Łukasz Jachimiak: od czwartku do niedzieli mistrzostwa świata w Gangneung, czyli tam, gdzie za rok odbędzie się olimpijska rywalizacja w ramach igrzysk w Pjongczangu. Nasi panczeniści będą się liczyć w walczyć o medale?
Ewa Białkowska, szef wyszkolenia Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego: mieliśmy nieudany początek sezonu, ale w tej chwili wszystko wygląda już optymistycznie. Co oczywiście nie znaczy, że obiecamy medale.
Lepiej wreszcie wygląda Zbigniew Bródka. Mistrz olimpijski na 1500 metrów długo jeździł w grupie B, ale ostatnio w Berlinie rywalizował z najlepszymi i był piąty. Po Soczi wypadł ze światowej czołówki, czy teraz do niej wraca?
- Właśnie się odnalazł, startuje coraz lepiej, jest wyraźnie odbudowany pod względem psychicznym.
Po sukcesie w Soczi w kolejnych sezonach Bródka miał problemy z przygotowaniem mentalnym?
- Może źle się wyraziłam, bo psychicznie to on zawsze był bardzo mocny, mentalnie zawsze jest przygotowany świetnie. Jak to w sporcie bywa, chciał zrobić coś nowego, poeksperymentować. Myśmy wszyscy myśleli, że to przyniesie dobre efekty, okazało się, że zaszkodziło. Wiadomo, że Zbyszek nie jest już młodym zawodnikiem [rocznik 1984], dlatego musi szukać nowych bodźców. Przez długi czas nie sprawdzało się to, czego próbował, a teraz znalazł sposób na powrót do czołówki i dlatego odżył też psychicznie.
Na czym polegała nieudana rewolucja?
- Zbyszek wprowadził do treningu zupełnie nowe elementy siłowe. To się kompletnie nie sprawdziło.
A może z racji wieku Bródce trudno już godzić walkę z najlepszymi na torze z pracą strażaka?
- Cały czas jest czynnym strażakiem, ma pewne ułatwienia, żeby mógł trenować, ale bywa, że wraca, ze zgrupowania albo po prostu z zajęć i idzie na służbę. Musi się w swojej jednostce stawiać i normalnie służyć, jak inni strażacy. Jakoś ciągle stara się jedno z drugim godzić.
Zagraniczni rywale Bródki chyba nie pracują zawodowo, bo mają na tyle dobre pieniądze z łyżwiarstwa szybkiego, by koncentrować się tylko na nim?
- Nie słyszałam, żeby ktoś ze światowej czołówki musiał szukać pieniędzy poza łyżwiarstwem. Niestety, u nas tak nie jest, nasi zawodnicy muszą więcej myśleć o tym, jak utrzymać rodzinę.
Bródka wrócił do czołówki swojego koronnego dystansu, ale pewnie na wyższe miejsce może liczyć w drużynie?
- Szkoda, że pechowo nam się wszystko ułożyło z Konradem Niedźwiedzkim. Majowy wypadek [jadąc rowerem zawodnik zderzył się z kombajnem, w wyniku czego złamał bark i siedem żeber oraz miał przebite płuco] na pewno wpłynął na jego formę. Ale ostatnio Konrad miał świetne rezultaty w sprawdzianach, a i w Pucharze Świata pokazywał się już fajnie. Mówię o nim, bo liczymy, że mimo problemów drużyna będzie mocna. Obie drużyny są dla nas najważniejsze.
Czyli najważniejszym dniem będzie piątek, kiedy wystartują i panie, i panowie?
- Mężczyźni powinni być nie dalej niż na szóstym miejscu, a kobiety powinny być wyżej. One ze startu na start coraz bardziej się rozkręcają. Do dobrej dyspozycji powraca Kasia Bachleda, która wróciła po przerwie macierzyńskiej. Tu jest szansa. Poza drużynami widzimy ją jeszcze na 1500 m mężczyzn.
Nie wierzy pani w naszego sprintera, Artura Wasia?
- Miał świetne starty w pierwszych dwóch Pucharach Świata, ostatnio bardzo ciężko trenował, podporządkowując wszystko pod mistrzostwa świata i spodziewamy się po nim bardzo dobrego występu, nawet medalowego. Ale sprint jest szczególnie trudny. Jeśli tu się popełni błąd, to on niestety eliminuje z walki. Oczywiście jesteśmy nastawieni pozytywnie, tak jak Artur, ale wolimy sobie zbyt wiele nie obiecywać.
Wasia prowadził legendarny sprinter Jeremy Wotherspoon, ale po poprzednim sezonie odszedł. Mimo to Artur jest tej zimy jedynym polskim panczenistą, który indywidualnie staje na podium, był trzeci w Astanie i drugi w Heerenveen.
- To prawda, trzyma poziom. Ma o tyle lepiej, że u niego do zmian, komplikacji doszło już jakiś czas temu. On od wiosny, jak cała kadra sprinterska, trenuje już z fińskim szkoleniowcem [Tuomasem Nieminenem], więc zdążył się przyzwyczaić. Wypadek Konrada Niedźwiedzkiego zdarzył się później, problemy z Janem Szymańskim [jeździ w drużynie z Bródką i Niedźwiedzkim] też. On poszedł na szkolenie do norweskiej grupy zawodowej, która funkcjonowała bardzo dobrze, ale tylko do sierpnia. Później wszystko się rozsypało, okazało się, że nie ma pieniędzy i zawodnik w środku przygotowań został bez trenera, musiał wracać do innej koncepcji.
W Gangneung czuje się już choć trochę atmosferę przyszłorocznych igrzysk?
- Nasza kadra jest na miejscu już od 30 stycznia i nie zgłasza żadnych krytycznych uwag. Wszyscy mówią, że tor jest bardzo dobrze przygotowany, że są zaskoczeni stopniem zaawansowania prac wokół niego. Oczywiście jeszcze nie wszystko jest skończone, ale to, co najważniejsze, już jest. Lód podobno też jest niezły.
Niezły, ale na pewno nie szybki, bo dużych gór tam nie ma.
- Na pewno szaleństw nie będzie. Klimat dla panczenistów powinien być podobny do tego z Vancouver. Tu też blisko jest morze.
Od Vancouver, gdzie prowadzona przez panią drużyna kobiet zdobyła brązowy medal, dyscyplina ciągle czeka na kryty tor w Polsce. Kiedy się doczeka?
- Prace w Tomaszowie Mazowieckim trwają, hala ma być gotowa w przyszłym roku. Prezydent miasta bardzo lubi łyżwiarstwo i pilnuje, żeby budowa postępowała w dobrym tempie. Chcielibyśmy, żeby powstały kolejne hale. Broń Boże nie marzy nam się druga Holandia. Ale obyśmy mieli chociaż ze dwa-trzy obiekty.
W tej hali w Tomaszowie będziemy mieli szansę organizować największe światowe imprezy?
- Obiekt ma spełniać wszystkie wymogi, ma mieć standard hali, w której rozgrywa się Puchary Świata i mistrzostwa świata. A najważniejsze, że będziemy mieli gdzie trenować i chociaż trochę czasu będziemy mogli spędzić w kraju.
Dlaczego nie udało się zbudować zadaszonego toru w Warszawie?
- Nie umiem odpowiedzieć. Nie wiem czy nie było woli ze strony miasta. Tomaszów działał bardzo prężnie, Warszawa nie, chyba Tomaszów złożył najlepszą ofertę. Oczywiście ze względów strategicznych, logistycznych Warszawa byłaby najlepsza. Ale daj Boże żebyśmy po dobrych 20 latach czekania mieli chociaż ten Tomaszów.
Dlaczego ciągle zupełnie was nie widać, mimo że na ostatnich igrzyskach zdobyliście trzy medale, czyli połowę dorobku całej polskiej ekipy? Brakuje wam w związku speca od marketingu?
- Głównym problemem jest fakt, że nas nie widać w Polsce, że nas w kraju fizycznie po prostu nie ma. Nasza kadra cały czas siedzi za granicą, kibic nie ma możliwości popatrzeć, jak się ścigamy, jak trenujemy. W takiej sytuacji trudno o zainteresowanie. Nasi medaliści są rozpoznawalni, chętnie w różnych miejscach przyjmowani, ale dyscypliny nie mamy jak promować.
A kiedy już Tomaszów doczeka się miejsca w kalendarzu Pucharu Świata, to będziemy mieli takich zawodników, którzy powalczą o zwycięstwa, ściągną kibiców, jak skoczkowie do Zakopanego?
- Jest taka szansa, bo młodzież mamy bardzo zdolną. Osiąga naprawdę dobre rezultaty, zdobywa medale juniorskich imprez. W tym roku MŚ juniorów dopiero przed nami, ale już zaznaczamy swoją obecność na Pucharach Świata. Karolina Bosiek wygrała 3000 m, inni są w pierwszych "ósemkach", naprawdę nie jest źle. Ważne, żebyśmy za rok zdobyli olimpijski medal, dzięki temu dyscyplina ciągle będzie uważana za jedną z najważniejszych i talenty będą miały warunki, by się rozwijać.
Ciesz się z powrotu zimy! Wracają piękne sportsmenki! [ZDJĘCIA]