Igrzyska 2010: Korea chce zimowego mundialu

Koreańczycy nie wiedzą, kim jest Adam Małysz. Nie mają gór o rozmiarach Alp, nie grają świetnie w hokeja. Są jednak w stanie wygrać rywalizację z alpejskim Salzburgiem i kanadyjskim Vancouver i zorganizować zimowe igrzyska olimpijskie w 2010

We wtorek w Pradze rozpoczyna się sesja Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W środę członkowie MKOl zdecydują, które miasto zorganizuje zimowe igrzyska w 2010 roku. W finale walczą Salzburg (Austria), Vancouver (Kanada) i Pyeong Chang (Korea Płd.). Wcześniej z rywalizacji odpadły Jaca (Hiszpania), Harbin (Chiny), Andorra La Vella (Andora), Sarajewo (Bośnia) oraz Berno (Szwajcaria).

Zdecydowanym faworytem są Kanadyjczycy, jednak od początku koreańskie Pyeong Chang uchodzi za "czarnego konia".

Na nartach przez Azję

Gdy po skandalach korupcyjnych związanych z przyznawaniem praw do organizacji igrzysk MKOl zabronił swoim członkom odwiedzin w miastach kandydujących, olimpijskie kandydatury takie jak Pyeong Chang znalazły się w kłopotach. Jak kompletnie nieznany ośrodek, dopiero powstające zagłębie sportów zimowych, oddalone o tysiące mil od słynnych alpejskich i północnoamerykańskich kurortów, ma się zaprezentować i przekonać do siebie członków MKOl?

Zamiast wydawać miliony na kosztowne prezenty dla kilkunastu "olimpijskich książąt", tak jak w niesławnych czasach Juana Antonio Samarancha, Korea zaprosiła do odwiedzenia Pyeong Chang 60 dziennikarzy z największych gazet i agencji prasowych na świecie.

- Wszyscy uważają, że Vancouver jest faworytem. Ale uważają tak tylko dlatego, że świat nie zna Pyeong Chang. Świat powinien zobaczyć nasze piękne góry, trasy narciarskie, wyciągi, luksusowe hotele, autostrady - twierdzą Koreańczycy.

W komitecie kandydatury Pyeong Chang pracuje sporo osób, które w ubiegłym roku organizowały mundial. - To zupełnie inne imprezy, ale logistyka, zapewnienie bazy hotelowej, bezpieczeństwa jest bardzo podobne. I my to umiemy robić - zapewnia Kim Jin Moon, jeden z dyrektorów komitetu Pyeong Chang, który rok temu pracował w komitecie organizacyjnym mundialu w Seulu.

Pyeong Chang to kilkudziesięciotysięczna miejscowość w północno-wschodniej części kraju, niedaleko oceanu i granicy z Koreą Płn. Góry nie są za wysokie, do 2000 m npm, jednak nie są też mniejsze niż w japońskim Nagano, gdzie odbyły się udane igrzyska w 1998 r.

Plan Koreańczyków jest imponujący - wszystkie bez wyjątku obiekty olimpijskie są w promieniu jednej godziny drogi, co u innych kandydatów jest raczej nieosiągalne. Połączone są na dodatek siecią (istniejącą już) autostrad i projektowaną szybką koleją za ponad 2 miliardy dolarów. Plany fantastycznych obiektów przewyższają nawet pamiętne stadiony z ubiegłorocznego mundialu. Główna hala widowiskowa za 150 mln dolarów (w podziemiach boiska treningowe, na poziomie zero hala lodowa dla 15 tys. widzów, nad nią boiska do koszykówki i innych sportów) zostanie zbudowana niezależnie od tego, czy Pyeong Chang otrzyma prawa do igrzysk. Skocznie narciarskie będą w każdej chwili mogły zostać osłonięte od wiatru wysuwaną z ziemi kurtyną wysokości kilkudziesięciu metrów (cena 14 mln dolarów).

Już dziś rejon Pyeong Chang odwiedzają setki tysięcy turystów z całej Azji. Goście z Malezji, Hong Kongu, Singapuru czy Filipin często po raz pierwszy widzą tu śnieg i uczą się jeździć na nartach. Koreańczycy liczą, że igrzyska zimowe wywołają wielką modę na sporty zimowe w Azji, utworzą nowy, potężny rynek dla narciarstwa.

Olimpijska polityka

O wyborze gospodarza igrzysk w 2010 roku mogą zdecydować, tak jak w przeszłości, gry polityczne w międzynarodowym ruchu olimpijskim. - Dobra kandydatura to najwyżej 50 procent sukcesu - twierdzi angielski dziennikarz Morley Myers, od kilkudziesięciu lat zajmujący się ruchem olimpijskim. - Drugie 50 procent to aktualne układy personalno-polityczne w MKOl., strategiczne porozumienia i zakulisowe sojusze.

Jeśli wziąć je pod uwagę, to z rywalizacji o igrzyska 2010 może odpaść Salzburg. W 2006 roku olimpiada odbędzie się bowiem w Turynie, a dwie alpejskie imprezy z rzędu są chyba wykluczone. Zostają więc Vancouver i Pyeong Chang. Tu o wyniku może zdecydować rywalizacja o letnie igrzyska w 2012 roku. Zapowiada się ona jako najbardziej pasjonująca walka o imprezę sportową w ostatnich kilkudziesięciu latach. Zetrą się bowiem takie światowe metropolie jak Paryż, Londyn i Nowy Jork. Jeśli w Pradze wygra Vancouver, kandydatura Nowego Jorku na igrzyska w 2012 roku będzie raczej przekreślona, zgodnie z zasadą przemienności kontynentów. Tak samo, gdyby mimo wszystko wygrał Salzburg, to ograniczałoby szanse Paryża i Nowego Jorku. Z tego powodu większość członków MKOl z państw europejskich zamierza podobno głosować w Pradze na kandydaturę Vancouver.

Korea i sędziowie

W czasie poprzednich wielkich imprez rozgrywanych w Korei - igrzysk w Seulu i piłkarskiego Mundialu - pojawiały się kontrowersje związane z sędziowaniem. Koreańskich organizatorów oskarżano o wywieranie presji na sędziów. Czy tego typu oskarżenia mogą przeszkodzić Pyeong Chang w otrzymaniu prawa organizacji igrzysk?

Dla Gazety

Kim Jin-sun

gubernator prowincji Gangwon, przewodniczący komitetu kandydatury Pyeong Chang

- Trzeba mieć dużo złej woli, by wysuwać tego typu argumenty przeciw kandydaturze Pyeong Chang. Po pierwsze, igrzyska zimowe to kompletnie inna impreza niż mundial czy igrzyska letnie. Tamte to olbrzymie światowe przedsięwzięcia, nie tylko sportowe, ale też polityczne. Wywołują potężne emocje, nie zawsze zdrowe. Myślę, że Koreańczycy wyciągnęli wnioski z ich organizacji, mamy nauczkę i jestem pewien, że uda nam się teraz zorganizować mniejszą, ale perfekcyjną imprezę. Jeśli chodzi o sędziów, to nadzór nad nimi sprawują nie organizatorzy lecz federacje sportowe. Po mundialu dochodzenie FIFA nie wykazało żadnych nieprawidłowości. I proszę nie łączyć Koreańczyków z sędziowskimi skandalami. Czy to my organizowaliśmy igrzyska w Salt Lake City, gdzie koreańskiemu łyżwiarzowi ukradziono złoty medal w short tracku? Czy my wywołaliśmy tam potężny skandal z sędziowaniem łyżwiarstwa figurowego?

not. gad