Nowa moda? Sport narodowy? Odpowiedź na zamknięte stoki i inne restrykcje związane z pandemią koronawirusa? A może styl życia i sposób na spędzenie czasu ze znajomymi? Morsowanie, czyli krótkotrwałe, zimne kąpiele w jeziorach, rzekach lub w morzu, nagle stały się jedną z najpopularniejszych zimowych aktywności w Polsce. - I bardzo dobrze! Ale to nie jest sport - zaznacza na wstępie Leszek Naziemiec z IISA, organizacji zrzeszającej miłośników zimowego pływania, które sportem jak najbardziej jest. Ale od początku.
- Gdy wchodzimy do zimnej wody, w organizmie dochodzi do nagłego obkurczenia naczyń krwionośnych, a gdy z niej wychodzimy - zaczynają się poszerzać. To powoduje lepsze ukrwienie i wspomaga układ chrzęstno-kostny i mięśniowy - mówi nam o zaletach morsowania lek. Łukasz Moczydłowski, a krótkotrwałe kąpiele w zimnej wodzie porównuje do jogi. - Choćby do pozycji odwróconej, gdzie podczas stania na głowie krew zaczyna dopływać do rzadko używanych mięśni i pomaga w ich regeneracji. Zimno spowalnia też pracę serca, a jak wiadomo: im wolniej, tym dłużej ono bije - dodaje.
Zalet morsowania jest więcej. Eksperci wskazują całą listę: od przypływu endorfin, zwiększonej odporności, redukcji tkanki tłuszczowej do lepszego wyglądu skóry. Są też wady i przeciwwskazania: niewydolność układu krążenia, epilepsja czy choroby przewlekłe. Ale najważniejsza w zimowej kąpieli jest rozwaga. - Nie wolno przesadzać, ryzykować, szpanować - ostrzega lekarz Łukasz Moczydłowski.
- Do tego naprawdę trzeba się przygotować. Nie mówię już nawet o pomysłach wychodzenia zimą w góry w samej bieliźnie, czy nurkowaniu pod lodem, bo to jest czyste szaleństwo, ale nawet o zwykłym morsowaniu. Naprawdę nie ma sensu narażać swojego zdrowia, życia dla kilku lajków w mediach społecznościowych - dodaje Leszek Naziemiec.
On sam morsem nie jest, ale chyba nikt w Polsce nie zna lepiej warunków panujących w zimnej wodzie. - Nie wchodziłem do zimnej wody tylko po to, żeby w niej postać. Interesował mnie sport, rywalizacja, pływanie. A że mój organizm potrafił zaadaptować się do wysiłku w niskich temperaturach, to spróbowałem zimowego pływania. Są ludzie, którzy do teraz tego nie rozumieją, ale ja to kocham - zapewnia.
- Zaczynałem od 200 metrów, później 300, 400, 500, aż do 1000 metrów, bo na tym dystansie najczęściej odbywają się zawody. Jest też tzw. lodowa mila (1609 metrów). To najdłuższy dystans, a zawodnicy i zawodniczki pokonują go tylko indywidualnie, przy asekuracji płetwonurków oraz przy sędziach i ratownikach medycznych. To najwyższy stopień wtajemniczenia, po którym uzyskuje się specjalny certyfikat oraz miejsce w elitarnym gronie ludzi, którzy przepłynęli milę w wodzie o temperaturze poniżej pięciu stopni Celsjusza - opisuje. Jak to dokładnie wygląda? Możecie zobaczyć na tym filmie:
Leszek Naziemiec nie tylko ma ten certyfikat, jest też pierwszym Polakiem, który rywalizował w wyścigu pływackim na Antarktydzie. - Przepłynął kilometr w niespełna 16 minut. Temperatura wody wynosiła minus jeden stopień Celsjusza. Ciął wodę jak rakieta, nie odczuwając zimna. Doszedł do siebie najszybciej z całej czwórki, w której płynął. Jest w swoim żywiole. Pogoda dopisała. Nie było zagrożenia ze strony drapieżników. Leszkowi w przepływie towarzyszyły pingwiny - relacjonowali dziennikarze.
Był też szczegółowy raport. "Temperatura ciała Leszka zaraz po wyjściu z wody: 32,5 st. C. Dojście do 36 stopni w 17 minut. Woda -1,2. Najciekawsze: zmierzona temperatura ciała bezpośrednio przed startem, 37,4! Jak to ujął Leszek: "gotowałem się"! Wychodzi więc na to, że dobrze wytrenowany organizm potrafi wyczuć, co się święci i podnosi temperaturę ciała, żeby ogrzać krew. Niesamowite. Lekarz nie mierzy ciśnienia. Mówi, że i tak wszyscy mają 180 albo wzięli tabletki. Nie ma sensu dokładać stresu. Na szczęście orki i lamparty się nie pojawiły. Inaczej musielibyśmy przerwać pływanie. Przyrodnicy z lornetkami czuwali, strzegli nas z pokładu bez przerwy".
- To była ekstremalna przygoda, ale odpowiednio zabezpieczona pod względem medycznym, naukowym. Tam nie było przypadkowych ludzi. Wszyscy uczestnicy mieli długoletnie szkolenia, pływania kwalifikacyjne, a cały projekt zabezpieczali płetwonurkowie, ale też ludzie na pontonach i na statku - precyzuje.
I zaznacza, że zimowego pływania nie ma nawet co porównywać do morsowania. - Trzeba zaadaptować ręce, głowę, w morsowaniu tego nie ma. Nie ma w nim też żadnej rywalizacji. To po prostu społeczna kąpiel, trochę festiwalowa, ale bardzo fajna i korzystna dla zdrowia - mówi.
Zapytany o nagłą popularność zimowych kąpieli, odpowiada jasno: - To po części odpowiedź na pandemiczne obostrzenia. Nie można iść do galerii handlowej, spotkać się ze znajomymi w restauracji, więc ludzie szybko znaleźli inną rozrywkę. A że ta rozrywka jest zdrowa, wciągająca, to myślę, że zostanie z nami na dłużej. Nie traktujmy jej tylko jak sport. Sportem jest pływanie, a niestety w Polsce nie ma kultury pływania. Ludzie najczęściej wchodzą do wody, żeby się ochłodzić w gorące wakacyjne dni. Nurkują, skaczą do niej, ale nie pływają. Morsowanie jest tego zimową wersją i dlatego stało się tak popularne - podsumowuje Leszek Naziemiec.