Była najszybsza na jednej desce i na dwóch. Jedyna taka mistrzyni w historii

Liczyła na medal, a zdobyła dwa. I to złote. Gdy wygrywała pierwszy, rywalki już sobie gratulowały, a jej rodacy oglądali hokej. Ester Ledecka została największą sensacją zimowych igrzysk olimpijskich Pjongczang 2018, a może nawet wszystkich zimowych igrzysk. I chyba spodobało jej się tak bardzo, że za dwa lata spróbuje znów to zrobić.

Tydzień z... to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 4 do 10 maja zajmujemy się najbardziej sensacyjnymi zwycięstwami i zwycięzcami.

"Cuda się zdarzają! Ledecka pokonała wszystkie specjalistki!" - tak w serwisie Sport.cz zaczyna się relacja z supergiganta kobiet rozegranego 17 lutego 2018 roku w Jeongsen Alpine Centre. Ester Ledecka, wówczas niespełna 23-letnia prażanka, spełniała tylko swoje wielkie olimpijskie marzenie. Na igrzyskach Soczi 2014 startowała w snowboardzie, a nie dała rady zakwalifikować się w narciarstwie alpejskim. W Pjongczangu miała prawo startu najpierw na dwóch deskach, a później też na jednej. To już był wyczyn, bo przed Czeszką nie było nigdy olimpijczyka, który zrobiłby coś takiego. Ale "córka piosenkarza i kompozytora Janka Ledeckiego" (znów cytat za Sport.cz) pokazała fantazję nie mniejszą niż jej słynny w Czechach ojciec.

Zobacz wideo Karolina Riemen-Żerebecka: Jak to jest wyrwać się śmierci? To już mój drugi raz

Gogle zamiast makijażu. I szczerość niedoszłej mistrzyni

Tamtego dnia czescy dziennikarze obecni na igrzyskach wybrali się na mecz swoich hokeistów z Kanadą (zwycięstwo po karnych), a nie na jej pierwszy występ. Do tamtego dnia to Janek Ledecky był bardziej znany niż jego córka. Choćby z występów w roli jurora w telewizyjnym show znanym u nas pod tytułem "Twoja twarz brzmi znajomo". A ona swojej twarzy nie chciała pokazać.

- Nie, bo nie byłam na to przygotowana i nie mam makijażu - odpowiedziała na konferencji prasowej. Pytanie brzmiało: "Czy możesz zdjąć narciarskie gogle?".

Ona naprawdę nie mogła być przygotowana na taki sukces. "Jechała z numerem 26 [im dalszy numer, tym trudniejsza, bardziej rozjeżdżona trasa]. "Anna Veith odbierała wtedy kolejne gratulacje za olimpijskie złoto. Ester o 0,01 s zepchnęła z najwyższego podium dwukrotną zdobywczynię Pucharu Świata! Ona, która w Pucharze Świata ukończyła dotąd tylko dziewięć supergigantów w karierze, a jej najlepszym występem było 19. miejsce" - nie mógł się nadziwić Sport.cz

- Gdy na mecie zobaczyłam swój wynik, to pomyślałam, że nastąpiła pomyłka i zaraz sędziowie dodadzą mi kilka sekund. Jednak to się nie stało, a ludzie na trybunach szaleli. Zrobiło mi się naprawdę dziwnie - opowiadała Ledecka.

- Moja pierwsza myśl? "Czy to możliwe?" - mówiła szczerze Veith, która już zdążyła się przyzwyczaić do myśli, że jest mistrzynią olimpijską. Zresztą, sami zobaczcie jak było. Reakcje i Ledeckiej, i Veith, i komentatora są naprawdę bezcenne.

 

"Dotąd Ledecka potrafiła mieć co najwyżej najlepsze czasy poszczególnych fragmentów tras na treningach zjazdów i supergigantów w Pucharze Świata" - pisał "New York Times". - Nigdy nie umiała tego wszystkiego połączyć. Aż dzisiaj to zrobiła - mówiła Sofia Goggia.

- Kilka miesięcy temu Ester miała najlepszy czas na treningu zjazdu w Lake Louise - przypominała sobie Mikaela Shiffrin. - A ja się zdziwiłam, bo widząc, jaki tor jazdy wybiera, myślałam, że tak się przecież po tej trasie nie zjeżdża. Patrząc na to chyba wszyscy pomyśleli, o ile lepiej mogliby jeździć - dodawała Amerykanka. Shiffrin w olimpijskim supergigancie nie startowała, oszczędzała siły na swoje koronne konkurencje. Później opowiadała, że śledząc zjazd Ledeckiej i widząc jej świetne międzyczasy, bardzo jej kibicowała. - Krzyczałam i płakałam, gdy zdobyła złoto. Myślałam, że ten sport jest trudny, ale najwyraźniej nie - śmiała się.

Narty po mistrzyni, geny po mamie i dziadku

To na starych nartach Shiffrin Ledecka popędziła po sensacyjne złoto. - Ester ma je od półtora roku i czasami na nich jeździ. Testy zrobione przed startem pokazały nam, że te narty są najszybsze - opowiadał trener Ledeckiej. Trener od narciarstwa alpejskiego, bo tylko zawodniczka jest tak wszechstronna, że na najwyższym poziomie łączy dwie różne dyscypliny. Ledecka ma niezależne sztaby szkoleniowe od narciarstwa i snowboardu. Jej główny trener od snowboardu martwił się czy mistrzyni świata nie zaszkodzą narciarskie treningi. Próbował ją przekonać, że jeśli nie skupi się tylko na desce, to może stracić wielką szansę na olimpijskie złoto. Martwił się niepotrzebnie.

Drugie mistrzostwo Ledecka zdobyła dokładnie tydzień po pierwszym. W siedem dni przebiła osiągnięcia swojego dziadka (od strony mamy, kiedyś łyżwiarki figurowej), Jana Klapaca, który z czechosłowacką kadrą hokeistów wywalczył brąz na igrzyskach Innsbruck 1964 i srebro na igrzyskach Grenoble 1968. Na swoim, snowboardowym podwórku, Ester wygrała już zdecydowanie, a nie o 0,01 s. Została pierwszą w powojennych igrzyskach mistrzynią jednych igrzysk w dwóch sportach. Haug Thorleif (1924) i Johan Grotumsbraten (1928) byli najlepsi w kombinacji norweskiej i w biegach narciarskich. Te dyscypliny połączyć łatwiej niż snowboard i narciarstwo alpejskie. Łatwiejsze jest też połączenie łyżwiarstwa szybkiego z short trackiem. Między innymi nasz mistrz panczenów Zbigniew Bródka zaczynał przecież od krótkiego toru. Ledecka w Pjongczangu zdecydowanie przebiła więc wyczyn Holenderki Jorien ter Mors, która po złotym medalu w łyżwiarstwie szybkim na 1000 m zdobyła brąz w sztafecie w short tracku.

Autostrada czy zwykła droga - Ester i tak najszybsza. "Tu i tu trzeba jechać w dół"

"To jedna z najbardziej zadziwiających historii w dziejach igrzysk olimpijskich" - ekscytowało się BBC. "To tak, jakby połączyć mistrzostwo w tenisie i badmintonie". - Raz spróbowałam snowboardu, ale nie poszło mi dobrze. Chciałabym być tak wszechstronna jak ona. Niestety, jestem dobra tylko w narciarstwie alpejskim. A i tak ona mnie w nim bije - mówiła Lindsey Vonn.

Nazwisko Ledeckiej stało się wtedy jeszcze gorętsze niż nazwisko amerykańskiej gwiazdy. Na swoją drugą, złotą konferencję prasową Czeszka znów przyszła w narciarskich goglach. - Będziecie się musieli przyzwyczaić - śmiała się do dziennikarzy. I wyręczała ich w pracy, zadając pytania pozostałym medalistkom. - No i jak tam, dziewczyny? - zaczepiała wicemistrzynię Selinę Joerg i trzecią Ramonę Hofmeister. - Świetnie, a jak u ciebie? - odpowiadały. - Znakomicie. Marzyłam o tym, odkąd skończyłam pięć lat - mówiła.

Ester miała dwa lata, gdy zaczęła jeździć na nartach i pięć, gdy nauczyła się jeździć na snowboardzie. To na jednej desce zawsze czuła się pewniej i na niej osiągnęła zdecydowanie więcej. Ale im więcej czasu spędzała w Szpindlerowym Młynie w Karkonoszach, gdzie rodzice mieli wakacyjny dom, tym mocniej czuła, że tak samo kocha i prędkość jak na niemieckiej autostradzie, i te wymagające techniki jazdy po zwykłych drogach. Tak plastycznie Ledecka przedstawiała dziennikarzom różnice między swoimi światami. - Co je łączy? I tu, i tu trzeba jechać w dół wzgórza - śmiała się. A gdy śmiechem zaraziła całą salę, przekrzykiwała wszystkich: "Przecież taka jest prawda!"

Wiecie jakie jest jej motto? "Chcę robić to, co chcę"

"Co robisz, jeśli nie możesz wybrać między jazdą na nartach a jazdą na snowboardzie? Jeśli jesteś Ester Ledecka, to wybierasz obie rzeczy i wygrywasz podwójne, olimpijskie złoto" - zachwycało się BBC.

Tylko że być jak Ester nie jest łatwo. - Gdybym był teraz dzieckiem, mógłbym się nią zainspirować i mocno się trzymać wszystkich odmian snowboardu - mówił dla "New York Timesa" amerykański snowboardzista Michael Trapp, który zna Ledecką ze wspólnych treningów i którego trenerzy dawno temu przekonali, że musi mieć swoją specjalizację, a nie próbować w snowboardzie wszystkiego, na co miał wielką ochotę. Ledecka nikomu przekonać się nie dała. - Wiecie jakie jest jej motto? "Chcę robić to, co chcę" - zachwyca się Trapp.

Windsurfing? Raczej powtórka z rozrywki

Miniony sezon pokazał, że Ledecka nadal chce robić to, czym podbiła świat. I że wciąż robi to wyjątkowo. - Ester jest niesamowita. Dopiero kilka dni temu z narciarstwa przerzuciła się na starty w Pucharze Świata w snowboardzie i od razu w pierwszym była druga, a drugi start wygrała - zauważał w styczniu w rozmowie ze Sport.pl nasz najlepszy snowboardzista Oskar Kwiatkowski.

W grudniu Ledecka wygrała zjazd w Lake Louise, odnosząc swoje pierwsze w życiu zwycięstwo w Pucharze Świata w narciarstwie alpejskim. W lutym była trzecia w zjeździe w Garmisch-Partenkirchen i trzecia w superkombinacji w Crans-Montana. W klasyfikacji generalnej sezon skończyła na 10. miejscu. Sezon 2017/2018 ze złotem olimpijskim kończyła na miejscu 61., a poprzedni na 54. Postęp jest więc ogromny.

Snowboard ucierpiał, ale tylko teoretycznie. Po czterech z rzędu wygranych sezonach Pucharu Świata teraz Ledecka była w klasyfikacji generalnej tylko 17. Ale ona wystąpiła jedynie w Bad Gastein i Rogli, czyli tam, gdzie w akcji widział ją Kwiatkowski, który pokaz mocy Czeszki pokrótce już omówił.

W Pjongczangu sensacja z Pragi żartowała, że po takim wyczynie następną rzeczą, w której spróbuje swoich sił może być na przykład windsurfing. Gwiazdy tego sportu na razie raczej nie muszą się bać. Widać, że w najbliższej przyszłości Ester ma ochotę na powtórkę swojego hitowego repertuaru.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.