Brytyjczyk, który blisko trzy dekady temu zachwycił kibiców sportów zimowych, oddał swoje pierwsze poważne skoki od dwudziestu lat. I to w miejscu, dzięki któremu zapisał się w historii tej dyscypliny - Calgary. 53-letni zawodnik osiągnął na mniejszym z obiektów odległości 18, 38 i 70 metrów, przy czym należy dodać, że skakał stylem klasycznym, obowiązującym w czasach jego startów na igrzyskach.
- To ulga, duża ulga. Chciałem skoczyć 90 metrów, ale rezygnuję, będąc na szczycie. Wciąż jestem w jednym kawałku i czuję się szczęśliwy - powiedział dziennikarzom "The Guardian" Edwards.
"Orła" podczas jego trzech skoków wspierała grupa kilkuset kibiców, którzy przyjechali do Calgary specjalnie dla niego. - Ci wszyscy ludzie krzyczący "Eddie, Eddie" sprawiły, że wróciły do mnie wspomnienia sprzed 29 lat. To mi dało siłę i pewność siebie, by usiąść na belce i ruszyć. Ze skakaniem jest trochę jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina, a przynajmniej nie całkiem - tłumaczył Edwards.
Były zawodnik pojawił się w Calgary w związku ze staraniami miasta o przyznanie organizacji zimowych igrzysk w 2026 roku.
Marzeniem Brytyjczyka od zawsze był start na igrzyskach olimpijskich. Początkowo trenował narciarstwo alpejskie, ale bez sukcesów. W wieku 22 lat zaczął rywalizować jako skoczek narciarski, a zwieńczeniem jego starań był występ w Calgary w 1988 roku. Edwards był jednym z powodów, dla których Międzynarodowa Federacja Narciarska wprowadziła system kwalifikacji do konkursu, uniemożliwiający zawodnikom jego pokroju start w głównych zawodach.