FIS jest największą organizacją w sportach zimowych. Pod jej skrzydłami znajdują się niemal wszystkie najpopularniejsze dyscypliny, takie jak skoki i biegi narciarskie, narciarstwo alpejskie, freestyle czy skicross. Nie dziwi fakt, że pod jej egidą mogą już przyszłej zimy odbyć się zawody nowego, czteroletniego cyklu, który ma pozytywnie wpłynąć na popularność poszczególnych odsłon narciarskiej rywalizacji.
Prezes FIS Johan Eliash zaproponował organizację "mini igrzysk olimpijskich", które otrzymały roboczą nazwę FIS-Games. Impreza ma odbywać się co cztery lata w sezonach bez dużej imprezy mistrzowskiej we wszystkich dyscyplinach, którymi opiekuje się Międzynarodowa Federacja Narciarska.
W wolnych sezonach co cztery lata chcemy połączyć wszystkie dyscypliny narciarskie dodając do narciarstwa klasycznego - alpejskie, freestyle, skicross i snowboard, aby stworzyć prawdziwy światowy narciarski festiwal
- powiedział Eliash w rozmowie ze szwedzką telewizją SVT.
Pomysł Szweda nie jest niczym nowym w świecie sportów zimowych. Nie od dziś wiadomo, że dyscyplinom rozgrywanym na śniegu brakuje dużej, komercyjnej imprezy, która dałaby organizatorom możliwość zarobienia sporych pieniędzy. Dodatkowo rozgrywanie imprezy co cztery lata w "wolnych sezonach" pozytywnie wpłynęłoby na temperaturę rywalizacji choćby w skokach narciarskich, gdzie choćby w 2016 czy 2020 r. najważniejszymi zawodami były mistrzostwa świata w lotach i Turniej Czterech Skoczni.
Mimo dużego potencjału komercyjnego, na organizację zawodów w 2024 r. jak na razie brakuje chętnych. Winny temu jest głównie czas, jaki pozostałby organizatorom na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Wzięcie na barki takiej imprezy powodowałoby m.in. konieczność dobudowania nowych obiektów do mniej popularnych dyscyplin.
Zielone światło FIS-Games dali jak na razie jedynie Norwegowie, lecz mowa tu o ewentualnej drugiej edycji w 2028 roku. Niewykluczone jednak, że Skandynawom przyjdzie wziąć na siebie organizację zawodów już przyszłej zimy.