„Nie wiem. Nie śledziłem”. „Nie wiem, nie słyszałem”. „Nie wiem, nie czytam takich rzeczy w Internecie” – to też była droga Kamila Stocha do złota. Poczytać książki, pobyć z ludźmi, pograć w rzutki, zrobić swoje. I nie zaglądać tam, gdzie nie trzeba. Nie chodzi o to, żeby od razu zostawać internetowym amiszem. Tylko nie pchać się tam, gdzie można sobie sparzyć ręce. A czytanie o sobie zawsze grozi poparzeniami. O komentarzach pod tekstami nawet nie wspominając. Bywały w Polsce sportowe kariery – na przykład pewnej zdolnej tenisistki – powichrowane przez czytanie komentarzy.
Nie każdy ma tyle dystansu ile np. Dawid Kubacki, który wydaje się być najmniej ze wszystkich przejęty tym, co Wojciech Kuczok myśli o jego rytuałach z belki. – Czasem tak jest, że chciałbyś coś napisać, a nie bardzo wiesz o czym, prawda? - uśmiecha się i mówi, że urazy nie chowa. Skoczkowie to jest specyficzny zakon, pewnie nie do naśladowania dla wszystkich. Ale jeśli już nawet Justyna Kowalczyk, na co dzień stająca do sparingów z wujkami dobra rada, na czas igrzysk odłączyła się od wszystkiego, to znaczy że naprawdę się da. Robert Lewandowski też nie czytał nic o swoich pięciu bramkach z Wolfsburgiem. Nic. Żadnego artykułu, komentarza. Obejrzał sobie tylko te bramki. Niczyje opinie go nie interesowały. A może inaczej: interesowały, to normalne. Ale bał się. Wiedział, że będą tam same pochwały, a i tak się obawiał. Że coś go wytrąci z tego stanu równowagi, w który się wtedy wprowadził. Za bardzo to wewnętrzne wyciszenie polubił, żeby je sobie psuć.
– Nieważne czy napiszą o mnie dobrze czy źle, zostaje we mnie ślad. I to bywa dla mnie obciążeniem. Skórę mam grubą. Ale ślad zostawia nie tylko krytyka. Zostawiają go też pochwały. Zajmują głowę, a chcę mieć tam miejsce na inne sprawy – mówił mi wtedy. I znów: Internetu nie unikał, po prostu miał postanowienie, że nie czyta niczego o sobie. – Widzę „Lewandowski”, wychodzę. Jeśli ktoś ma mi coś naprawdę ważnego do powiedzenia, znajdzie sposób, żeby mi to powiedzieć w oczy.
Patrzę na filmik Weroniki Nowakowskiej z Pjongczangu i zastanawiam się: po pierwsze, dlaczego jednak nie odczekała kilku godzin, żeby zdecydować na spokojnie, czy warto wrzucić coś nagranego w nerwach. Po drugie, dlaczego to jest tak kompletnie zaniedbane pole w polskim sporcie: omijanie raf w Internecie. Dlaczego każdy w miarę dojrzały sportowiec wie, że gdy jest w najwyższej formie, musi myć ręce i unikać tłumów, bo organizm jest wtedy mniej odporny. A dlaczego tak niewielu ich wie, jak w życiu online unikać tego, co ich może zranić na długo. Dlaczego szkolenia medialne sportowców, jeśli już były, przez lata sprowadzały się właściwie do szkoleń ze zdań-wytrychów, które pomogą udzielać mniej ciekawych wywiadów.
A przecież tu naprawdę niewiele trzeba. Kilka ostrzeżeń i podpowiedzi. Jeśli nie musisz, nie czytaj. Jeśli musisz, albo ktoś ci przekaże, że coś o tobie wypisują, nie przejmuj się tym, co jest tylko opinią, a nie wiedzą. Nie odpowiadaj, jeśli ktoś cię obraża. Bo jeśli odpowiesz w nerwach, ryzykujesz, że zostaniesz twarzą klęski. A nie odpowiadaj zwłaszcza, jeśli to nie dotyczy ciebie. I tutaj wracamy do Weroniki Nowakowskiej.
Oczywiście, że są w polskiej kadrze na Pjongczang 2018 olimpijscy wycieczkowicze. Oczywiście, że kryteria dopuszczenia do igrzysk mamy tak liberalne, że zaczyna to bić po oczach w zestawieniu z urobkiem medali. Ale akurat Weronika Nowakowska wycieczkowiczką nie jest. Miałaby miejsce nawet w tych olimpijskich ekipach, w których kryteria kwalifikacji są najbardziej bezlitosne. Nawet u Szwedów, którzy wysyłają na igrzyska tylko – wyjątki robią rzadko - olimpijczyków, którzy mają szanse na miejsca 1-8, bo już takie miejsca zajmowali w ostatnim czasie. Nawet u Norwegów, którzy wysyłają tylko tych z - potwierdzonymi wcześniej wynikami – szansami na miejsca 1-12, i do tego kilka perspektywicznych osób po naukę.
Weronika Nowakowska nie jest wycieczkowiczką. Jest medalistką mistrzostw świata, zawodniczką z czwartego i szóstego miejsca zawodów Pucharu Świata w tym sezonie. Jest sportsmenką godzącą uprawianie sportu na olimpijskim poziomie z wychowaniem dwójki dzieci. Jest olimpijką, która na dotychczasowych igrzyskach zawsze była choć raz w czołowej szóstce. A w Pjongczangu jest olimpijką, której nie wyszło. Może jeszcze wyjdzie w sztafecie. W indywidualnych nie wyszło bardzo. To jest powód do wściekłości. Rozżalenia. Ale nie do wstydu. I pewnie sama się już przekonuje, że nie warto było tak szybko naciskać na spust.