• Link został skopiowany

Janusz Majer: Sprawa K2 jest jeszcze otwarta. Klasa sportowa tego wejścia jest obniżona

Kacper Sosnowski
- Jeśli pierwsi nie mieli go zdobyć Polacy, to rzeczywiście Szerpom się to należało - komentuje pierwsze zimowe wejście na K2 (8611 m n.p.m.) Janusz Majer. Były szef Polskiego Himalaizmu Zimowego docenia współpracę i profesjonalizm dziesięciu himalaistów, którzy w ważnych momentach wyprawy mieli sprzyjające okna pogodowe i w sobotę stanęli na szczycie.
K2 (8611 m n.p.m.), najwyższy szczyt Karakorum, drugi co do wysokości szczyt Ziemi
fot. Svy123/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0)

Kacper Sosnowski: K2 zdobyte zimą! To dla pana najważniejsza i najbardziej emocjonująca informacja ostatnich lat w alpinizmie?

Janusz Majer: Myślałem, że ze zdobyciem K2 będzie trudniej. Pogoda jednak tegorocznym wyprawom bardzo sprzyjała. Okna pogodowe były bardzo długie, szczególnie w grudniu, kiedy oni zaczęli swe działania, ale także w pierwszych dniach stycznia. To był jeden z tych ważnych czynników, który na pewno pomógł im wejść. Trzeba też docenić i zaznaczyć profesjonalizm zespołów Szerpów. Mimo tego, że były to trzy niezależne zespoły, to działali razem, połączyli siły. Symbolicznie nawet zaczekali te 10 metrów przed szczytem, by tego wejścia dokonać razem. Oczywiście używali tlenu, co jest na takich wysokościach swoistym dopingiem, więc klasa sportowa tego wejścia jest obniżona. To, czy jeden z nich nie używał tlenu, zapewne okaże się niebawem. Choć warto zwrócić uwagę, że jego poręczujący trasę partnerzy używali butli tlenowych, więc zadanie mocno mu ułatwili. Niemniej trzeba docenić zimowe wejście na K2.

Zobacz wideo Bielecki: Akcja na Nanga Parbat złagodziła krytykę po Broad Peaku

Polski himalaista Artur Małek zamieścił w internecie pochwałę Szerpów, ciesząc się, że to im przypadł sukces: Nieważne, że jedni z tlenem, drudzy bez, K2 zdobył team najmocniejszych wspinaczy na świecie.

Jeśli pierwsi nie mieli go zdobyć Polacy, to rzeczywiście Szerpom się to należało. To naród przez lata niedoceniany. Większości kojarzący się z organizacją komercyjnych wypraw na szczyty, poręczujący całą trasę dla turystów, aby ci mogli je zdobywać. Niemniej przez tę działalność oni stali się zawodowcami. W poręczowaniu osiągnęli wielką wprawę, co było widać nawet w tym sezonie, jak poręczowali dół K2 i zakładali te niższe obozy. Mają też świetną wydolność.

Lista największych wyzwań w alpinizmie teraz się mocno skurczyła?

Myślę, że teraz znajdą się zespoły, które będą chciały poprawić styl tego wejścia na K2. Zrobić to bez tlenu. Może w mniejszych zespołach? Myślę, że sprawa K2 jest jeszcze otwarta. Wyzwaniami dla alpinistów cały czas są drogi techniczne na niższych szczytach, sześcio- czy siedmiotysięcznych, prowadzone w stylu alpejskim w małych zespołach. Te drogi pretendują potem do nagrody sezonu, czyli Złotego Czekana. My w Polsce mamy grupę świetnych młodych wspinaczy alpejskich, dla których to powinno być wyzwaniem na następne lata.

A planowane na przyszły rok polskie wyprawy na K2. Czy teraz one mają jeszcze sens?

Nad tym trzeba będzie się zastanowić. Musimy pomyśleć, jak dalej poprowadzić rozwój polskiego alpinizmu dla wspinaczki w górach wysokich.

Nie da się jednak nie pamiętać, jak ważni byli Polacy w historii wypraw na K2. To do nas należał długo rekord wysokości zimowego wejścia. Dwa lata temu o naszej narodowej wyprawie na K2 było głośno na całym świecie.

Myślę, że ta nasza wyprawa sprzed dwóch lat zrobiła z K2 bardzo medialną górę i nadała jej historię. Doprowadziła do tego, że agencje turystyczne postanowiły na górze zrobić biznes. Było to widać w tym sezonie, po liczbie wypraw (cztery wyprawy - przyp. red.) i liczbie osób, które góra przyciągnęła. Było to ponad 60 osób.

Więcej o: