Równo za 100 dni w Mediolanie i Cortinie d’Ampezzo rozpoczną się XXV Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Jakie będą dla Polski? Czy to możliwe, że po raz pierwszy w XXI wieku nasza kadra nie zdobędzie na igrzyskach medalu?
O zagrożeniach, ale i szansach rozmawiamy z Konradem Niedźwiedzkim, szefem polskiej misji olimpijskiej.
Konrad Niedźwiedzki: To nie jest łatwe pytanie, ale liczę, że powiększymy dorobek z poprzednich igrzysk, z Pekinu. To jest plan minimum.
- Tak. Myślę, że to jest realne.
- Pewniaka nie, ale mamy kilkoro mocnych pretendentów.
- Myślę, że akurat to jest łatwe. Moim zdaniem jeżeli ktoś zdobywa medal mistrzostw świata tuż przed igrzyskami, to jest w gronie kandydatów do olimpijskiego podium. A zatem: Władek Semirunnij z łyżwiarstwa szybkiego, sztafety damska, mix z short-tracku i Natalia Maliszewska, no i oczywiście medaliści Pucharów Świata: Kaja Ziomek, Andżelika Wójcik, Damian Żurek i Marek Kania. A z innych sportów na pewno duże szanse ma Ola Król ze snowboardu. No i może jeszcze zaskoczą skoczkowie.
- Na pewno przez lata było tak, że patrzyliśmy głównie na skoczków, ale każdy sport ma jakiś przestój. Łyżwy go miały po igrzyskach w 2018 roku. Ostatnio mieli go skoczkowie, ale nastąpiła u nich zmiana trenera i mam nadzieję, że to będzie dobra zmiana. Liczę, że Maciej Maciusiak pociągnie tych zawodników, zainspiruje i zmotywuje. Bo przecież portfolio to ci zawodnicy mają niesamowite Tym, co zdobyli na mistrzostwach świata czy na igrzyskach olimpijskich, można by obdzielić sportowców z kilku dyscyplin. Dlatego na pewno o nich nie można zapominać. Natomiast idąc tą chronologią medali z poprzedniego sezonu, polscy skoczkowie są teraz w pozycji underdoga.
- Myślę, że łyżwy na pewno lepiej stoją. Akurat łyżwy mają mocną strukturę i widać, że zaplecze jest naprawdę solidne. W dalszym ciągu brakuje nam obiektów, takiej infrastruktury, dzięki której nie musielibyśmy wyjeżdżać na zagraniczne obozy. Już bardzo długo czekamy na całoroczną halę lodową w Zakopanem. Ale choć mieliśmy ją mieć w przygotowaniach do igrzysk 2026, a nie mamy, to i tak wierzę, że nie zakłóci to przygotowań do Mediolanu. A co do innych dyscyplin, to generalnie zmienił nam się trochę układ sił w całym zimowym sporcie w Polsce, ale mamy się dobrze. Skoki już nie są liderem, biathlon jest na podobnym poziomie, saneczki tak samo.
- Spodziewamy się, że to będzie bardzo podobna liczba jak w Pekinie [57 zawodników], czyli między 60 a 70 zawodnikami. To od lat pozostaje u nas na podobnym poziomie.
- Na pewno, to jasne. Ale on kredyt zaufania już zaczął spłacać, zdobywając dla Polski srebrny i brązowy medal MŚ w marcu bieżącego roku. Obywatelstwo dostał, korzystając z przyspieszonej ścieżki. Na którą sobie zasłużył. Presja jest tu faktycznie duża, bo wiadomo, że to nasz jedyny podwójny indywidualny medalista MŚ rozegranych w roku przedolimpijskim. Ale skoro na MŚ w Hamar na barkach Władka spoczywał duży ciężar, a Władek go udźwignął, to myślę, że teraz też sobie poradzi ze stresem. Od razu podkreślam, że sam dobrze wiem, że stres na igrzyskach jest największy, że rośnie zainteresowanie mediów, kibiców i tak dalej. Ale naprawdę wierzę, że Władek z tym wszystkim sobie poradzi.
- Mam nadzieję, że tak! Mam nadzieję, że prezydent pokaże się na jednym z biegów. Rzeczywiście prezydent Nawrocki długo nie czekał z decyzją. Przyznał Władkowi obywatelstwo niemal od razu po swoim zaprzysiężeniu. Mam nadzieję, że przyjedzie do Mediolanu, bo to by była piękna historia, szczególnie, gdyby się okazało, że przyjechał na bieg medalowy Władka. Wtedy mielibyśmy cudowne zakończenie historii z przyspieszonym przyznaniem zawodnikowi obywatelstwa.
- Musiało tak być, bo najpierw sprawę prowadził Urząd Wojewódzki, później zawodnik był sprawdzany przez służby i dopiero po tych etapach dokumenty trafiły na biurko prezydenta. Ale najważniejsze, że u prezydenta to podanie nie czekało za długo.
- Rzeczywiście podanie trafiło najpierw na biurko prezydenta Dudy, ale to było tuż przed końcem jego kadencji. Dosyć długo podanie było w Urzędzie Wojewódzkim i służby też dosyć długo Władka sprawdzały.
- Wiadomo, jakie są nastroje pomiędzy Rosją a Polską. Nic dziwnego, że Władek był dokładnie sprawdzany już przy okazji uzyskania pobytu stałego. Przeszedł bardzo szczegółową kontrolę. Nie wszystko na ten temat wiem, pewne sprawy zostały pomiędzy nimi, ale wiem, że służby musiały całkowicie wykluczyć jakiekolwiek powiązania, musiały się w pełni upewnić, że wydanie mu polskiego paszportu jest bezpieczne.
- Co mogę powiedzieć? Cieszę się, że Władek jest u nas, że jest tutaj szczęśliwy i realizuje swoje sportowe marzenia.
- Tak, my znaliśmy jego potencjał, daliśmy mu odczuć, że w niego wierzymy i daliśmy trochę czasu, żeby spokojnie mógł pokazać, na co go stać, żeby mógł spokojnie trenować. Dziś Władek ma już stypendium za medale MŚ. Otrzymał także pomoc z klubu z Tomaszowa Mazowieckiego, czyli z miasta, gdzie mamy tor i gdzie zamieszkał. Dzięki klubowi nie musiał partycypować w kosztach poza akcjami związkowymi. Dostał też niezbędny sprzęt. A od nas dostał rolę sparingpartnera, co wtedy pozwoliło mu na branie udziału we wszystkich zgrupowaniach. Ze związku nie dostał żadnych pieniędzy, bo jednak przecież to nie było tak, że przyjechał do nas podwójny medalista mistrzostw świata seniorów, tylko przyjechał do nas dobrze zapowiadający się junior, owszem, z medalem mistrzostw świata, ale w przeszłości my mieliśmy już kilku swoich medalistów MŚ juniorów. Dlatego staraliśmy się po prostu pomóc na tyle, żeby Władek mógł się rozpędzić.
- Nie. I też dzięki temu miał czas, żeby szybko się nauczyć języka polskiego. Dziś Władek ma już naprawdę komfortową sytuację. Czuje się tu u siebie, jest w dobrej grupie, w dobrej strukturze, ma dobrego trenera. Na początku to był Paweł Abratkiewicz, z którym on się znał jeszcze z czasów współpracy w Rosji. To na pewno mu pomogło w podjęciu decyzji o przyjeździe do Polski. Ale najbardziej liczył się nasz spokój, który mu pokazywaliśmy. Wiem, że nigdzie indziej Władek nie dostałby takiego spokoju, żeby mógł się rozwinąć.
- No oczywiście, że zdarzały się takie głosy. I gdzieś tam w dalszym ciągu się pojawiają. Jak się wrzuci post dotyczący Władka, to pod nim zawsze ktoś "miły" coś "miłego" napisze. Ale dla nas najważniejsze od początku było zapytanie od młodego chłopaka, który po prostu chciał dalej jeździć na łyżwach, a znalazł się w sytuacji, w której nie mógł tego robić na takim poziomie, o jakim marzył. Władek szukał pomocy, bo nie chciał rezygnować ze swojej pasji, a my mieliśmy możliwość, żeby mu pomóc, więc to zrobiliśmy. Aczkolwiek było to dyskutowane bardzo długo i przez zarząd Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, i mieliśmy rozmowy z ministerstwem sportu.
- Byłem szefem misji.
- Zdecydowanie! To były pewnie najbardziej zwariowane igrzyska olimpijskie w historii. To było szaleństwo. To była po prostu walka. Cały czas i o wszystko. Nie było mowy, że się gdzieś tam zawody poogląda. Była ciągła walka o naszych sportowców. Już pierwszego dnia Chińczycy wrzucili nam grupę do hotelu na kwarantannę i od razu próbowaliśmy ich jakoś stamtąd wyciągnąć, a przynajmniej jakoś nad nimi czuwać. Przecież każdy olimpijczyk przed wylotem musiał pokazać dwa testy negatywne. A nagle po przylocie do Chin są "pozytywni". To było też pilnowanie i weryfikowanie czy tamtejszy panel medyczny dobrze analizuje testy. Moja funkcja była maksymalnie szeroka. Na pewno nie byłem typowym szefem misji, który po prostu jest, reprezentuje, dogląda.
- Awersję nie, ale mam nadzieję, że takie igrzyska już nigdy się nie powtórzą. Mówię nie tylko z mojej perspektywy. Wszyscy w misji bardzo mocno pracowali, nasi oficerowie COVID-owi robili mega pracę, sprawowali bardzo trudną funkcję. A najgorzej mieli zawodnicy. Na pekińskich igrzyskach na naszych oczach działy się tragedie polskich sportowców. Byłem ich świadkiem. Najbardziej dotyczyło to Natalii Maliszewskiej. Jej sytuacja była tak dziwna, że nie wiem czy kiedykolwiek się dowiemy, o co w tym wszystko chodziło i dlaczego to się tak skończyło. Natomiast pewne jest, że to była sytuacja dramatyczna. Bo zawodnik jedzie na zawody, jest w znakomitej formie i chce po prostu wystartować, a zostaje zamknięty jak w więzieniu. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że osiem miesięcy później wszystkie obostrzenia tak naprawdę jakby przestają istnieć. A co, jeżeli to miał być dla Natalii start jej życia? Co, jeżeli to miał być ten dzień, w którym ona miała zdobyć olimpijski medal? Najgorszą rzeczą, jaką musiałem zrobić było to, że musiałem zadzwonić do Natalii, po tym jak zostałem wezwany przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski i od działaczy MKOl-u usłyszałem, że jest błąd w jej wyniku. Ona już pojechała na tor, przywitała się z koleżankami, a ja musiałem zadzwonić i powiedzieć "Natalia, nie możesz wystartować". To jest traumatyczne nawet dla mnie, a co dopiero dla niej.
- Tak, to było przed zawodami na 500 metrów. Już ją wypuścili, już się wydawało, że wystartuje. To było straszne. Czegoś takiego nie chciałbym nigdy więcej przeżywać, bo to są po prostu tragedie. To nie są igrzyska olimpijskie, to jest jakiś matrix. Mam nadzieję, że te igrzyska będą normalne. Nie ma żadnej pandemii, chyba nic złego się nie kroi. Chyba wreszcie wróciła normalność.
- Staram się nie iść w tę stronę, bo wtedy na każdym kroku można byłoby jakąś teorię znaleźć.
- Oczywiście, że o tym rozmawialiśmy. I to bardzo często. Byłem na jednym z ostatnich treningów Natalii i pamiętam, jak rozmawiałem z trenerem, że jest w kapitalnej formie i będzie dobrze, oby tylko nie było problemów z COVID-em.
- Dodam coś jeszcze. Obostrzenia były wtedy takie, że istniało coś takiego, jak status osoby przebywającej blisko kogoś z COVID-em. Taki ktoś też miał problemy. Mieliśmy zaplanowany wspólny trening z Chińczykami, ci Chińczycy na treningu się nie pojawili, a następnego dnia zaczęła się cała akcja z Natalią. A wyniki tych chińskich testów na COVID miały się nijak do wartości, które się pokazywały u nas. Naprawdę dobrze wtedy zgłębiłem wiedzę odnośnie tych wartości i byłem w szoku, widząc wyniki Natalii.
- Tak, tamtejsze testy były niesamowicie czułe. A druga sprawa, że jednego dnia wynik był ledwo pozytywny, a następnego tak zły, że człowiek z takim wynikiem, przynajmniej w Polsce, powinien walczyć o przeżycie pod respiratorem w szpitalu. Tymczasem Natalia normalnie funkcjonowała. Ale w zamknięciu. Moim zdaniem to była naprawdę gruba rzecz. W pewnym momencie odezwałem się podczas spotkania szefów misji, które mieliśmy codziennie o 7.30 rano. Zabrałem głos, pytając, jak to jest możliwe, że ktoś zostaje wypuszczony w nocy, bo przecież tak Natalii zrobili Chińczycy – a później zostaje cofnięty. Reakcją było wyciszenie mi mikrofonu. A później przyszedł do mnie ktoś z MKOl-u…
- Ha, ha! Nie. Ale to nie jest śmieszne. W pewnym momencie miałem naprawdę poważne obawy. Ale gdyby mnie zamknęli to trudno. Uznałem, że ja po prostu musze robić swoje i trzeba walczyć o zawodników. Nigdy nie zapomnę tej akcji z wyjazdem z izolacji w nocy.
- Ta osoba powiedziała mi, że to jest początek igrzysk, że to zostanie wyjaśnione, że coś tam, coś tam i generalnie, że nie można mówić tak, jak ja mówię, bo to są Chiny.
- Tak, bo to jest osoba dość wysoko postawiona w MKOl-u. Ale nie przejąłem się tą interwencją. Widziałem takie wypuszczenie Natalii z izolacji, które wyglądało jak uwalnianie jeńca z obozu, więc musiałem na to zareagować. Naprawdę to była ekstremalna sytuacja.
- Na pewno, zdecydowanie! Natalia już ma medale wszystkich imprez, tylko nie igrzysk. W Pekinie powinna go zdobyć, ale odebrano jej szanse. A przecież ona w Pekinie wygrała Puchar Świata, w tamtym sezonie zdobywała medal za medalem w Pucharze Świata, w formie była kapitalnej. Piękny byłby teraz happy end.
- Aż takich przeliczeń nie ma. Generalnie na zawodnika - przynajmniej w skokach - jest zdecydowanie więcej ludzi ze sztabu. Ale jest kalkulator, który mówi, że na iluś zawodników przypada ileś osób towarzyszących, to jest ustalone przez MKOl i my jako misja nic z tym nie jesteśmy w stanie zrobić. Naprawdę misja robi wszystko, żeby sportowcom nie brakowało ich zaufanych ludzi. Jak dla kogoś zabraknie akredytacji, to będziemy robić zamiany, będziemy tak wszystko koordynować, żeby w swoim okresie startów zawodnicy z danej dyscypliny mieli na miejscu maksymalny sztab.
- To czy ktoś mieszka w wiosce, czy nie również wychodzi z kalkulatora. W wiosce jest określona liczba łóżek. Dlatego tak, już są pobukowane, porezerwowane hotele dla tak zwanych ATO czyli Additional Team Officials. Tam sztaby mogą mieszkać i są to oficjalne hotele. Tak samo jest w każdej dyscyplinie.
- Tak, za hotele płaci PKOl.
- Nikt nie zgłosił takiego zapotrzebowania. Wiem, że biathlon zarezerwował osobny pensjonat ale zrobili to we własnym zakresie.
- Wiadomo, że będziemy we Włoszech, kraju pięknym, ale zamieszkałym przez ludzi, którzy mają duży luz, jeśli chodzi o niektóre rzeczy.
- Wiem, że będę musiał na to uczulać i będę uczulał. Będę na miejscu i będę to pilotował, codziennie każdemu będę przypominał, żeby brać na to poprawkę. Choć mam też nadzieję, że reakcją na brak struktury u Włochów będzie wprowadzenie pewnej struktury przez MKOl.
- Jestem dobrej myśli i wierzę, że z Mediolanu wrócimy z medalem.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!