Ostatni trening w Ramsau, Małyszowi wraca błysk!

Polscy skoczkowie trenowali we wtorek po raz ostatni w Ramsau. Była to próba generalna, testowano nowe kombinezony i narty. Doktor Jerzy Żołądź wierzy, że Adam Małysz wraca do wielkiej formy.

"Ramsau am Dachstein" to miejsce, w którym wykuwana jest forma polskich zawodników. Tu byli przed Turniejem Czterech Skoczni, który w 2001 roku był spektaklem jednego aktora - Adama Małysza. Tu byli dwa lata temu przed MŚ w Lahti, gdzie Adam zdobył dwa medale (srebrny i złoty), tu byli rok temu przed igrzyskami, gdzie Małysz także dwa razy stawał na podium (srebro i brąz). Także i teraz przyjechali tutaj.

Czują się, jak u siebie w domu. Mieszkają u polskiej rodziny, państwa Nimcewiczów, gdzie nie brak im niczego. Na miejscu jest sauna i solarium. Do skoczni K-90 jadą samochodem pięć minut. Tam wszystko jest przygotowane. Koszt jednych zajęć - od zawodnika - 11 euro za pół dnia. A pół dnia oznacza w Ramsau czas nie dłuższy niż dwie godziny. Tyle starczy, by każdy oddał sześć-siedem skoków. Na skocznię, zbudowaną w 1997 roku na MŚ, które odbyły się dwa lata później, prowadzi wyciąg. Zawodnicy wjeżdżają wyżej niż belka startowa.

Później wszyscy muszą pokonać kilkanaście stopni - w dół. Małysz - o kilka więcej. Jego koledzy skaczą z 15 belki startowej, on z 12. Czyli na progu jedzie wolniej o 1-1,5 km/h. A i tak ląduje na ułożonej z "cetynek" (posiekana choinka) kresce oznaczającej 90 metr. Minimalnie dalej albo przynajmniej tak samo skacze Robert Mateja. Tomisław Tajner, Marcin Bachleda i Tomasz Pochwała uzyskują po mniej więcej 85-88 m.

Na dole, przy wyciągu, stoi na poręczy czarny przedmiot. To krótkofalówka. Przez nią trener Tajner, stojący na górze przy progu, od razu, na gorąco - każdemu zawodnikowi - mówi, co zrobił źle, co dobrze.

"Cetynki" ustawił na zeskoku trener Tajner. Są ich cztery rzędy. Na 80, 85, 90 i 95 m. - Taki śmiga po zeskoku, jakby wchodził na K-2. A on założył raki - żartuje trener Piotr Fijas.

Kiedy Tajner układa choinki, zawodnicy grają w piłkę. Po grze w piłkę czas na skoki. Wszyscy zawodnicy poprzebierani w kombinezony, z nartami na ramieniu i kaskach na głowie, wsiadają na wyciąg. A Małysz? Kombinezon założony do połowy, spod kurtki zwisają jego rękawy. W ręku aparat i zamiast na skoki, idzie w okolice zeskoku. Staje na 90. metrze czyli tam, gdzie będą lądować koledzy.

- Mamy problemy. Ale małe i spokojnie do opanowania - mówi doktor Blecharz i razem z Jerzym Żołądziem wsiadają do samochodu. Okazuje się, że Małysz zapomniał kasku. Ma za to czas na fotografowanie.

Wtorkowy, przedpołudniowy, trening to była próba generalna. Ale nie przed zawodami, a dopasowywania kombinezonów (przywożone i wywożone co parę dni, ale te są już takie, jak trzeba), gogli, kasków (Małysz ma trzy), nart (stare się rozkleiły lub popękały)... Wszystko nowe. Kombinezony, zrobione tak, jak austriackie, dotarły do ekipy trzy dni temu. Ale dopiero w poniedziałek doprowadzono je do stanu używalności. Przeszywano, doszywano do późnych godzin nocnych. Zajęło to jakieś dziesięć godzin.

- Ja z Toniem to moglibyśmy już firmę krawiecką, produkującą kombinezony, założyć - żartuje Bachleda.

Wszyscy skaczą w czarnych, grafitowych kombinezonach. A Małysz - w jego przypadku - mamy pełną paradę mody. Dwa skoki w ciemnym, jeden w grafitowo-srebrnym i dwa w niebiesko-srebrnym. Pogoda cudowna, w słońcu plus 18 stopni, w cieniu minus cztery. Oprócz Polaków na skoczni Austriak Wolfgang Loitzl. Oraz kilkuosobowa grupa z Dortmundu. Mówią po polsku i mają jedno pragnienie: zdjęcie z Adamem, którego - jak kura piskląt - w drodze z zeskoku na wyciąg pilnuje doktor Żołądź.

- Adamowi, jak dotąd, zawsze czegoś brakowało. Tego błysku, który pozwalał wygrać - mówi doktor Żołądź. - Teraz realizujemy plan bezpośredniego przygotowania startowego. Ma on na celu zabezpieczenie i zadbanie o maksimum rezerw energetycznych w organizmie oraz usprawnienie szczegółów technicznych. Trenujemy lekko, ale za to bardzo dokładnie. Skupienie jest przynajmniej takie samo, jak na zawodach. Bo wie Pan, jakie problemy miał Adam? Dlaczego nie wygrywał? Po pierwsze Adam był znużony. Za dużo startował w ostatnich latach, był traktowany jak maszyna. Z kolei znużenie spowodowało, że Adam nie przyjmował do siebie uwag i nie realizował ich z taką starannością, jak wtedy, gdy był wypoczęty. A jak było znużenie, to i technika się rozregulowała. Tutaj był czas na poprawienie tego. Czy wrócił błysk? Służbowo odpowiem, że zobaczymy; pół-służbowo pół-prywatnie, że bardzo w to wierzę; a prywatnie?... (doktor szeroko, optymistycznie się uśmiechnął).

Trening popołudniowy - we wtorek Małysz wyjątkowo skakał dwa razy dziennie (po południu na nowiutkich nartach) - to praca na siłowni nad mocą i siłą mięśni oraz imitacja skoków połączona z techniką. A potem tylko odpoczynek, odpoczynek, relaks i oglądanie własnych skoków na wideo.

W środę, po śniadaniu, opuszczą gościnny pensjonat państwa Nimcewiczów. Wsiądą w samochody (trzy) i pojadą dłuższą (415 km), ale wygodniejszą (autostrady) drogą do Włoch. Tam, w czwartek po południu, pierwsze trzy skoki treningowe. W piątek kwalifikacje. A w sobotę konkurs.

- Sumienie trenerskie mam czyste - powiedział Apoloniusz Tajner. - Zrobiliśmy wszystko, co należy. Faworytem mistrzostw to jest Hannawald. A Adam powalczy o medale. W takiej jest formie, że go stać na to. A czy zdobędzie? Wróżką nie jestem.

W sobotę we włoskim Predazzo, gdzie we wtorek zaczęły się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, pierwszy konkurs indywidualny. Na skoczni K-120.

Kto zostanie mistrzem na dużej skoczni?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.