• Link został skopiowany

Na Polaków padł blady strach. To może skończyć się najgorzej na świecie

Jakub Balcerski
Mistrzostwa świata w Trondheim mogą się okazać najgorszymi dla Polski od 20 lat. W 2005 roku z Oberstdorfu nie udało się przywieźć żadnego medalu i całkiem prawdopodobne, że teraz będzie tak samo. Pozostało liczenie na cud i że w skokach narciarskich, które przez ostatnich osiem lat na MŚ jako jedyne były gwarantem sukcesu, sprawimy niespodziankę - pisze Jakub Balcerski ze Sport.pl.
Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl

Do Trondheim najlepiej ruszać bez oczekiwań. Lepiej miło się zaskoczyć, niż realnie wierzyć, że Polakom uda się przedłużyć serię mistrzostw z co najmniej jednym zdobytym medalem.

Zobacz wideo Kamil Stoch nie leci na MŚ! Koniec pięknej kariery? "Nie dał sportowych argumentów"

Jedni mówią, że Polacy polecieli na MŚ jak na wydanie najgorszego wyroku. Inni będą się łudzić

Niektórzy powiedzieliby dosadniej: że na Polaków padł blady strach i do Norwegii lecą jak na ścięcie. Bo tak bardzo odstają od czołówki, że będą jedynie tłem rywalizacji na kompleksie tras i skoczni Granasen, a po imprezie pozostanie tylko rozczarowanie i żal.

Taki scenariusz jest możliwy, ale bez przesady z tym spuszczaniem głów jeszcze zanim wszystko na dobre rozpocznie się w Skandynawii. Szukamy nadziei i powodów, żeby łudzić się, iż jednak nie będzie tak źle.

Te słowa o polskich skokach w Trondheim aż trudno się pisze. Wąsek je uratuje?

Po raz kolejny jedyną spośród trzech dyscyplin, w których można upatrywać jakichkolwiek szans medalowych, są skoki narciarskie. Dyskusja o kombinacji norweskiej czy biegach narciarskich nie ma dziś sensu. Tam wynik będzie trudny do oceny, bo w obu przypadkach mamy do czynienia ze sporym kryzysem. Jeszcze większym niż w skokach, gdzie też wesoło nie jest. Ostatni raz nie dały nam one żadnego medalu w 2009 roku w Libercu. Wielu ołówkiem dopisuje już kolejne "zero" także przy Trondheim 2025.

Widać dwie niewielkie szanse, żeby było inaczej. Pierwsza to występy Pawła Wąska. Lider kadry skoczków do tej pory nie stanął na podium zimowych zawodów najwyższej rangi, więc myślenie o tak ogromnym sukcesie na MŚ w jego przypadku jest życzeniowe. Ale nie jest też tak, że to zupełnie niemożliwe: w tym sezonie był czwarty na lotach w Oberstdorfie i a w Zakopanem i Innsbrucku zajął piąte miejsce. To jego najlepsze wyniki w karierze, więc widać, że może znaleźć się niedaleko czołówki i walki o podium. A wtedy przy odrobinie szczęścia w Trondheim - powiedzmy - w najlepszym razie o medal mistrzostw świata. Ale na dziś to tak nierealne, że aż trudno pisze się te słowa.

Zwłaszcza że Wąsek ma za sobą trudny okres. Brał udział w obu dalekich podróżach na ostatnie zawody Pucharu Świata przed MŚ: zarówno do Lake Placid, jak i Sapporo. Mówił, że sam był przekonany do tego pomysłu i nie żałuje startów w Stanach Zjednoczonych i Japonii, ale w "Misji Sport" przyznał, że po powrocie odczuwał spore zmęczenie, a potem dopadło go jeszcze przeziębienie, które nie odpuściło niemal do samego wylotu do Trondheim. W ostatnich konkursach miał nieco niższą formę niż miesiąc temu, gdy potrafił regularnie punktować i szukać swojego miejsca w najlepszej dziesiątce PŚ.

Stać go jednak na wiele i gdyby w Norwegii pokazał swoje maksimum, to być może uratuje polskie skoki. Ale to zadanie z gatunku tych najtrudniejszych. Rywali ma niezwykle silnych: znakomitych Austriaków Daniela Tschofeniga, Jana Hoerla i Stefana Krafta, skaczącego u siebie Johanna Andre Forfanga z Norwegii, czy coraz groźniejszego Japończyka Ryoyu Kobayashiego.

Wynik, o którym mówi Thurnbichler, brzmi jak dobry żart. Już raz skończyło się katastrofą

Thomas Thurnbichler upatruje jeszcze okazji do zajęcia trzeciego miejsca w konkursie drużynowym. To niektórzy traktują jednak w kategoriach dobrego żartu, bo jeśli spojrzy się na polskie wyniki tej zimy, te słowa faktycznie brzmią trochę śmiesznie. Austriak przed sezonem wyznaczył sobie i swoim zawodnikom cel na MŚ: zdobycie medalu. Zarówno w przypadku drużyny, jak i Pawła Wąska, dziś byłby on nawet nie niespodzianką, a sensacją. Jednak w rywalizacji z innymi reprezentacjami Polacy mają w Trondheim jeszcze mniejsze szanse niż Wąsek indywidualnie.

Przez cały sezon kadra Thurnbichlera jest bardzo nierówna. Dlaczego więc w najważniejszym momencie miałaby skakać na miarę swoich możliwości i nie popełniać błędów? To marzenie, które dziś brzmi nierealnie. Thurnbichler już raz w tym sezonie zapowiadał, że Polacy mogą walczyć o drużynowe podium. Podczas PŚ w Zakopanem skończyło się tak, że nasze szanse zaprzepaścił już w pierwszym skoku zawodów Aleksander Zniszczoł, a na Wielkiej Krokwi zapadła wielka cisza. To była katastrofa. I świetnie byłoby, żeby w Trondheim powalczyć o wysokie miejsce chociaż trochę dłużej niż wtedy w styczniu, najlepiej do końca konkursu. Ale zapowiada się, że to inni odegrają w nim pierwszoplanowe role.

Polacy, jeśli inni nie będą popełniali błędów, są dziś najprawdopodobniej piątą siłą takiej rywalizacji. Pewniakami do złota są Austriacy, a za nimi o srebro i brąz na pewno powalczą Norwegowie, Słoweńcy i Niemcy. To do tej ostatniej drużyny w tym momencie nam najbliżej. I to ona spośród potęg wydaje się mieć problemy podobne do naszych, czasem notując nawet gorsze wyniki. Po świetnych rezultatach z próby generalnej w Sapporo, jeśli powtórzą je także na MŚ, wyżej mogliby się jednak znaleźć Japończycy. W tym wszystkim Polacy do medalu potrzebowaliby sporo pomocy od rywali i szczęścia. Bywało jednak już tak, że jadąc na mistrzostwa, nie sądziliśmy, że będziemy w czołówce jako drużyna, a jednak się udawało: najlepszy przykład to brąz wywalczony w Falun pomimo bardzo przeciętnego sezonu 2014/15.

Dyskusja o Stochu przed MŚ mówi wiele o nastrojach w Polsce. Sprawdzian dla PZN

Trudno przed tymi MŚ być nastawionym pozytywnie i myśleć o sukcesach. Do Planicy dwa lata temu jechaliśmy ze znakami zapytania w głowach, bo forma polskich skoczków spadała pomimo dobrych wyników w poprzednich tygodniach. A w Słowenii udało się wyrwać dwa medale, w tym mistrzowski tytuł Piotra Żyły. Dziś o nastrojach w Polsce przed MŚ w Trondheim wiele mówi fakt, że najwięcej dyskutowało się przed nimi o braku miejsca w składzie dla Kamila Stocha. To legenda polskiego sportu i wielki mistrz skoków, ale na dziś zawodnik z drugiego rzędu w naszej kadrze i pokazujący formę, z którą w Norwegii raczej i tak by wiele nie ugrał.

Te mistrzostwa muszą okazać się sygnałem dla Polskiego Związku Narciarskiego: tak mogą wyglądać kolejne lata, jeśli odpowiednio się ich nie przepracuje. Niespodziewane szczęśliwe zakończenie tylko przykryłoby fakt, że nie jest dobrze. Słabe wyniki uwidoczniłyby, jak w wielu przypadkach nie wykorzystano okazji i przespano kilka lat, które gdyby uniknąć tych zaniedbań, mogły przynieść o wiele lepsze skutki i wyniki. Nie tylko w skokach.

To sprawdzian dla PZN: pokazałby, czy wszyscy są gotowi na to, co może stać się po przyszłorocznych igrzyskach. Na nie prognozy dla polskich sportów zimowych wcale nie są dużo lepsze. A jeśli już, to dotyczą kilku sportów, na które jeszcze niedawno raczej byśmy nie postawili. Nad tymi, których święto zaczęło się właśnie w Trondheim, pojawiają się czarne chmury - także myśląc o skutkach, które mogłyby mieć wyniki poniżej oczekiwań i stawianych celów.

Jeśli nie stanie się cud, o mistrzostwach świata w Trondheim będziemy chcieli szybko zapomnieć i liczyć, żeby takie się nie powtórzyły. Żeby po złotej erze, którą przeżywaliśmy od początku XXI wieku, to nie był początek wieków ciemnych.

Jakub Balcerski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

  • Link został skopiowany
Więcej o: