Polka urodziła córkę, a teraz rządzi w olimpijskiej konkurencji! Fenomen

- Popatrzy do telefonu, pomacha mi, powie "Mama" i idzie się bawić. A mi jest ciężko. Wiem, że ona za mną w domu nie płacze, a nie wiem, co bym zrobiła, gdyby płakała. Wtedy chyba bym nie dała rady - mówi Aleksandra Król-Walas. 34-letnia snowboardzistka ma roczną córkę i właśnie przeżywa najlepszy czas w karierze. Polka nie schodzi z podium i jest liderką Pucharu Świata. A za rok będzie chciała zdobyć olimpijski medal.

Aleksandra Król-Walas to urodzona w 1990 roku snowboardzistka z już dużym doświadczeniem, ale chyba z wciąż najlepszymi wynikami przed sobą. Brązowa medalistka mistrzostw świata z 2023 roku tuż po tamtym sukcesie zawiesiła karierę. W grudniu 2023 roku urodziła dziecko, a już w kwietniu 2024 roku wróciła do treningów. Efekt jest piorunujący.

Zobacz wideo Kaja Ziomek-Nogal czwarta w wielobojowych mistrzostwach Europy! "Jestem coraz bardziej nakręcona"

Na inaugurację sezonu Król-Walas zajęła drugie miejsce w chińskim Mylin w slalomie gigancie równoległym i ósme w slalomie równoległym, następnie była dziesiąta w Yanqing w gigancie i jedenasta w slalomie, druga we włoskiej Carezzy w gigancie, znowu druga w tej samej konkurencji w Cortinie d’Ampezzo, 12. w slalomie w szwajcarskim Davos i wreszcie pierwsza w ostatnią sobotę w gigancie w Scuol. Król jest liderką Pucharu Świata w gigancie, czyli w konkurencji olimpijskiej. A w łącznej klasyfikacji, uwzględniające punkty z giganta i slalomu, Polka zajmuje trzecie miejsce.

We wtorek Król-Walas wystartuje w slalomie w austriackim Bad Gastein.

Łukasz Jachimiak: Od 2013 do 2023 roku cztery razy wjechałaś na podium Pucharu Świata, a teraz cztery kolejne podia wywalczyłaś w miesiąc nowego sezonu. Ewidentnie przerwa macierzyńska wpłynęła na ciebie świetnie!

Aleksandra Król-Walas: To prawda, jestem bardzo zadowolona ze stylu, w jakim wróciłam.

Niedawno rozmawiałem z Kają Ziomek, inną młodą mamą, która wróciła do sportu. Usłyszałem od niej, że nigdy wcześniej nie była w stanie pracować aż tak mocno i wydajnie jak teraz. Kaja tłumaczyła, że potrafi dać z siebie więcej niż kiedykolwiek, bo cały czas pamięta, że poświęca na sport czas, który mogłaby spędzać z dzieckiem. Też tak masz?

- Tak, mam bardzo podobnie jak Kaja. Ja też poświęcam na sport czas, który mogłabym spędzić z dzieckiem i dzięki temu mam wielką motywację, żeby osiągać wielkie wyniki. Skoro już się zdecydowałam wrócić do sportu, to po coś. Chcę wyciągnąć z niego jak najwięcej. Bardzo pomaga mi też to, że przestałam się snowboardem stresować. Priorytety mi się zmieniły. Stresuję się, czy moja córka jest zdrowa, gdy mnie z nią nie ma, zastanawiam się, co robi, jak się czuje, czy wszystko jest w porządku. Większość moich kolegów cały czas żyje snowboardem, a ja gdy wracam do domu, to nawet o snowboardzie nie wspomnę, zupełnie się nim wtedy nie zajmuję, nie myślę o desce, o jakichś zmianach, które trzeba wprowadzić, tego tematu po prostu nie ma. Będąc w domu idę tylko na trening na siłownię, a na jeździe skupiam się dopiero kiedy jadę na zgrupowanie. Tak jest zdrowiej. A jeżdżenie, gdy już mam na nie szansę, daje mi jeszcze większą przyjemność niż przed ciążą. Przerwa pokazała mi, jak tęskniłam za rywalizacją. Nabrałam perspektywy i jeszcze raz się zakochałam w tym sporcie.

Z tego co mówisz już wiem, że jeździsz po świecie bez córki. Nie próbowałaś zrobić tego ze wsparciem rodziny albo zatrudniając opiekunkę?

- Niestety, nie da się. W naszym sporcie konieczne są treningi na lodowcach. Z małym dzieckiem nie zamieszkam na wysokości trzech tysięcy metrów nad poziomem morza, bo tam jest za mało tlenu. Poza tym na tydzień zgrupowania musiałaby jechać ze mną mama albo musiałby się z pracy zwalniać mój mąż. W domu oni dzielą się opieką nad dzieckiem, pomaga im jeszcze niania, bo i mąż, i mama pracują. Niewykonalne byłoby, żeby brali aż tyle urlopu, żebyśmy mogli jeździć razem. Mama była ze mną raz na zgrupowaniu – na pierwszym, w kwietniu. Bo wtedy jeszcze karmiłam piersią i musiałam mieć małą przy sobie. Ale po tym jednym wyjeździe uznaliśmy, że dla nas wszystkich to jest za trudne i że dziecku też będzie lepiej, gdy spokojnie zostanie w domu, pod opieką taty i babć. Dla mnie to jest trudne, bardzo bym chciała, żeby ona ciągle ze mną była, ale nie mam takiego budżetu, żeby ktoś mógł zrezygnować z pracy albo żebym sobie wynajęła nianię na takie wyjazdy i wszystko jej opłaciła.

Wiem, że nie płacą wam ogromnych kwot za sukcesy w Pucharze Świata, ale chyba wreszcie zarabiasz nieźle, będąc stale na podiach?

- Za zwycięstwo dostałam czek na 13 tysięcy franków szwajcarskich.

Czyli płacą wam identycznie, jak skoczkom narciarskim.

- Ale w skokach premie są za miejsca 1-30, a u nas tylko za miejsca 1-10.

I macie też dużo mniej startów – skoczkowie mają ponad 30 w sezonie, a wy?

- Mamy tylko 17 startów.

Jasne jest, że wracałaś nie z myślą o pieniądzach – co cię napędzało tak bardzo, że zdecydowałaś się już w kwietniu jechać na pierwsze zgrupowanie po tym jak urodziłaś dziecko na początku stycznia?

- Urodziłam 30 grudnia. Wróciłam więc bardzo szybko. I tak, było bardzo ciężko. Wtedy jeszcze zabrałam córkę ze sobą, natomiast na następny długi wyjazd, w sierpniu, już pojechałam bez niej. Tłumaczyłam sobie, że już nie jest taka malutka. Ale i tak rozłąka była bardzo trudna. Dla mnie. Na szczęście tylko dla mnie. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłam, że ona na to bardzo dobrze reaguje, że nie płacze, nie szuka mamy. Tak świetnie sią nią wszyscy opiekują, że dobrze znosi moje wyjazdy. Śmieję się, że ja to wszystko znoszę dużo gorzej, ale taka jest prawda. Ona popatrzy do telefonu, pomacha mi, powie „Mama" i idzie się bawić, nawet nie pilnuje czy dalej na nią patrzę. A mi jest ciężko. Choć oczywiście to bardzo dobrze, że właśnie tak jest, że córka jakoś bardzo nie tęskni. Wiem, że ona za mną w domu nie płacze, a nie wiem, co bym zrobiła, gdyby płakała. Wtedy chyba bym nie dała rady.

Przypomniało mi się coś, co kiedyś opowiedziała mi Renata Mauer o cenie swojego pierwszego olimpijskiego złota. Zacytuję ci. „Bardzo mi pomogła moja mama. Gdyby nie ona, to nie wiem, czy bym pojechała do Atlanty. Żal mi było Natalkę zostawić, to dla mnie było okropne przeżycie i dla niej też. Mama opowiadała, że kiedy wyjechałam, to Natalka zamilkła. To było malutkie, pięciomiesięczne, dziecko, które czuło, że mamy nie ma".

- Dlatego naprawdę bardzo się cieszę, że moja córka to wszystko znosi tak dobrze. I bardzo doceniam, że będąc matką nadal mogę robić to, co kocham. Że nie musiałam porzucić tej pasji dla bycia tylko mamą. Że mogę się dalej realizować w sporcie. Może nawet jeszcze bardziej niż kiedyś.

Jaki masz plan na tę realizację? Raczej krótkoterminowy, czyli do igrzysk w 2026 roku, czy będziesz chciała jeździć dłużej?

- Na pewno chciałabym jeszcze powiększyć rodzinę. Na razie nie mam pojęcia, w jakie ramy czasowe to wszystko zmieścić. Ustaliliśmy z mężem, że będziemy rozmawiali i decydowali z sezonu na sezon. Zobaczymy, jak się wszystko potoczy, niczego nie sztywno nie zakładam.

Ale po tak znakomitych wynikach jakie masz teraz chyba już jesteście pewni następnego sezonu? Nie wierzę, że nie wróciłaś z myślą o igrzyskach.

- A to jasne, akurat tu był od początku taki plan, że wracam, żeby startować w sezonie 2024/2025 i później w olimpijskim. Na tyle się umówiliśmy, gdy decydowaliśmy, że powiększamy rodzinę. Ustaliliśmy, że zachodzę w ciążę, rodzę córkę, a później wracam. Śmiałam się, że to jest warunek, bo jeszcze mam z igrzyskami rachunki do wyrównania. A nawet bardziej mam marzenie do spełnienia, zanim powiem definitywnie, że to koniec.

Wracając myślałaś, że będziesz aż tak dobra? Domyślam się, że swojej dobrej formy po przygotowaniach byłaś pewna, ale spodziewałaś się, że to da ci seryjne stawanie na podium i żółtą koszulkę liderki Pucharu Świata?

- Nie myślałam, że zostanę liderką, ale o podia chciałam walczyć. Mówiłam sobie to, od czego zaczynaliśmy – że jak już wróciłam, jak zostawiam w domu małe dziecko, to muszę być dobra, musze osiągać fajne wyniki. Na treningach po powrocie byłam bardzo szybka od pierwszego dnia. Naprawdę. Już na tym pierwszym zgrupowaniu w kwietniu byłam szybsza od koleżanek z kadry. Wiedziałam, że będzie dobrze, że przez rok nie zapomniałam, jak się jeździ. A tylko się w tym utwierdziłam, gdy później w ramach treningów jeździłam z Japonką Miki Tsubaki, z najlepszymi Niemkami, Austriaczkami, Szwajcarkami i za każdym razem miałam najlepsze czasy przejazdów, a w pojedynkach ciągle je pokonywałam. Wiedziałam więc, że forma jest i tylko trzeba ją będzie przełożyć na starty. No i na razie przekładam!

W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w slalomie gigancie jesteś pierwsza, a w ogólnej klasyfikacji, łączącej giganta ze zwykłym slalomem, zajmujesz trzecie miejsce. Masz rezerwy w zwykłym slalomie i zawalczysz o ten główny Puchar Świata?

- Stawałam już na podium Pucharu Świata również w slalomie, ale wiadomo, że bardziej się skupiam na gigancie, bo to on jest konkurencją olimpijską, a nie slalom. W gigancie bardziej też kombinuję ze sprzętem. Slalomów jest w sumie mało – tylko pięć w tym sezonie, przy 12 gigantach. Głównym celem jest więc dla mnie gigant, ale o dopełnienie też staram się zadbać i będę chciała również dzięki slalomowi zbierać duże punkty dla klasyfikacji generalnej.

Już się zastanawiam, co się stanie z twoimi trenerami, jeśli dowieziesz Kryształową Kulę. Opowiedz proszę koniecznie, o co się założyliście przed twoim sobotnim zwycięstwem w Szwajcarii.

- Kiedyś trenerzy założyli się z Oskarem Kwiatkowskim, że jeżeli wygra zawody Pucharu Świata, to ogolą głowy na zero. Teraz dzień przed startem w Szwajcarii zapytali czy może ja się z nimi założę. Uznali, że skoro byłam trzy razy druga, to może zakład mnie dodatkowo zmobilizuje, żeby wygrać. Zgodziłam się, ale na swoich warunkach. Czyli nie chciałam, żeby znowu golili głowy. Usłyszeli ode mnie: „Nie, nie, nie, to już powiewa nudą!". Zaproponowałam, że jeśli wygram, oni będą musieli ufarbować włosy. Myśleli, że na blond, ale ja wymyśliłam, że na różowo i nie mieli wyjścia – musieli się zgodzić!

Poproszę o zdjęcia!

- Proszę bardzo!

Oskar Bom, trener główny, Izidor Šušteršic, asystent trenera, Dare Centrih, serwisant
Oskar Bom, trener główny, Izidor Šušteršic, asystent trenera, Dare Centrih, serwisant Aleksandra Król

- Cała akcja odbyła się w poniedziałek. Wygrałam w sobotę, w niedzielę przejeżdżaliśmy do Austrii, a tu wszystkie sklepy są w niedziele pozamykane. Na poszukiwania farby poszłam w poniedziałek. Uznałam, że jeśli nie znajdę różowej, to może być ruda, ale udało mi się kupić różową. Zakład rozliczony i teraz przede mną kolejny start. We wtorek to będzie slalom. Już odpoczęłam po zwycięstwie i po pięciogodzinnej podróży i zrobiłam trening. Jestem gotowa na kolejny start.

Gdy tak między startami nie wracasz do domu, to jak często dzwonisz do domu, żeby zobaczyć córkę?

- Tak często, jak tylko się da! Znam dobrze jej rozkład dnia, ona wstaje około godziny 6.30, więc już o 6.45 dzwonię się z nią przywitać. Później robię to między jej drzemkami. Ale też sama korzystam z czasu wolnego, jaki mam na takich wyjazdach. Na nich mogę sobie poczytać książkę i przede wszystkim mogę się wyspać. W domu o to trudno, bo mała nie sypia jeszcze w nocy najlepiej. Korzystam ze wszystkiego, czego nie mogę robić w domu. Czyli to jest książka, to spanie, to są kąpiele, to jedzenie i trenowanie.

Słuchając cię, zastanawiam się, jak tę naszą rozmowę będą czytały kobiety, które boją się macierzyństwa i zastanawiają się czy i jak pogodzą je z zawodowymi karierami. Świetne jest to, że w trwającym sezonie zimowym akurat ty i Kaja Ziomek jesteście jedynymi przedstawicielkami polskiego sportu mającymi zwycięstwa w Pucharze Świata. Wasze historie są bardzo inspirujące.

- No mam nadzieję, że inspirujemy! Nie jest łatwo być mamą i sportowcem, ale my z Kają pokazujemy, że się da i mamy nadzieję, że więcej sportsmenek będzie się decydowało na macierzyństwo i że zostając mamami inne zawodniczki nie będą kończyły karier, tylko będą wiedziały, że da się wrócić. Z sukcesami! My na pewno pokazujemy, jak niezwykłe jest ciało kobiety, bo jest w stanie urodzić dziecko, wrócić do formy i być jeszcze lepsze niż było wcześniej.

Ola, ty się nie boisz wprost powiedzieć, że wróciłaś po olimpijski medal, prawda?

- Nie, zdecydowanie nie mam problemu, żeby wprost mówić, że to jest mój cel. Uważam, że trzeba mierzyć wysoko. Mnie do kolekcji brakuje tylko olimpijskiego medalu. Będę się starać najlepiej jak potrafię, żeby go wywalczyć za trochę ponad rok.

Twój apetyt jest dziś tak zaostrzony, że cieszyłabyś się z każdego medalu, czy w pełni tylko ze złotego?

- Na pewno umiałabym docenić każdy medal. Mówię szczerze. Gdyby mi powiedzieli „Masz olimpijski medal", to odpowiedziałabym „Biorę, nieważne jaki kolor". Jasne, że złoty bym wzięła najchętniej, ale też nie bądźmy zachłanni, każdy medal na igrzyskach byłby spełnieniem marzenia.

Widziałem, jak stojąc na podium w Scuol słuchasz „Mazurka Dąbrowskiego" i masz łzy w oczach. Tu wcale nie chodzi o zachłanność – po tobie widać, że zwyciężając czujesz prawdziwe spełnienie.

- To prawda. Wtedy jest najpiękniej. Wtedy jest pełne wzruszenie i są prawdziwe łzy szczęścia.

Więcej o: