Tradycyjnymi już slalomami gigantami na lodowcu w austriackim Soelden rozpoczyna się narciarski sezon. Zaczyna się dość wyjątkowo. Myśli większości zawodników skupione są bowiem nie na Pucharze Świata, lecz na zaplanowanych na luty igrzyskach olimpijskich. Ale wielu z nich nie rozważa wcale, czy w Salt Lake City mają szansę na medal, lecz czy start w USA będzie bezpieczny. - My i tak byliśmy już wstrząśnięci sierpniowym wypadkiem Hermanna Maiera. To co się stało w Nowym Jorku i Waszyngtonie, na pewno nas nie uspokoiło - przyznaje szef austriackiej reprezentacji Hans Pum.
Kierowany przez niego "Power Team" i tak jest jednak w komfortowej sytuacji - mimo nieobecności "Herminatora", czerwono-biało-czerwoni są niekwestionowanymi faworytami sezonu. I finansowymi potentatami! Mimo recesji, w oszalałej na punkcie narciarstwa Austrii, sponsorzy biją się o sponsorowanie kadry i jej mistrzów. Budżet alpejskiej reprezentacji wynosi na ten sezon 8,5 mln dol. Co na to mają powiedzieć np. Szwajcarzy, których główny sponsor - linie lotnicze Swissair - stoją na skraju bankructwa?
Nic więc dziwnego, że mimo "kłopotów z koncentracją" apetyty Austriaków są ogromne. - Bez naszego najlepszego zawodnika będzie bez wątpienia trudniej, ale i tak myślę, że na igrzyskach zdobędziemy co najmniej sześć medali" - mówi Pum. A Anton Giger, dyrektor męskiej reprezentacji, dodaje: - Nasi zawodnicy, mówię tylko o mężczyznach, powinni wygrać od 8 do 15 zawodów Pucharu Świata. U kobiet, gdzie międzynarodowa konkurencja jest większa, też liczyć można na jakieś 10 zwycięstw".
I nie są to próżne przechwałki, bo w "Power Teamie" pozostały przecież narciarskie sławy - Stephan Eberharter, Christian i Fritz Strobl, "Super" Mario Matt, Benjamin Reich, a wśród kobiet Renate Goetschl i Michaela Dorfmeister - każda z nich w co najmniej jednej konkurencji należy do światowej czołówki. Walka zapowiada się szczególnie zażarta wśród mężczyzn. Nie jest przecież tajemnicą, że wielu austriackich zawodników nie darzy szczególną sympatią Hermanna Maiera. I to, że lekarze trzymać będą tej zimy "Herminatora" z daleka od stoków, jest dla wielu z nich wymarzoną okazją, aby przejąć pozycję lidera ekipy. Stephan Eberharter jest wręcz głównym kandydatem do zwycięstwa w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Trudno sobie wyobrazić, kto mógłby stanąć na jego drodze po Kryształową Kulę. Teoretycznie chyba tylko Norwegowie - Kjus lub Aamodt.
Po raz kolejny najciekawiej zapowiada się slalom gigant. Już w ubiegłym roku, nawet pod obecność Maiera, była to najbardziej "otwarta" konkurencja - jedyna, gdzie w czołówce byli zawodnicy aż z ośmiu krajów! Oczy wszystkich "gigantowych" kibiców zwrócone będą przede wszystkim na Michaela von Gruenigena. Czy ten już 32-letni narciarz wciąż jest w formie, powinniśmy przekonać się podczas nadchodzącego weekendu. W rozmowie z "Gazetą" Szwajcar przyznał, że pod nieobecność "Herminatora" jego najpoważniejszymi konkurentami powinni być Włoch Massililiano Blardone i Amerykanin Bode Miller. - Amerykanów zawsze trzeba się obawiać w sezonie olimpijskim. A jeśli jeszcze odbywają się w ich kraju! - ostrzega von Gruenigen.
Poza Millerem szanse na medal przed własną publicznością w Salt Lake City ma też bez wątpienia Daron Rahlves. Po ubiegłorocznej niespodziance, jaką sprawił podczas mistrzostw świata w Sankt Ankton, zdobywając złoty medal w supergigancie, apetyt Kalifornijczyka rośnie. Nie ukrywa już, że marzy mu się też miejsce na podium w biegu zjazdowym! W obu tych dyscyplinach Rahlves musi się jednak liczyć z zawodnikami austriackiego Wunderteamu. W biegu zjazdowym do walki o pierwsze miejsca chcą też się włączyć Szwajcarzy, którzy podkupili minionej zimy kilku austriackich trenerów i kładą duże nadzieje w młodym Silvano Bertlamettim. Nie można też zapominać o kolejnej niespodziance ubiegłorocznych mistrzostw świata, ich brązowym medaliście Florianie Eckertcie.
W slalomie szanse na międzynarodową rywalizację są raczej niewielkie. Miejsca na podium przez cały sezon rozdzielać będą między sobą Austriacy. Raich, Matt, Seer, Albrecht, Schoenfelder - kandydatów jest bardzo wielu. Jak wielki jest ich potencjał, pokazał ubiegłoroczny pucharowy slalom w Wengen, gdzie zajęli aż pięć pierwszych miejsc! Jedną z niewielu niewiadomych w tej konkurencji będzie Alain Baxter. Szkot zadziwił wszystkich w ubiegłym sezonie, plasując się niemal za każdym razem na punktowanych miejscach.
W zmaganiach kobiet jest na szczęście więcej niewiadomych, zwłaszcza że broniąca Pucharu Świata Janica Kostelić przeszła trzy operacje lewego kolana i nie jest jeszcze w formie. 19-letnia Chorwatka nic nie mówi o planach na sezon, nie wiadomo nawet, kiedy pojawi się na stokach. - Na razie wciąż kuśtyka - tłumaczy jej ojciec i trener Ante Kostelić. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że klan Kosteliciów chciałby w Salt Lake City wymazać ubiegłoroczną porażkę z Sankt Anton - gdzie zwyciężczyni ośmiu pucharowych slalomów skończyła mistrzostwa świata bez medalu...
Jednak nie ona jedyna ma kłopoty ze zdrowiem. Podczas letnich treningów drobne kontuzje odniosły m.in. francuska mistrzyni świata w supergigancie Régine Cavagnoud i niemiecka specjalistka od slalomów Martina Ertl. Ta ostatnia także musi sobie odpuścić początek sezonu. - "Będę starała się powrócić na stoki jeszcze przed igrzyskami" - mówi z nadzieją.
W damskim gigancie, tak jak przed rokiem, prym wieść powinna Sonja Nef. Ale to też w dużej mierze zależy od... jej kolan. Szwajcarka przeszła w ostatnich latach niezliczoną liczbę operacji i od dwóch sezonów jeździ przede wszystkim dzięki wstrzykiwaniu w nie... tłuszczu z rekina.
Tylko dwie zawodniczki głośno mówią o walce o czołowe miejsca, zwłaszcza na igrzyskach. Obie chcą zakończyć po tej zimie karierę i liczą, że zrobią to w sławie i chwale. Obie także mają za sobą poważne kontuzje. Mowa o Amerykance Picabo Street, która wraca na stoki po aż trzyletniej rekonwalescencji, i Szwedce Pernilli Wiberg. Street nie jest jednak wybredna: - Może być złoto, srebro lub brąz. Obojętnie w jakiej konkurencji.