Już od dwóch lat, gdy 29-letni Austriak staje na starcie, we wszystkich dyscyplinach poza slalomem specjalnym uważany jest za faworyta. Tak będzie też i tym razem. Dodatkowo zmobilizować powinien go fakt, że zwycięstwo na Koguciej Górze jest na dobrą sprawę jedynym ważnym narciarskich osiągnięciem, którego mu wciąż brakuje w życiorysie. Herminator nigdy jednak nie ukrywał, że trasa Streif niezbyt mu się podoba. "Brakuje tu zakrętów, technicznych trudności. Jedyne co ją wyróżnia, to prędkość z jaką się po niej zjeżdża. Na pewno nie jest to najbardziej wymagająca pucharowa trasa zjazdowa" - powiedział w ubiegłym roku wywołując oburzenie zakochanych w swej górze mieszkańców Kitzbuehel. Tym razem chciałby wygrać. Przede wszystkim po to, aby wymazać z pamięci niezbyt - jak na niego - chlubne 16. miejsce zajęte podczas ostatniego biegu zjazdowego, w którym brał udział, w Val d'Isere.
Marzy o tym, aby dołączyć do bardzo wąskiego i elitarnego grona tych, którzy na Koguciej Górze triumfowali co najmniej 3-krotnie (cztery wygrane Schranz i Klammer, po trzy: Pravda, Zurbriggen, Heinzer i Alphand). Bardzo lubi tutaj jeździć. - Streif budzi we mnie energię, jakiej nie spotykam na szczycie żadnej innej trasy - często powtarza. To właśnie do niego należy już od czterech lat rekord najszybszego zjazdu. Trzy kilometry 312 m Fritz pokonał w 1 minutę 51 s i 58 setnych! W 1931 r. podczas pierwszych zawodów na Koguciej Górze rekord wynosił 12,28 s...
Nie mający żadnych rodzinnych powiązań z Fritzem jest wyraźnie w bardzo dobrej formie. Najlepszy we wtorkowym treningu, trzeci dzień później - wykazuje dużą regularność. Wygrał w ubiegłym roku w Wengen, co też stanowi wielkie "zjazdowe" osiągnięcie. W Kitzbuehel ma jednak od lat pecha - raz był wprawdzie trzeci, ale wielokrotnie czwarty. Może tym razem uda się mu stanąć wyżej na podium?
Ku zaskoczeniu wszystkich i przede wszystkim siebie samego, jak dotąd najlepszy w tym sezonie zjazdowiec. Wygrał w Lake Luis na początku grudnia, ale cały czas martwi się, że nie udają mu się starty w jego ulubionej dyscyplinie, czyli gigancie. Na środowym treningu na Koguciej Górze znowu był najlepszy... "Nie wiem jak to robię. Nie lubię tutaj startować, wcale nie starałem się pojechać jakoś rewelacyjnie" - powiedział na mecie. Nieźle jak na 32-letniego weterana.
Lasse Kjus
Cichy Wiking - mawiają o nim trochę złośliwie koledzy. Rzeczywiście mówi bardzo niewiele, ale jeździ bardzo dobrze. Jako jeden z niewielu wygrywa absolutnie we wszystkich konkurencjach. - Myślę, że jestem w dobrej formie - to była jego jedyna reakcja po zajęciu w środę drugiego miejsca na treningu. Wszyscy jednak wiedzą, że Kjus marzy o pobiciu Maiera - zarówno w pojedynczych zawodach, jak w całym Pucharze Świata. Norweg nie startował jednak prawie przez poprzedni sezon i ma obecnie kłopoty z dobiciem się do czołówki. Może ta chwila już jednak nadeszła? Na pewno wielki faworyt w kombinacji alpejskiej.
ts