem. Szkoda, bo lubię emocjonować się, szczególnie gdy występują polscy zawodnicy. Poznanie suchego wyniku to nie to samo, co oglądanie w telewizji.

Jak się Pan czuł, widząc swoją twarz na billboardach?

- Szczerze powiem, że nie zwracałem na nie uwagi.

Jak Pan wspomina kręcenie filmów reklamowych?

- To było męczące. Praca trwała cały dzień, kilkanaście godzin. Niektóre ujęcia trzeba było powtarzać wielokrotnie, ale byłem cierpliwy, wypełniałem swoje zobowiązania. Na pewno nie był to początek mojej aktorskiej kariery.

Proszę podać trzy najbardziej drastyczne przypadki, po których miał Pan wrażenie, że kibice przekroczyli granice prywatności.

- Takich sytuacji, jeśli chodzi o życie prywatne, na szczęście nie było. Stracha miałem kilka razy na skoczniach. W Falun, po skoku, kiedy odpinałem narty, na zeskok wbiegł polski kibic z flagą. Podobne rzeczy miały miejsce w Harrachovie. Widać było, że ochrona nie była przygotowana na takie zachowanie. Raz mógł skoczyć kibic, ale innym razem jakiś furiat. Najgroźniej było w Oslo. Po skoku kibice tak naparli na barierkę, że się przewróciła. Gdybym nie odskoczył w ostatniej chwili, mogłoby stać się nieszczęście.

Od gospodyń domowych po intelektualistów - wszyscy w Polsce Panu kibicują...

- Przyzwyczajam się. Żartowałem, że odpocznę dopiero na emeryturze. Teść obliczył, że przez cały rok pod dom podjechało około 800 autokarów. Nauczyłem się dawać sobie z tym radę. Z popularnością. Życie bardzo się zmieniło. Ciężko mi jest się poruszać po mieście. Wszędzie właściwie jadę samochodem, wychodzę, załatwiam sprawę i wracam. Latem było trochę spokojniej, teraz widzę, że znowu się zaczyna.

Dużo zna Pan dowcipów o Małyszu?

- Wiele ludzi mnie o to pyta. Znam dowcipy, niektóre mnie śmieszą, inne nie. Czasem nawet opowiadam kolegom, jak usłyszę coś nowego. Nie mówię wtedy jednak jak o sobie, tylko o kimś innym.

Lubi Pan skakać w Kuopio?

- Ważniejsza od tego, gdzie się skacze, jest forma. Jak jej nie brakuje, każda skocznia jest przyjazna. Znam dobrze obiekt w Kuopio, często tam trenowaliśmy, w zeszłym roku byliśmy tam trzy razy. Teraz raz - jesienią. Skakało mi się dobrze, ale skocznia jest odkryta, bula sztuczna, tak że wiatr lubi sobie po niej pohulać. Tam wieje zawsze, to mocne "wydmuchowisko", a na górze jest bardzo zimno.