Łyżwiarstwo szybkie. Białkowska: Bródka? Wejdzie na wysoki poziom. Czerwonka? Ma wielki cel

W Soczi wysoko sobie podnieśliśmy poprzeczkę. Tam zdobyliśmy trzy medale i na pewno chcemy to powtórzyć - mówi Ewa Białkowska, szef wyszkolenia w Polskim Związku Łyżwiarstwa Szybkiego. W piątek startuje nowy sezon Pucharu Świata, a głowną imprezą tej zimy będą dla panczenistów lutowe igrzyska olimpijskie w Pjongczangu.

Łukasz Jachimiak: W piątek w holenderskim Heerenveen rusza olimpijski sezon Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim. Nasza kadra będzie w stanie od początku pokazywać, że ma duże aspiracje?

Ewa Białkowska, szef wyszkolenia PZŁS: To pierwszy weekend, wszyscy się trochę kryją, nie chcą za dużo pokazać, ale my jesteśmy optymistycznie nastawieni. Nasi zawodnicy prezentują się całkiem dobrze. W czwartek mieli przedstartowy trening, wszyscy są zdrowi, wszyscy są świadomi swoich celów. To są kwalifikacje olimpijskie, każdy musi wystąpić na jak najwyższym poziomie.

Jest Pani z kadrą w Holandii?

- Jestem.

Trening odbywał się tak, że poszczególne reprezentacje miały swoje godziny czy wszyscy jeździli razem?

- Wszystkie reprezentacje trenują razem, lodowisko jest duże, nie ma problemu.

Mówi Pani, że każdy się trochę ukrywa – jest dużo podpatrywania rywali, zaglądania sobie nawzajem w oczy i zerkania na sprzęt, którym inni dysponują?

- Tak, każdy się stara coś podejrzeć i nie do końca się odsłonić. Ale widać, że wszyscy są gotowi na mocne wejście w sezon. Zima z igrzyskami musi być mocna od początku, każdy musi jeździć w Pucharach Świata jak najlepiej, żeby się zakwalifikować do igrzysk.

Do kiedy potrwają kwalifikacje?

- Kwalifikują cztery Puchary Świata – w Heerenveen, Stavanger, Salt Lake City i Calgary. Kwalifikację można też uzyskać na podstawie rankingu czasowego w każdych zawodach zgłoszonych do ISU do 14 stycznia 2018 roku.

Celem naszych najważniejszych zawodników nie może być tylko awans na igrzyska. Nawet jeśli poprzedni sezon mieli słabszy, to chyba możemy od nich wymagać walki o medale w Pjongczangu?

- Wiadomo, że w Soczi wysoko sobie podnieśliśmy poprzeczkę. Tam zdobyliśmy trzy medale i na pewno chcemy to powtórzyć. Oczywiście nie damy gwarancji, że się uda, ale w jakikolwiek medalowy sukces mocno wierzymy.

W Soczi największą niespodzianką było złoto Zbigniewa Bródki, ale przecież on startował już jako zdobywca Pucharu Świata. Teraz takiego lidera u nas nie widać.

- Mamy fantastycznego sprintera Artura Wasia. Jest w bardzo dobrej dyspozycji. Zbyszek też się prezentuje dobrze, jego koledzy z drużyny również. Szansa medalowa na pewno będzie też w drużynie kobiet. Choć trzeba pamiętać, że to jest inna strefa klimatyczna, do niej trudniej nam się będzie przyzwyczaić. Ale wszystko już mamy opracowane i będziemy tak jeździć, żeby każdy był w optymalnej dyspozycji na dzień swoich najważniejszych biegów.

W Vancouver brąz pod Pani bezpośrednim kierownictwem zdobyła drużyna kobiet, w Soczi brąz wywalczyli panowie, a panie wzięły srebro – na pewno przyzwyczailiśmy się do medali w tych konkurencjach, ale nasi zawodnicy mówią, że tam bardzo podniósł się poziom, że medali w tej specjalności szuka coraz więcej ekip.

- To prawda. Oczywiście na igrzyskach nadal będzie startowało tylko po osiem drużyn, ale będzie o wiele trudniej się zakwalifikować. Są nowe mocne drużyny, np. czeska ekipa wśród kobiet. Ona startowała, ale nie regularnie, na igrzyska się nie kwalifikowała, a teraz będzie mocna. Wśród mężczyzn nowych, mocnych drużyn jest jeszcze więcej. I już każdy prowadzi specjalistyczne treningi pod drużynę, a nie zestawia ją z indywidualności. Na przykład Nowa Zelandia stworzyła świetny zespół, nowe drużyny to też Kazachstan, Białoruś, zobaczymy kto jeszcze. „Drużynówki” mamy w Heerenveen od razu na „dzień dobry”, w piątek.

Mówiła Pani, że wszyscy w naszej ekipie są zdrowi i gotowi – Bródka też, mimo że jeszcze niedawno nie startował w mistrzostwach Polski w Tomaszowie Mazowieckim.

- Czwartkowy trening utwierdził go w przekonaniu, że już jest wszystko w porządku. Ćwiczył z kolegami „drużynę”, starty. Jego pierwszy start był trochę zachowawczy, ale drugi był już najszybszy z całej naszej trójki. Fizjoterapeutka potwierdza, że ze Zbyszkiem jest wszystko w porządku, więc bądźmy dobrej myśli. Choć trzeba też sobie jasno powiedzieć, że nie możemy się od razu spodziewać cudów. Jednak trochę proces przygotowań Bródka miał zakłócony, nie przepracował ostatniego czasu tak, jak powinien. Dlatego teraz liczymy na jego dobry występ, ale na jeszcze lepsze liczymy w Ameryce.

Czyli mamy nie rwać szat, jeśli na razie Bródka będzie poza pierwszą „10”?

- Proszę spokojnie czekać. On wejdzie na wysoki poziom, nawet jeśli w Heerenveen będzie troszeczkę słabszy. Co nie znaczy, że słaby. Zakładamy, że już tu będzie dobrze, a w Ameryce jeszcze lepiej.

Bródka ma za sobą gorsze sezony, w poprzednim jeździł w Pucharze Świata głównie w grupie B. Jest w nim jeszcze prawdziwa wiara, że może wrócić na poziom z Soczi? Pracuje z psychologiem?

- Tak, do dyspozycji kadry jest pani psycholog Martyna Nowak. Pojedzie również z nami na igrzyska. Zawodnicy ją znają, chętnie współpracują. Wierzymy, że pod względem psychiki wszystko u nas zagra.

To wzmocnienie specjalnie na olimpijski sezon?

- Tak, pojawiła się w tym roku. Ważne, że zawodnicy się z nią dobrze czują, wyraźnie ją zaakceptowali.

Na igrzyska wzmacniamy się personalnie, ale podobno też i sprzętowo. Na związkowej stronie piszecie, że mamy nowe płozy i nowe kombinezony. To jest sprzęt tak dobry jak ten, którym dysponują najwięksi rywale?

- Zawodnicy mają sprzęt najwyższej jakości, najlepszej klasy. Już jest wszystko przez nich sprawdzone. Płozy sprowadzamy bezpośrednio z fabryki, mamy gwarancję najlepszej jakości, to samo z butami. Kostiumy są szyte w najlepszych fabrykach, zawodnicy na nic nie narzekają.

Czyli już nie jest tak, jak kiedyś opowiadał Konrad Niedźwiedzki – że wchodzimy do fabryki i wybieramy płozy z tych, które odrzucili Holendrzy.

- Nie, nie, tak to nie wygląda. Mamy wszystko zabezpieczone, mamy też dobrego trenera, który się na tym zna i serwismena od tych spraw.

Który trener jest ekspertem od sprzętu?

- Najbardziej sprzętowy jest Witold Mazur [szkoleniowiec męskiej kadry].

Jest tak, że mamy sprzęt, bo zaczęliśmy mieć wyniki i producenci uznali, że warto Polakom dać to, co dobre, bo ci Polacy zrobią im odpowiednią reklamę?

- Konrad trochę przesadził, nigdy nie było aż tak źle. Zawsze kupowaliśmy płozy w tej samej fabryce i raczej były dobrej jakości. Ale teraz jest większa konkurencja wśród producentów sprzętu, są nowe firmy, jest rywalizacja i odbiorcy na tym korzystają.

Wszystko robią Holendrzy?

- Tak, są najlepsi i ścigają się między sobą.

U nas przed szereg wychodzi Natalia Czerwonka, która odważnie mówi, że chce zdobyć w Pjongczangu medal nie tylko w drużynie, ale też indywidualnie. Uważa Pani, że stać ją na taki wynik?

- Wiadomo, że bardzo byśmy tego chcieli, a jej nastawienie jest bardzo pozytywne i to świetnie, że ma konkretny, wielki cel. Jest mocno zdeterminowana, bardzo ciężko pracuje, jest w dobrej dyspozycji. Moim zdaniem to możliwe, że na igrzyskach sprawi nam niespodziankę.

Rok temu w Pjongczangu na MŚ będących próbą przedolimpijską indywidualnie zajęła 10. miejsce na 1500 metrów i 15. na 1000 m. Da radę poprawić się aż tak bardzo?

- Na pewno jej poziom znacznie wzrósł. Cztery pierwsze Puchary Świata pokażą, jakie jest jej miejsce w światowej czołówce. A nawet już ten pierwszy da odpowiedź. Niech będzie w „ósemkach”, a z tego można się odbić nawet do wygrywania.

W Vancouver, u pani, Czerwonka była zawodniczką tylko rezerwową, krótko po Soczi złamała kręgosłup, gdy podczas jazdy na rowerze zderzyła się z traktorem. Gdyby rzeczywiście została jedną z naszych gwiazd w Pjongczangu, mielibyśmy piękną historię.

- To prawda. Sytuacja z Vancouver zmobilizowała ją na dalsze lata. Ona zawsze była ambitna i wszystko podporządkowywała pod sport. Nie wyobrażała sobie życia bez treningu, dla niej sport był tak ważny, że jeśli coś jej przeszkadzało go uprawiać czy osiągać sukcesy, to takie przeszkody tylko ją mobilizowały. Właśnie tak przyjęła wypadek po Soczi. Wiedziała, że wróci, bo sport to dla niej całe życie. A Vancouver to był czas, kiedy była w kadrze dopiero od trzech lat. Taki staż to jest tak mało, że na igrzyskach ona była, delikatnie mówiąc, spalona ze stresu, zjedzona przez stres. Ale kiedy to do niej dotarło, to zaczęła nad sobą ciężko pracować, żeby takie rzeczy nie powtórzyły się na następnych igrzyskach. Robiła wszystko, żeby opanować stres i teraz to potrafi. Zadbała o całą otoczkę – psychologa, dietetyka, innych fachowców. Z każdym rokiem pnie się coraz wyżej. Daj Boże, żeby jej szczyt przyszedł na igrzyskach w Pjongczangu.

Więcej o: