Polak jak najszybciej chce opuścić Chiny. Skandaliczna reakcja organizatorów

- Bałem się, że w szpitalu zrobią mi jeszcze większą krzywdę - mówi Sport.pl Mateusz Sochowicz. Polski saneczkarz dochodzi do siebie po operacji, jaką przeszedł po wypadku na próbie przedolimpijskiej w Chinach.

W poniedziałek na olimpijskim torze w Yanqing Sochowicz rozbił się o bramkę, która była zamknięta. Nie otworzył jej odpowiedzialny za to pracownik toru. Najlepszy polski saneczkarz z impetem wpadł w barierę. I skończyło się to dla niego fatalnie - pęknięciem rzepki w lewym kolanie i bardzo głębokim rozcięciem prawej nogi, aż do piszczeli. Sochowicz przeszedł operację i przebywa w szpitalu w Chinach, który poleciła polska ambasada. W rozmowie ze Sport.pl mówi, że chce jak najszybciej wrócić do Polski i zacząć rehabilitację. Marzy mu się start na igrzyskach w Pekinie, mimo że rozpoczną się za niecałe trzy miesiące!

Zobacz wideo "Nie można wykluczyć, że Iga Świątek wygra turniej Masters"

Łukasz Jachimiak: Jak się czujesz?

Mateusz Sochowicz: Boli okrutnie. Leki przeciwbólowe przestają działać. Na szczęście głowa jest na swoim miejscu.

Chińscy lekarze zapewniają cię, że operacja się udała?

- Tak mówią. A w zasadzie pokazują w takim sprytnym urządzeniu, do którego mówią, a ono mi wyświetla tekst po polsku. Normalnie rozmawiam z jednym człowiekiem, ordynatorem szpitala. On dobrze mówi po angielsku. Podobno rzepka jest poskładana dobrze, ale jeszcze tego nie mam jak stwierdzić, bo wstać nie mogę, a tak naprawdę dopiero po rehabilitacji będzie wszystko wiadomo.

To prawda, że już się palisz do powrotu do Polski i jak najszybszego rozpoczęcia rehabilitacji?

- A co mi da leżenie na łóżku?

Pytam, czy nie ma przeciwwskazań, czy nie powinieneś zaczekać z tydzień albo dwa od operacji.

- Wiadomo, że z pełnej bomby rehabilitacji nie zacznę. Ale chcę jak najszybciej zacząć iść małymi krokami. Jak poczekam dwa tygodnie i nic nie będę robił, to po prostu stracę dwa tygodnie. Lepiej zacząć jak najszybciej i chociaż odrobinę przyspieszyć proces powrotu. Wiem, że jestem wyłączony na mniej więcej trzy-cztery miesiące. Ale może uda się trochę przyspieszyć. Choć wiadomo, że nie ma co się napalać.

Czy ty między wierszami mówisz, że marzy ci się start na igrzyskach olimpijskich w Pekinie? Przypomnijmy, że one się zaczną 4 lutego. Zostały niecałe trzy miesiące.

- Chciałbym. Bardzo. Ale pewnych spraw nie przeskoczę. Głowa jest na swoim miejscu i bardzo chce. Ale jeśli uszkodzone części ciała powiedzą "nie", to sorry, będę musiał się dostosować. Mam jednak nadzieję, że może się uda. Będę próbował. Skorzystam ze wszystkiego, z czego będę mógł, spróbuję jakoś poukładać te klocki.

Powrót na igrzyska to by było coś. Chociaż wiem, że mało razy tu zjechałem - trzy, a czwarty raz to był ten trefny. Przed startem na igrzyskach będzie jeszcze kilka zjazdów treningowych, ale nie wiem, czy to by wystarczyło. Generalnie nie wiem, jak będzie. Niewiadomych jest tak dużo, że nie ma co spekulować. Na razie nie mogę ruszać lewą nogą i teraz trzeba o tym pomyśleć, a nie o igrzyskach.

Jednak podczas trudnej rehabilitacji pewnie dobrze będzie się motywować wizją hollywoodzkiego finału tej historii. Gdybyś w lutym wystartował w Pekinie na igrzyskach, to media z całego świata przedstawiałyby cię jako faceta, który niecałe trzy miesiące temu rozbił się tu podczas próby przedolimpijskiej, a zagryzł zęby i wrócił.

- Napalać się na to nie chcę, ale taki mam cel. Może trochę za wysoko mierzę, ale lepiej mierzyć za wysoko niż za nisko.

Trener kadry Marek Skowroński podkreśla, że będziesz potrzebował najlepszych rehabilitantów i że na to muszą się znaleźć pieniądze. Dowiadywałeś się, jak wygląda kwestia odszkodowania?

- Jeszcze się tym nie zajmowałem. Trochę sprawy utrudnia różnica czasu. Ale jak tylko wrócę do Polski, będę ogarniał te rzeczy.

Kiedy przylatujesz? Słyszałem, że Chińczycy, poczuwając się do winy, chcą ci zorganizować specjalny transport.

- Trener (Marek Skowroński) i fizjoterapeuta (Patryk Przerywacz) przekazali mi dziś informację, że ma mnie zawieźć wyczarterowany samolot, w którym będę leżał. Lekarze mówią, że wypiszą mnie ze szpitala w piątek. Dopiero! Bo ja bym chciał już wyjść i już stąd lecieć. Trzeba działać.

Czy ciebie ktokolwiek przeprosił?

- Cały czas dostaję kwiaty, maskotki i kosze z owocami. Miło, ale sprawności w nogach na ten moment mi to nie zwróci.

Kto ci przysyła te prezenty na pocieszenie?

- Chyba miejscowi organizatorzy.

Z relacji trenera wiemy, że oni zawiedli na całej linii. I powodując twój wypadek, i później nie umiejąc ci udzielić żadnej pomocy, a wręcz przeszkadzając.

- Aż się nie chce o tym wszystkim mówić. Wyobraź sobie, że pokonujesz jeden wiraż, za chwilę drugi, że pędzisz, bo naprawdę wszystko zrobiłeś technicznie właśnie tak jak trzeba, i nagle widzisz, że jedziesz w barierę, że tor jest zamknięty. Szok. Błyskawicznie wstałem z sanek i chciałem tę barierę przeskoczyć. Ostatnie metry przejechałem na stopach, a sanki puściłem przed siebie. Odbiłem się, ale chyba źle wycyrklowałem moment odbicia i dlatego walnąłem.

Jakiej wysokości była ta bramka?

- Z 70 centymetrów. A ja ślizgałem się po lodzie z prędkością około 70 km/h. Przekonałem się, że strasznie trudno jest się z czegoś takiego odbić. Może gdybym się spodziewał, to dałbym radę, ale ja wyjechałem zadowolony, że poprawiłem techniczne elementy, nabrałem prędkości i nagle zobaczyłem przed sobą ścianę.

Sanki przejechały pod bramką, a ty uderzyłeś nogami i spadłeś na twarz po drugiej stronie?

- Sanki się zatrzymały, bo tam nie było przestrzeni, którą mogłyby przejść. A ja wbiłem się nogami w aluminiowe pręty. Władowałem się w nie tak, że je przefasonowałem. Poleciałem na twarz, na głowę. Pierwsze co poczułem, to mrowienie w zębach, w jedynkach. I leżąc najpierw przejechałem językiem po zębach, ze strachem, że je powybijałem. Okazało się, że nie tu jest problem. Błyskawicznie zjawił się koło mnie trener ze Szwecji i okrył mnie kurtką. Zanim to zrobił, zobaczyłem, że mam dziurę w nodze. I pomyślałem: "uuu, to się chłopie porobiłeś!". A później medycy mnie tak próbowali zbierać z toru, że paranoja. Ludzie byli zupełnie nieprzygotowani. Nie chce mi się o tym gadać.

Trener opowiedział, że ktoś, próbując ci pomóc, omal się na ciebie nie przewrócił, bo wszedł na tor bez raków. I że zanim na miejsce przybiegł wasz fizjoterapeuta, to Chińczycy chcieli cię znieść z toru bez żadnego zabezpieczenia ran.

- Szczerze, to aż się bałem jechać do szpitala. Myślałem, że skoro oni ze mną takie rzeczy wyprawiają, to w szpitalu zrobią mi jeszcze większą krzywdę.

Ale jesteś spokojny po zapewnieniach z polskiej ambasady, że to dobry szpital i że pracują w nim lekarze ściągnięci już na igrzyska, z doświadczeniem m.in. z USA?

- Tak. Z rozmów z ordynatorem wiem, że on praktykował w Stanach. Mówi, że wszystko się udało i ja mu wierzę. Wierzę też, że wkrótce wrócę. Moje ciało na pewno postawi mi trudne warunki, ale będę walczył.

Więcej o: