Arena Lodowa ma cztery lata. Halę w Tomaszowie Mazowieckim otwarto 14 grudnia 2017 roku. Natomiast tydzień temu otwarto w niej olimpijski sezon Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim. Na podium na swoim lodzie wjechał wznawiający karierę Zbigniew Bródka. A tydzień później w norweskim Stavanger do starego mistrza wynikowo dojechali młodsi koledzy. Ci, dla których praca na wielkie sukcesy nie oznacza już ciągłego przebywania poza Polską.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
Trzecia na 500 metrów Kaja Ziomek ma 24 lata. Trzeci na 500 metrów Marek Kania to 22-latek. 37-letni Bródka rósł sportowo w innej epoce niż oni. A tak naprawdę dopiero kolejne pokolenie po naszych rewelacjach ze Stavanger ma nam wyrosnąć w warunkach dokładnie takich, jakie mają najlepsi na świecie.
- Zacznijmy od tego, że w Stavanger była normalna, mocna obsada Pucharu Świata. Trwają kwalifikacje olimpijskie, nikt nie lekceważy startów - mówi w rozmowie ze Sport.pl Konrad Niedźwiedzki. Cztery podia tam wywalczone (trzecia miejsca Ziomek i Kani oraz zwycięstwo drużyny sprinterskiej kobiet i trzecie miejsce drużyny sprinterskiej mężczyzn) plus podium Natalii Maliszewskiej w PŚ w short-tracku w Debreczynie (trzecie miejsce na 1000 metrów) to nasz drugi najlepszy weekend w historii - dodaje dyrektor sportowy PZŁS.
Lepiej polscy panczeniści spisali się tylko na początku grudnia 2014 roku. Wówczas w Berlinie dwa zwycięstwa na 500 m odniósł Artur Waś, na 1500 m wygrał Jan Szymański, bieg drużynowy wygrał nasz zespół w składzie Bródka, Szymański, Niedźwiedzki, a drużyna pań (Luiza Złotkowska, Katarzyna Woźniak i Aleksandra Goss) zajęła drugie miejsce.
Grudzień 2014 to był początek sezonu poolimpijskiego. Kilka miesięcy wcześniej Bródka zdobył w Soczi złoto, drużyna panczenistek srebro, a drużyna panczenistów - brąz. To był najlepszy rok polskiego łyżwiarstwa szybkiego w historii. A teraz, na dwa i pół miesiąca przed igrzyskami w Pekinie, zaczynamy nawiązywać do tamtego czasu.
- Rośnie nam wspaniała generacja, nie mam żadnych wątpliwości. Ziomek, Kania, Andżelika Wójcik (jechała w drużynie z Ziomek i Natalią Czerwonką - red), Damian Żurek, Piotr Michalski (jechali w drużynie z Kanią - red), oni wszyscy, mają przed sobą jeszcze co najmniej jeden cykl olimpijski. I to w 2026 roku, a nie w 2022 powinni być w szczycie swoich karier. Co oczywiście nie znaczy, że teraz mają przegapiać szanse na sukcesy. Jeśli będą w stanie, niech zdobywają medale już w Pekinie. A mogą być w stanie - mówi Niedźwiedzki.
Na największą rewelację minionego weekendu wygląda Kania. - Do mnie nie dociera do końca to, co się stało. Moim założeniem było, żeby się utrzymać w grupie A, nie spaść, wyprzedzić kilku zawodników. Jak się dowiedziałem, że będę w dziesiątce, to już był szok, a to trzecie miejsce jeszcze do mnie nie dociera... jestem naprawdę bardzo szczęśliwy - cieszy się nasz sprinter.
- W zeszłym roku ten chłopak miał czas 35,6 s i wszyscy byli zaskoczeni. A teraz pojechał 34,6 i 34,8 s! To przejazdy na najwyższym, światowym poziomie. A przecież dopiero w grudniu będzie startował na najszybszym lodzie, w Salt Lake City i w Calgary. Tam będziemy wypatrywali rekordów Polski - mówi Niedźwiedzki.
- Cieszę się, że Marek zdecydował się w pełni postawić na łyżwy. Wiele razy o tym rozmawialiśmy. Zastanawiał się nad mistrzostwami świata na rolkach w Kolumbii, na które się zakwalifikował. Ale zobaczył, że jest bardzo blisko naszej czołówki, czyli kandydatów na igrzyska, i wybrał łyżwiarstwo. A teraz jego wyniki pokazują mu, że dobrze zrobił, podejmując trudną decyzję. Trudną, bo przecież to był zawodnik głównie ścigający się na wrotkach - opowiada dyrektor PZŁS.
Takich chłopaków jak Kania, a nawet jeszcze młodszych i podobno jeszcze lepiej rokujących, mamy w kraju coraz więcej.
- Myślę, że jak już będziemy zbierać plony Tomaszowa i Zakopanego, gdzie wkrótce też będzie zadaszony tor, to możemy być w stanie zdobywać po kilka medali na igrzyskach - mówi Niedźwiedzki.
Jego zdaniem na razie jeszcze tych plonów nie zbieramy. - Taka Kaja Ziomek na pewno ma lepiej niż miało nasze pokolenie, ale naprawdę takie warunki jak rywale ma dopiero ta generacja łyżwiarzy, która od początku wychowuje się w hali w Tomaszowie. Nasi aktualni reprezentanci zaczynali jednak na torach naturalnych, a na nich często walczy się z warunkami, o przetrwanie, przez co nabiera się innych nawyków i nie ma się optymalnej techniki. Do tego traci się wiele czasu, bo tory naturalne oferują lód tylko przez około trzy miesiące w roku. Natomiast w Tomaszowie jeździ się przez sześć miesięcy - tłumaczy były panczenista.
Jako najlepsze przykłady szkolenia w Tomaszowie Niedźwiedzki wymienia podaje dwóch zawodników z rocznika 2005. - Szymek Wojtakowski praktycznie nie liznął otwartego toru i jego technika jest idealna. To junor z kategorii B-1. Najszybszy na świecie na 500 i 1000 metrów. Natomiast Kacper Abratkiewicz ma najlepsze na świecie czasy w kategorii B-2. To kolejny wychowanek hali w Tomaszowie - słyszymy od dyrektora PZŁS.
Arena Lodowa zaprasza do jazdy od początku października do początku marca. A także przez miesiąc latem, w lipcu albo na przełomie lipca i sierpnia. Co bardzo ważne, hala jest dostępna dla bardzo szerokiej grupy łyżwiarzy.
- Kiedy byłem juniorem, to trenowałem praktycznie tylko na torach naturalnych. Czyli jak Stegny zrobiły lód z końcem listopada i rozmrażały go z końcem lutego, to miałem trzy miesiące. Do tego dochodziły dwa tygodnie w lecie dla szóstki-ósemki najlepszych juniorów w Polsce. Taką naszą grupkę wysyłano na zgrupowanie do Berlina albo do Inzell. A dziś po 300 osób jeździ sobie w Tomaszowie przez cały październik, listopad, grudzień, styczeń, luty i lipiec. Czyli przez sześć miesięcy, nie przez trzy-trzy i pół - mówi Niedźwiedzki.
I podkreślmy - prosi - bo to ważne, że teraz związek nie stawia tylko na tych, którzy się od razu wyróżniają. Jeżdżą wszyscy, również ci, o których na razie nie wiemy, czy będą dobrzy, czy nie.
Krótko mówiąc, w polskim łyżwiarstwie od niedawna zaczęło być tak, jak być powinno. Późno, bo późno, ale wreszcie przyszło przełożenie olimpijskich sukcesów (brąz drużyny pań z 2010 roku i trzy medale z 2014 roku) na poprawę warunków szkoleniowych.
I to jest największy sukces. Większy niż nadzieja na medale w Pekinie. W ich wróżenie Niedźwiedzki nie chce się zresztą bawić. Słusznie, bo trzeba zauważyć, że sprintów drużynowych, które dały nam w Stavanger dwa medale, w olimpijskim programie nie ma. A trzecie miejsca Bródki w mass starcie w Tomaszowie oraz Ziomek i Kani na 500 m w Norwegii to na razie tylko jednorazowe wystrzały.
- Na pewno głupotą byłoby twierdzenie, że mocną kandydatką do medalu w Pekinie nie jest Natalia Maliszewska. Skoro na trzech różnych Pucharach Świata zdobyła trzy medale na dwóch dystansach (złoto i srebro na 500 m, a teraz brąz na 1000 m), to widać jak jest mocna. Natomiast naszą liderkę z short tracku goni mocna grupa łyżwiarzy z toru długiego. Na razie oni wszyscy dają tylko nadzieję na udane igrzyska. Ale trzymajmy się tej nadziei - mówi Niedźwiedzki, który w Pekinie wystąpi jako szef naszej misji olimpijskiej.
- Po weekendzie w Stavanger jestem większym optymistą, bo ja zawsze czekam, aż zawody zrobią z zawodników pretendentów do wielkich rzeczy. No i właśnie zrobiły - analizuje sytuację medalista z Soczi.
- Dla mnie pretendentem jest ktoś, kto w Pucharze Świata był w top 6. Mamy więc kilkoro pretendentów. Ale o ich szansach medalowych w Pekinie jeszcze nie odważę się mówić - dodaje dyrektor.
My też za dużo na razie nie mówmy. Po prostu patrzmy. Kolejne starty - w Salt Lake City - już od 3 do 5 grudnia. Jedźcie łyżwiarze, jedźcie!