Mateusz Sochowicz, najlepszy polski saneczkarz, znalazł się w sk³adzie reprezentacji na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pekinie, mimo że blisko trzy miesiące temu miał bardzo poważny wypadek. 8 listopada na olimpijskim torze w Yanging mógł nawet zginąć. Przez błąd obsługi toru Polak wpadł w bramkę, która powinna być otwarta, a była zamknięta. - Organizacja próby przedolimpijskiej jest fatalna. Ten błąd nie miał prawa się zdarzyć. Brak logiki i uwagi - mówił w rozmowie ze Sport.pl trener Marek Skowroński.
Po wypadku Sochowicz przeszedł w Chinach operację składania pękniętej rzepki w lewym kolanie. Miał też szytą prawą nogę, która została rozcięta tak głęboko (aż do piszczeli), że początkowo uraz uznano za otwarte złamanie. Sochowicz zaczął współpracę (codzienne rozmowy) z psychologiem, a od razu powrocie do Polski podjął rehabilitację. Efekty ogromnej pracy Sochowicza był taki, że zdążył załapać się do kadry na igrzyska.
Po połowie rywalizacji saneczkowych jedynek, po dwóch ślizgach, Mateusz Sochowicz z czasem 1:58.059 zajmuje 27. miejsce wśród 34 zawodników. O medal na pewno nie powalczy, ale w jego przypadku nie wynik jest jednak najważniejszy, lecz to, w jakim stylu i jak szybko zdołał się podnieść fizycznie i mentalnie po fatalnym wypadku na próbie przedolimpijskiej.
- Byłem osrany! Głupcy się nie boją. Ale ufam swoim umiejętnościom. Wiem, że umiem jeździć na tych sankach, a ze ślizgu na ślizg tylko się w tym utwierdzam - mówił Sochowicz jeszcze przed igrzyskami, rozmawiając z Łukaszem Jachimiakiem.
A jak polski saneczkarz reaguje na swój udział na igrzyskach? - Po operacji musiałem na nowo uczyć się chodzić. Igrzyska wydawały się zupełnie nierealne. Nie wierzył w to nawet chiński lekarz, który mnie operował. Chciałem jednak pokazać, że niemożliwe nie istnieje - przyznawał w rozmowie ze "Sports Illustrated", które przypomniało, że w Pjoengchang Sochowicz zasłynął przejazdem bez maski ochronnej, która odpadła mu z kasku.
Ze swojej postawy w Pekinie Mateusz Sochowicz jednak zadowolony nie jest. - To nie było to, na co mnie stać. To nie było nawet dobre. Prawdę mówiąc, trochę schrzaniłem te ślizgi - mówił "Mewa", jak nazywany jest saneczkarz. Niemniej jednak, "Mewa" znów zaczęła latać.
Sochowicz przed igrzyskami wystąpił jedynie w Pucharze Świata w Sankt Moritz. Na zakończeniu przejazdu czekała na niego niespodzianka w postaci aplauzy ze strony rywali. - Na mecie zebrali się zawodnicy, którzy nagrodzili go owacją na stojąco. Jego hart ducha był niezwykle silny - opowiadał reprezentant Stanów Zjednoczonych - Tucker West.
- Wszyscy mają ogromny szacunek dla tego, czego dokonał. Powrót na tor, który niemal pozbawił go życia, jest niezwykle imponujący - dodał Amerykanin. Jego rodaczka Summer Britcher stwierdziła: Jestem pod wielkim wrażeniem, że jest tutaj z nami.
W podobnym tonie wypowiadali się także inni rywale Sochowicza. - To niesamowite. Skurczybyk z niego - mówił wicemistrz olimpijski z Pjongczang, Amerykanin Chris Mazdzer. - To dla każdego byłaby straszliwa rzecz, a Mateusz jest bardzo lubianym zawodnikiem w stawce, więc nasza reakcja była taka, że "Nie, tylko nie on - dodawał Amerykanin, który na półmetku w Pekinie jest dziewiąty.
- Saneczkarstwo nie uczyni sportowca bogatym. Jeśli to robisz, to dlatego, że to kochasz. Dlatego wyczyn Mateusza jest niezwykły - podsumowywał Mazdzer.
- Jego historia jest szalona - przyznawał z kolei Brytyjczyk Rupert Staudinger.
Osobną depeszę polskiemu saneczkarzowi poświęciła jedna z największych światowych agencji informacyjnych - Associated Press. O niesamowitym powrocie Sochowicza na tor w Pekinie informują więc media niemal w każdym zakątku świata.
Trzeci i czwarty przejazd saneczkowych jedynek z udziałem Mateusza Sochowicza zaplanowano na niedzielę, na godzinę 12:30 czasu polskiego. Najbliżej złotego medalu jest Niemiec Johannes Ludwig, który o 0,039 sekundy wyprzedza Austriaka Wolfganga Kindla. Trzecie miejsce zajmuje Włoch Dominik Fischnaller ze stratą ponad 0,3 sekundy.