W poniedziałek na olimpijskim torze w Yanqing Sochowicz rozbił się o bramkę, która była zamknięta. Nie otworzył jej odpowiedzialny za to pracownik toru. Najlepszy polski saneczkarz z impetem wpadł w barierę. I skończyło się to dla niego fatalnie - pęknięciem rzepki w lewym kolanie i bardzo głębokim rozcięciem prawej nogi, aż do piszczeli. Sochowicz przeszedł operację i przebywa w szpitalu w Chinach, który poleciła polska ambasada. W rozmowie ze Sport.pl mówi, że chce jak najszybciej wrócić do Polski i zacząć rehabilitację. Marzy mu się start na igrzyskach w Pekinie, mimo że rozpoczną się za niecałe trzy miesiące!
Mateusz Sochowicz: Boli okrutnie. Leki przeciwbólowe przestają działać. Na szczęście głowa jest na swoim miejscu.
- Tak mówią. A w zasadzie pokazują w takim sprytnym urządzeniu, do którego mówią, a ono mi wyświetla tekst po polsku. Normalnie rozmawiam z jednym człowiekiem, ordynatorem szpitala. On dobrze mówi po angielsku. Podobno rzepka jest poskładana dobrze, ale jeszcze tego nie mam jak stwierdzić, bo wstać nie mogę, a tak naprawdę dopiero po rehabilitacji będzie wszystko wiadomo.
- A co mi da leżenie na łóżku?
- Wiadomo, że z pełnej bomby rehabilitacji nie zacznę. Ale chcę jak najszybciej zacząć iść małymi krokami. Jak poczekam dwa tygodnie i nic nie będę robił, to po prostu stracę dwa tygodnie. Lepiej zacząć jak najszybciej i chociaż odrobinę przyspieszyć proces powrotu. Wiem, że jestem wyłączony na mniej więcej trzy-cztery miesiące. Ale może uda się trochę przyspieszyć. Choć wiadomo, że nie ma co się napalać.
- Chciałbym. Bardzo. Ale pewnych spraw nie przeskoczę. Głowa jest na swoim miejscu i bardzo chce. Ale jeśli uszkodzone części ciała powiedzą "nie", to sorry, będę musiał się dostosować. Mam jednak nadzieję, że może się uda. Będę próbował. Skorzystam ze wszystkiego, z czego będę mógł, spróbuję jakoś poukładać te klocki.
Powrót na igrzyska to by było coś. Chociaż wiem, że mało razy tu zjechałem - trzy, a czwarty raz to był ten trefny. Przed startem na igrzyskach będzie jeszcze kilka zjazdów treningowych, ale nie wiem, czy to by wystarczyło. Generalnie nie wiem, jak będzie. Niewiadomych jest tak dużo, że nie ma co spekulować. Na razie nie mogę ruszać lewą nogą i teraz trzeba o tym pomyśleć, a nie o igrzyskach.
- Napalać się na to nie chcę, ale taki mam cel. Może trochę za wysoko mierzę, ale lepiej mierzyć za wysoko niż za nisko.
- Jeszcze się tym nie zajmowałem. Trochę sprawy utrudnia różnica czasu. Ale jak tylko wrócę do Polski, będę ogarniał te rzeczy.
- Trener (Marek Skowroński) i fizjoterapeuta (Patryk Przerywacz) przekazali mi dziś informację, że ma mnie zawieźć wyczarterowany samolot, w którym będę leżał. Lekarze mówią, że wypiszą mnie ze szpitala w piątek. Dopiero! Bo ja bym chciał już wyjść i już stąd lecieć. Trzeba działać.
- Cały czas dostaję kwiaty, maskotki i kosze z owocami. Miło, ale sprawności w nogach na ten moment mi to nie zwróci.
- Chyba miejscowi organizatorzy.
- Aż się nie chce o tym wszystkim mówić. Wyobraź sobie, że pokonujesz jeden wiraż, za chwilę drugi, że pędzisz, bo naprawdę wszystko zrobiłeś technicznie właśnie tak jak trzeba, i nagle widzisz, że jedziesz w barierę, że tor jest zamknięty. Szok. Błyskawicznie wstałem z sanek i chciałem tę barierę przeskoczyć. Ostatnie metry przejechałem na stopach, a sanki puściłem przed siebie. Odbiłem się, ale chyba źle wycyrklowałem moment odbicia i dlatego walnąłem.
- Z 70 centymetrów. A ja ślizgałem się po lodzie z prędkością około 70 km/h. Przekonałem się, że strasznie trudno jest się z czegoś takiego odbić. Może gdybym się spodziewał, to dałbym radę, ale ja wyjechałem zadowolony, że poprawiłem techniczne elementy, nabrałem prędkości i nagle zobaczyłem przed sobą ścianę.
- Sanki się zatrzymały, bo tam nie było przestrzeni, którą mogłyby przejść. A ja wbiłem się nogami w aluminiowe pręty. Władowałem się w nie tak, że je przefasonowałem. Poleciałem na twarz, na głowę. Pierwsze co poczułem, to mrowienie w zębach, w jedynkach. I leżąc najpierw przejechałem językiem po zębach, ze strachem, że je powybijałem. Okazało się, że nie tu jest problem. Błyskawicznie zjawił się koło mnie trener ze Szwecji i okrył mnie kurtką. Zanim to zrobił, zobaczyłem, że mam dziurę w nodze. I pomyślałem: "uuu, to się chłopie porobiłeś!". A później medycy mnie tak próbowali zbierać z toru, że paranoja. Ludzie byli zupełnie nieprzygotowani. Nie chce mi się o tym gadać.
- Szczerze, to aż się bałem jechać do szpitala. Myślałem, że skoro oni ze mną takie rzeczy wyprawiają, to w szpitalu zrobią mi jeszcze większą krzywdę.
- Tak. Z rozmów z ordynatorem wiem, że on praktykował w Stanach. Mówi, że wszystko się udało i ja mu wierzę. Wierzę też, że wkrótce wrócę. Moje ciało na pewno postawi mi trudne warunki, ale będę walczył.