Adam Małysz: Musieliśmy go pocieszać. "Kamil, kurczę, medal jest"

- Igrzyska bywają różne. Czasem faworyci wracają z niczym. Z nami tak nie było. Dlatego jest ulga. Stefanowi Horngacherowi wiercę już od dawna dziurę w brzuchu w sprawie nowego kontraktu. Związek musi stanąć na wysokości zadania - mówi dyrektor skoków PZN Adam Małysz

Sport.pl: Gdy się wyświetliła dwójka przy Polsce po skoku Kamila Stocha, był duży niedosyt?

Adam Małysz: My to odbieramy tak, że wygraliśmy brąz, a nie przegraliśmy srebro. Bo już dostałem takie pytania i mnie wkurzyły. Jechaliśmy tutaj pod ogromną presją, staraliśmy się nie myśleć o tych oczekiwaniach, ale nikt nie chce zawieść. To co się stało na normalnej skoczni nas przygniotło. Każdy się pocieszał, że przecież pech itd. Ale niedosyt pozostał i wiedzieliśmy, że na dużej trzeba dać z siebie wszystko, żeby coś zdobyć. Kamil skakał na dużej jak nakręcony. On to wszystko wyrywał z zaciśniętymi zębami. A o ten drużynowy walczył jeszcze mocniej niż o medal dla siebie. Stąd jego reakcja, ten zawód po drugim skoku. On przyszedł zniesmaczony, wiedział jak bardzo spóźnił skok, musieliśmy go pocieszać: Kamil, kurczę, medal jest. Ale on jest tak ambitny, że chciał dać więcej niż w indywidualnym konkursie. I pomógł. Była wielka ulga, że jest medal. Że chłopaki napisali historię. Igrzyska bywają różne. Czasem faworyci wracają z niczym. Tutaj tak nie było. Nam się wymknęły medale w pierwszym konkursie, ale potrafiliśmy się zrewanżować. Nie pokazywaliśmy wszystkiego po sobie, ale było nam bardzo ciężko się pogodzić z tym co się stało na początku.

W FIS mówili,że to co się wydarzyło na normalnej skoczni to był najtrudniejszy w historii igrzysk konkurs do przeprowadzenia, najgorszy.

Zgadzam się, cieszę się, że się przyznali. Mieli do mnie trochę pretensji o moje słowa. Ale ja nie mogłem tego tak zostawić. Jeśli wierzysz, że masz rację, musisz to powiedzieć głośno. Każdy musi się z nami liczyć. Nie jest tak jak kiedyś, że się liczono z Niemcami, Austriakami, a z nami nie. Jesteśmy teraz jedną z potęg w skokach narciarskich. Oni doskonale wiedzą, że coś mogli zrobić. Ale też wiemy, że to są igrzyska i tu FIS ma mało do powiedzenia. Stefan Hula to był nasz czarny koń, ale mu warunki wszystko pokrzyżowały.

Wierci pan już Horngacherowi dziurę w brzuchu w sprawie nowego kontraktu?

Wiercę od początku sezonu. Zapewnienia mam, że będzie wszystko dobrze. Związek musi stanąć na wysokości zadania, żeby postawić kropkę nad „i”. Obiecał mi Stefan, że jeśli będą go chcieli np. Austriacy, to powie mi wcześniej. Że muszę mieć taką informację miesiąc, dwa przed końcem sezonu, żeby móc działać. Więc już niewiele czasu zostało, a ja nie mam takiego sygnału.

Skoczkowie mówią, że bez pana też by tego medalu nie było.

Cieszę się, bo mnie pytają, czy mi nie żal, że ja nie zdobyłem drużynowego. A ja odpowiadam, że zdobyłem, tutaj, razem z nimi.

Paweł WilkowiczPaweł Wilkowicz Sport.pl

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.